Na początek gazeta.pl przytacza definicje zawodu jaką znajdujemy na stronie Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej: "Astrolodzy, wróżbici i pokrewni opowiadają o wydarzeniach z przeszłości i przewidują przyszłe zdarzenia w życiu osobistym, korzystając z metod astrologicznych, w oparciu o cechy charakterystyczne dłoni klienta, wylosowane karty lub inne techniki oraz ostrzegają i dają rady dotyczące przyszłości".

W normalnych czasach można by to potraktować jako żart, ale niestety nie jest to żart ani dla Ministerstwa, ani dla Gazeta.pl. Jest to pretekst by pochylić się nad tą "grupą zawodową".

Poza standartowymi pytaniami o "trudnych klientów" pojawia się wątek oswajania czytelników z zabobonem przez dorabianie do niego pseudonaukowej narracji. "Zdaniem naukowców, np. Carla Gustava Junga, istnieje związek pomiędzy wydarzeniami w świecie realnym a zjawiskami, których nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Stosując karty Tarota, doświadcza się synchroniczności w akcji, np. w każdym rozkładzie pojawia się ta sama karta dotycząca nurtującej sprawy, dla danej osoby: domu, rodziny, majątku, partnerstwa. Mimo że biorę inną talię kart do ręki, człowiek nadal wyciąga ten sam Arkan, odzwierciedlający i nurtujący dany problem. Tarot ostrzega i wskazuje na możliwości, jakie mamy do wyboru, żeby mądrze podjąć decyzję, za którą będziemy odpowiedzialni." Oczywiście można mieć wątpliwości, czy Junga wolno uznać za naukowca, a nie ezoterycznego filozofia religii o gnostyckich ciągotach.

Dziennikarka Gazeta.pl z pełną powagą zadaje pytania: "Czy poznała Pani datę swojej śmierci?" i z równą powagą przyjmuje odpwoiedzi - nie dociska, nie dziwi się. Skąd tarot "ma wiedzę", skąd pochodzi ta mądrość? Jeśli dziennikarze tak lubią wóżki to wiadomo dlaczego atakuje się dziś egzorcystów - bo psują rynek.

ToR/gazeta.pl