Czy ekspertyza, że w kokpicie nie było słychać głosu gen. Błasika, otworzyła nowy rozdział w badaniu i opisywaniu katastrofy smoleńskiej?

 

- To, że część dziennikarzy zrozumiała, iż już nie można tak bezczelnie manipulować opinią publiczną i zaprzeczać faktom, nie oznacza, że to dalej nie będzie robione. Na przykład w niedzielnym programie Bogdana Rymanowskiego usłyszałam wypowiedź Leszka Millera, że politycy próbują grać urnami z prochami smoleńskich ofiar "ile się da", a przecież "bezpośredni sprawcy tej tragedii zginęli". Powielane jest więc kłamstwo i opinia publiczna jest dalej utwierdzana w narzuconym przez Rosjan przeświadczeniu, że sprawcami katastrofy byli pilot mjr Protasiuk, gen.Błasik czy wręcz prezydent Kaczyński. Niestety, stworzony przez prorządowe media kordon propagandowy wokół katastrofy smoleńskiej jest tak silny, że obalenie jednej mistyfikacji go nie rozerwie. Kłamstwo smoleńskie będzie się jeszcze przez jakiś czas rozwijało.

 

Dlaczego, poznajemy teraz w przyspieszonym tempie, że fakty są inne?

 

- Jednak duża grupa wpływowych osób jest zainteresowana tym, aby pełna prawda nie ujrzała światła dziennego. Oni mają zbyt wiele do stracenia. Poza haniebnymi czynami, które nastąpiły zaraz po katastrofie, mają do ukrycia nowe manipulacje, związane z powstawaniem raportu komisji ministra Millera. Chciałam zwrócić uwagę, że z potajemnie nagranej rozmowy między Edmundem Klichem i Bogdanem Klichem, ówczesnym ministrem obrony narodowej, a także szefem sztabu generalnego gen. Cieniuchem - wynika jasno jaka była postawa rządu wobec ustaleń naszych ekspertów zaraz po katastrofie. Eksperci na podstawie zebranych dowodów bez wątpliwości ustalili, że wina jest po stronie rosyjskiej, bo Rosjanie według regulaminu smoleńskiego lotniska przy złej pogodzie powinni je byli zamknąć. Tupolew nie miał prawa zbliżyć się do Siewiernego. Bogdan Klich po zapoznaniu się z tezami raportu, napisanego dla niego po pięciu dniach prac ekspertów, przywołał ich do porządku. Stwierdził, że obarczanie Rosjan odpowiedzialnością jest przedwczesne. A także zakazał publicznych wypowiedzi o tych ustaleniach. Była też jego jasna sugestia, aby nasze dociekania szły w kierunku odpowiedzialności Polaków za katastrofę! Taka postawa polskiego rządu nie wzięła się z powietrza. Trzeba było dostosować ustalenia biegłych do obwieszczonej przez Moskwę tezy, że winni byli ci, którzy lecieli na pokładzie tupolewa. Dlatego zupełnie zignorowano liczne poszlaki przemawiające za tym, że przy tej katastrofie działały osoby trzecie.

 

Czy jeśli ktoś po ostatnich informacjach dopuszcza bardziej do siebie myśl, że mógł być to zamach, jest dalej uznawany za idiotę bądź oszołoma, czy jednak poszerza się publiczne pole takiej interpretacji katastrofy?


- Prokuratura wykluczyła tezę o zamachu już w kwietniu zeszłego roku. Nie wiadomo, na jakiej podstawie, skoro nie dysponowała kompletem materiału dowodowego. Ale komunikat prokuratury, choć uzasadniony w sposób tak niewiarygodny, współbrzmi ze zmasowaną propagandą mediów prorządowych, która dopuszcza tylko jedną, zgodną z moskiewską, wersję zdarzeń. Dlatego dla sporej części społeczeństwa osoba, która przedstawia swoje wątpliwości, wciąż jest oszołomem. A przecież już w pierwszych dniach po katastrofie można było zobaczyć, że coś w tym wyjaśnianiu przyczyn idzie nie tak. Przyznanie racji "oszołomom", którzy wtedy na to zwracali uwagę, byłoby przyznaniem, że rząd ma w tej sprawie nieczyste sumienie. Czy prorządowi propagandyści na to pozwolą?

 

Po ustaleniach Instytutu Sehna dla licznych środowisk prorządowych punktem honoru - swojego i rządu - stało się znalezienie argumentów świadczących, że głoszenie hipotez o udziale osób trzecich to absurd. Gdy okazało się, że w ostatniej fazie lotu w kokpicie nie zarejestrowano głosu gen. Błasika, "Gazeta Wyborcza" zaczęła szybko wśród ofiar szukać w zastępstwie innego generała... i wynalazła Tadeusza Buka, bo jeden z członków załogi wymienia jakiegoś Tadka. Ale za chwilę może się okazać, że chodziło o bpa Tadeusza Płoskiego, bo również ma na imię Tadek. Trwa szybkie szukanie winnego i być może usłyszymy, że to biskupi polowi naciskali na pilotów. Nie jest to abstrakcyjny dowcip. Wystarczy przypomnieć, że według "Wyborczej" jedną z przyczyn katastrofy było to, że prezydent musiał lądować w Smoleńsku, bo miał na miejscu...umówiony wywiad telewizyjny z Janem Pospieszalskim. To był dla „Gazety” realny argument. Poważnie. Czy dziś każdy wylot Tuska do Brukseli jest zagrożony, bo czeka ekipa dziennikarzy na jego konferencję prasową? Absurd. Powielano te brednie, bo nie było wobec nich oporu innych dziennikarzy.

