Pisarka Olga Tokarczuk powiedziała w wywiadzie: „Wymyśliliśmy historię Polski jako kraju tolerancyjnego, otwartego, jako kraju, który nie splamił się niczym złym w stosunku do swoich mniejszości. Tymczasem robiliśmy straszne rzeczy jako kolonizatorzy, większość narodowa, która tłumiła mniejszość, jako właściciele niewolników czy mordercy Żydów”.

Smutne, że hasła Tokarczuk podważyć aż tak łatwo: np. zaczynając od strony tego nieszczęsnego przywołania "niewolnictwa".

Zapomina ona najwyraźniej, że właściciele niewolników, czyli pańszczyźnianych chłopów, stanowili zaledwie 10% populacji, natomiast niewolnicy, czyli ci chłopi, stanowili absolutną większość. Tak więc współcześni Polacy są w przeważającej liczbie potomkami niewolników, a nie ich właścicieli. Zarzut więc całkiem mylnie sformułowany: żadne "myśmy robili straszne rzeczy", tylko - jeżeli już - to "z nami robiono straszne rzeczy".

Nie wiele lepiej z innymi aspektami jej opinii, ale polemizowanie z nimi nie jest moim celem. Podstawowym zarzutem  jest coś poważniejszego. Mam pretensję do pisarki o nonszalancję jej wypowiedzi i o postrzeganie historii Polski z zaściankowej perspektywy, czyli tak, jakby nie rozgrywała się ona w kontekście historii takich sąsiedzkich narodów, jak Niemcy i Rosjanie, których doświadczenia z kolonizacją, ludobójstwem oraz zniewoleniem w ich wykonaniu dają dopiero właściwe tło porównawcze. Tło dla tak bardzo ahistorycznej oceny dziejów Polski, jaką jest - ze swej natury - ocena etyczna, dokonywana wedle dzisiejszych kryteriów.

W reakcji na wypowiedź Olgi Tokarczuk, w internecie pojawiła się histeryczna fala oburzenia oraz - co istotne - tzw. "hejtu" wobec pisarki.

Cała ta sytuacja jest kolejnym dowodem triumfu postaw skrajnych i powszechnego uwielbienia dla awantury, w której ścierają się nie żadne realne argumenty, ale łatwe, a nawet prymitywne emocje.

Prymitywna postawa jest obecna po obu stronach tego sporu. Po stronie Olgi Tokarczuk, która - niestety - prowokuje przy pomocy generalizujących, a więc w znacznym stopniu nieprawdziwych haseł. Także po stronie tych, którzy tę prowokację dość naiwnie "kupują" i agresywnie się oburzają, atakując pisarkę ad hominem. Oczywiście ci, którzy jej grożą, stanowią całkiem osobną kategorię - przekraczają granice chamstwa i powinni się zająć nimi,  całkiem serio, prokuratorzy.

Ogólnie: wydawałoby się, że od Olgi Tokarczuk można oczekiwać czegoś więcej - chociażby świadomości, że postrzeganie historii Polski ma co najmniej dwie silne tradycje w literaturze i publicystyce historycznej. Jedną - wywodzącą się z Sienkiewicza i jego literatury "ku pokrzepieniu serc", która stwiała sobie doraźne cele propagandowe w okresie zaborów. Drugą - obecną najsilniej w twórczości Żeromskiego - której zdaniem było, jak to określił sam Żeromski, "rozdrapywanie polskich ran, aby nie zarosły bliznami podłości".

To już było. Te dwie tradycje toczyły ze sobą ostry spór. W literaturze, ale także obok niej. Trwał on przez długie dziesięciolecia, w zasadzie przez cały XX wiek.  W jego procesie zgromadził się całkiem poważny dorobek dobrze uzasadnionych argumentów. Te dwie wizje historii Polski są nadal żywe i w żywym konflikcie, czego ta ostatnia awantura jest dowodem. Jednak występowanie z prowokacyjnymi i nie do końca przemyślanymi hasłami tak, jakby nic nie zaistniało w tej materii wcześniej, jest - niestety - podejściem dość ... barbarzyńskim. Sprowadzaniem tej tematyki "do parteru".  Rzucaniem jej na żer.

Takie podejście zwiększa obawy, że temat ten na trwałe tam właśnie - "w parterze" - pozostanie.  Czyli w świecie internetowych, niekończących się, jałowych awantur.

Paweł Jędrzejewski

Forum Żydów Polskich