To, co ujawnia Jürgen Roth jest niezmiernie ważne dla tych, którzy od pięciu lat usiłują dojść do prawdy o Smoleńsku. Pytania, które były zadawane na różnych etapach śledztwa smoleńskiego i badania katastrofy przez komisję Millera okazują się słuszne. Przykładem pytania dotyczące odpowiedzialności Rosjan za katastrofę. Nie tylko szeregowych pracowników, osób obecnych na lotnisku Siewiernyj, ale i ich przełożonych, którzy z Moskwie pociągali za sznurki. Na ile w tym wszystkim maczały palce służby rosyjskie? Jürgen Roth daje nam bardzo poważny dowód, którego nie można lekceważyć. Ci, którzy osoby zadające pytania o rolę Rosjan określali mianem wyznawców teorii spiskowych powinni teraz odszczekać te słowa pod stołem. Powinniśmy po pierwsze wspólnie nawoływać do utworzenia jeszcze raz komisji rządowej jeszcze raz, która ponownie przyjrzy się przyczynom katastrofy, a po drugie tym mocniej domagać się komisji międzynarodowej.

Już dawno różne osoby informowały, że różne państwa, zwłaszcza te należące do NATO, dysponują informacjami w sprawie katastrofy z 10 kwietnia. Przypomnę przypadek prokuratora Marka Pasionka, który próbował w poufny sposób zdobyć informacje od Amerykanów, i zapłacił za to bardzo wysoką cenę: został odsunięty od śledztwa, zepchnięty na margines w prokuraturze, groziła mu sprawa za kontakty szpiegowskie z – jak to określano - obcym mocarstwem. Wiadome jest, że państwa NATO interesowały się losem natowskich przywódców i miały związany z tym odpowiedni monitoring. Z pewnością jeszcze niejedna informacja jest do zdobycia. Oczywiście jeśli postara się o to rząd, dla którego racja stanu jest najwyższym celem, a nie taki, który pozwolił na to, żeby Polska stała się pionkiem na politycznej mapie Europy. Niestety rząd Donalda Tuska, a teraz Ewy Kopacz robi wszystko, żeby Polska była traktowana jak pionek.

Not. KJ