- Media publiczne mają ostatnią szansę, aby znaleźć się w dobrym miejscu rewolucji medialnej – mówi Witold Gadowski, dziennikarz śledczy, były szef telewizyjnej Jedynki i TVP Kraków.

 

Prawo i Sprawiedliwość przygotowało nowelizację ustawy medialnej. Projekt zakłada zmianę sposobu kierowania TVP i Polskim Radiem, co ma ułatwić wymianę ludzi rządzących tymi instytucjami. Czy wymiana kierownictw wystarczy, żeby zmieniła się sytuacja w mediach publicznych?

Wymiana kierownictwa oczywiście nie wystarczy, ale jest konieczna. Dziś mediami publicznymi kierują zajadli wrogowie obecnego rządu. Można być wrogiem i mając takie poglądy być dziennikarzem. Jednak to są propagandyści, ludzie, którzy nie mają nic wspólnego z dziennikarstwem. Przeciwnie, niszczą dziennikarstwo tak, jak niszczono je w peerelu. Taka jest moja opinia. Dlatego jeśli chodzi o proces uzdrawiania mediów publicznych, to konieczna jest tam nie tylko wymiana kierownictwa i to do szczebla średniego, ale i natychmiastowe zwolnienie wielu dziennikarzy, którzy skompromitowali się już w taki sposób, że gdyby pozostali, byliby złym przykładem dla młodych. Muszą odejść wszyscy dziennikarze, którzy dali się poznać jako gorliwi wykonawcy zaleceń propagandystów. Biorąc to wszystko pod uwagę, potrzebna jest głęboka rekonstrukcja nie tylko sposobu wykonywana zawodu dziennikarza w telewizji publicznej, ale i sposobu kierowania redakcjami. A przede wszystkim potrzebny jest powrót zasad etyki dziennikarskiej, które nie są tam stosowane od wielu lat.

Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich proponowało – a PiS prawdopodobnie będzie próbował wcielić ten pomysł w życie - zmianę całej formuły mediów publicznych. Nie byłyby one spółkami skarbu państwa, tylko instytucjami kultury. Czy to właściwy kierunek?

Tak. Uważam, że media, które będą traktowane jako jednostki kultury i to kultury narodowej - z naciskiem na przymiotnik „narodowa” - będą już na starcie zobligowane do przestrzegania misji. Media publiczne nie są firmami, które powinny zarabiać pieniądze i niczym nie różnić się od mediów uprawiających jedynie działalność komercyjną i propagandową (w dodatku w Polsce media komercyjne są postkomunistyczne). Media publiczne powinny się wyraźnie odróżniać od prywatnych. Bycie jednostką kultury oznacza jednocześnie pewien sposób finansowania polegający na tym, że zostaje im przekazana pewna suma, która w istocie jest roczną dotacją. Ta dotacja będzie pochodzić z opłaty audiowizualnej. Sposób pobierana tej opłaty sprawi, że będzie się ona kształtowała na poziomie ok. miliarda zł rocznie, co powinno wystarczyć na funkcjonowanie mediów publicznych. Natomiast czy wszystkie pomysły SDP zostaną wzięte pod uwagę – nie wiem. Sam jestem członkiem władz Stowarzyszenia i wielokrotnie wypowiadałem się na ten temat w czasie prac nad projektem ustawy dotyczącej mediów publicznych. Diabeł tkwi w szczegółach. Pojawia się a przykład pytanie, w jaki sposób mają być finansowane terenowe ośrodki telewizji publicznej, których jest 16. To musi być stały algorytm, który sprawi, że szef danego ośrodka już na początku roku będzie wiedział, jaką kwotę dostanie do dyspozycji. To pozwala na dobre planowanie roku budżetowego. Jestem autorem pomysłu, by lokalne ośrodki telewizji publicznej były finansowane w oparciu o algorytm stosunku oglądalności najlepszych programów do liczby widzów znajdujących się na terenie działania tego ośrodka. Jeśli na przykład ośrodek krakowski nadaje na terenie, na którym mieszka 2,5 mln ludzi, a programy są oglądane przez 250 tys., to w tej proporcji obliczamy dotację. Różne oddziały TVP mają różne audytorium. Ośrodek katowicki ma ok. 5 mln ludzi, a białostocki – ok. 1 mln. A może być bardziej potrzebny na swoim terenie, niż ośrodek śląski na swoim. Trzeba ustalić proporcje i algorytmy rocznego finansowania. To jest trudne i to jeden z punktów, w których mogą pojawić się kontrowersje. Jako że byłem szefem ośrodka TVP w Krakowie, ale i szefem telewizyjnej Jedynki, widzę tę sprawę z różnych stron – z pozycji „dużej telewizji”, jak to się mówi w TVP, ale i z pozycji szefa ośrodka. Problemy pojawiają się też przy wyborze zarządów „dużej telewizji” i „dużego radia”, ale i lokalnych oddziałów. Tutaj też trzeba będzie przyjąć jakiś model wyboru władz, ale i merytorycznego ich rozliczania. Tak, żeby obsadę maksymalnie uniezależnić od koniunktury politycznej. Oczywiście jest to bardzo trudne. Czy to się uda? To pytanie o powodzenie tej reformy. Publiczna telewizja i radio muszą być w dużej mierze odpolitycznione. Dopiero wtedy będzie można rozpocząć walkę o podwyższanie standardów.

Jeśli media pójdą w tym kierunku, mogą stracić mniej wymagającego widza, co oczywiście odbiłoby się na oglądalności. Czy to wszystko nie skończy się tak, że chociaż publiczne media będą realizować misję, pozostaną w tyle za komercyjnymi?

Poziom, zwłaszcza TVN, jest tak skandaliczny i tak głupi, że wystarczy, iż oferta telewizji publicznej będzie bardziej rzetelna i mądrzejsza, a już TVP będzie miała widza wdzięcznego za tego typu ofertę. Natomiast ramówkowe telewizje nadające bez interakcji z widzem już i tak powoli zmierzają do swego kresu. Dlatego należy zwrócić uwagę na to, że media publiczne stoją przed szansą na wykreowanie czegoś zupełnie nowego. Mogą dalej być publiczne, ale mieć zupełnie inny sposób nadawania i propagowania treści. To brzmi enigmatycznie, ale powiem tak: nadchodzi okres, w którym klasyczne telewizje oglądać będą ludzie powyżej pięćdziesiątki. Młode pokolenie już dziś nie ogląda żadnej telewizji, bo to dla nich zbyt nudne i za mało interaktywne. Media publiczne mają ostatnią szansę, aby dzięki swojej skali, dzięki kadrom i dostępnym środkom wykreować nowe sposoby przekazu i znaleźć się w dobrym miejscu rewolucji medialnej. Nadal będąc mediami publicznymi, stosować nowe środki przekazu. To jest ogromna szansa. I dlatego trzeba spieszyć się z reformą mediów publicznych, żeby nie przespały one i nie przegrały tego czasu, bo może się okazać, że pozostając w klasycznych formach przekazu pozostają marginalne. Rynek medialny zmienia się bardzo szybko.

 

Rozmawiał Jakub Jałowiczor