 

Zastanawia mnie to, że Leszek Miller przyklepuje publicznie nieprawdę, gdy przecież w Smoleńsku zginęła pierwsza liga polityków SLD, z ich kandydatem na prezydenta RP. Czy zwolennikom tej partii nie należy się też prawda o tej katastrofie? Premier Tusk szczerze płakał na pogrzebie Arama Rybickiego. W Smoleńsku zginął też Maciej Płażyński czy Sebastian Karpiniuk. To nie były płotki dla Tuska i PO, liczył się z ich głosem. Dlaczego Miller i Tusk brną więc w zaparte. Może znają już prawdę i prowadzą grę do upadłego? To polityczna cena lęku przed Rosją?

 

- Ja z kolei pamiętam, jak Olejniczak 10 kwietnia rano płakał w studiu, w programie na żywo. Płakał tak bardzo, że musiał opuścić studio. Co takiego się stało, że on i jego koledzy zmienili front i nie walczą o prawdę? Sojusz przecież faktycznie stracił pierwszą ligę, swych wybitnych przedstawicieli. Niestety wyjaśnienie okoliczności wydarzenia, które doprowadziło do tak ogromnej straty dla tej formacji, przegrało wobec lojalności w stosunku do Rosji. Można odnieść wrażenie, że SLD broni dziś zawzięcie opartego na tezach MAK, skompromitowanego raportu komisji Millera, aby uchronić przez ostateczną kompromitacją Putina.

 

W to samo gra Tusk?

 

- Premier jest w większym klinczu. On walczy o coś więcej: o być albo nie być Platformy. Musiałby się przyznać do winy za wiernopoddańcze wobec Rosji działania rządu. Co zdumiewające, teraz miał niepowtarzalną szansę honorowego wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji, ale ją zaprzepaścił. Mógł nie tylko wyjść obronną ręką z arcykrytycznego położenia, ale jeszcze zyskać w oczach opinii publicznej, gdyby tylko wyznał swoją winę i dokonał skruchy. Opinia publiczna uwielbia takie gesty. Jednak jakieś enigmatyczne ustalenia z Putinem okazały się dla Tuska ważniejsze niż zdanie polskich ekspertów, niż prawda.

 

Gdy się czyta ostatnie wypowiedzi Edmunda Klicha, można odnieść wrażenie, że się w tym wszystkim nieźle poplątał?

 

- Moim zdaniem od początku działał ręka w rękę z Andriejem Morozowem z MAK-u. Sam o sobie, co wiemy z ujawnionych przez "GP" taśm, mówił, że uważa się bardziej za współpracownika Morozowa, niż polskiego akredytowanego. On był motorem działań, który spowodowały, że strona polska bezpowrotne straciła kluczowe dowody w śledztwie. Edmund Klich na żądanie Morozowa odsunął od śledztwa smoleńskiego najwybitniejszego polskiego specjalistę od spraw meteorologii, Mirosława Milanowskiego. Klich poprzez swoje zabiegi spowodował też, że był jedynym polskim akredytowanym. Choć Polska mogła w Smoleńsku i Moskwie mieć większą liczbę akredytowanych, a także więcej ekspertów. On przekonywał przecież polskich ministrów, że... nie byłoby to dobre dla Polski. I ministrowie się z tą wersją zgodzili. Klich wielokrotnie się wybielał, tworzył legendę, że musi walczyć z twardogłowymi wojskowymi prokuratorami, podczas gdy sam był największym szkodnikiem śledztwa. Tym samym działał na szkodę Polski. Są dowody takich jego działań, ale nikt go nie pociągnął do odpowiedzialności. W efekcie do innych szkodników poszedł sygnał, że za tego typu czyny nikomu nie spadnie włos z głowy.

 

Jaki będzie dalszy rozwój wypadków? Opinia publiczna chyba zacznie się domagać większej ilości prawdziwych, a nie domniemanych informacji. Nasi archeolodzy wydobyli przecież 5 tys. znalezisk z terenu lotniska i twierdzą, że są tam jeszcze resztki ciał.

 

- Wszystko zależy od determinacji opozycji. Na przykład, czy doprowadzi do tego, by prokuratura zwróciła się o pomoc do służb specjalnych USA - tak jak proponował prok. Pasionek. Czy zostaną zebrane i przebadane w Polsce wszystkie dowody, łącznie z tymi z ekshumacji, a także z rzeszowskiej spalarni, gdzie w jakichś kontenerach leżą rzeczy uczestników lotu, które na szczęście nie zostały jeszcze spopielone. Może kolejne fakty okażą się tak ostre, że kłamstwo już się nie obroni. Być może wówczas ciśnienie z Polski spowoduje zainteresowanie Brukseli i jej nacisk na Rosję. Mamy przecież do wykorzystania instytucje międzynarodowe.

 

One nie chcą z nami współpracować, bo nikt z Polski się o to nie zwraca?

 

- Do jednych nie zwróciła się wcale, do innych tak nieudolnie, że odmówiły współpracy. Antoni Macierewicz ujawnił ostatnio, że kilka dni po katastrofie eksperci zachodni byli chętni do wyjaśniania przyczyn katastrofy. Zawiązali nawet swego rodzaju komisję. Ale Rosja była temu przeciwna, a polski rząd zgodził się z jej stanowiskiem. Mam wrażenie, że sytuacja się zmienia. Jeśli opozycja nie zaprzepaści wyłaniającej się okazji, prędzej czy później powstanie międzynarodowa komisja, która zbada katastrofę.

 

Rozmawiał Jarosław Wróblewski