Tak twierdzi przynajmniej rosyjski opozycjonista Borys Niemcow. Według niego Gazprom musi pożyczyć od banków 55 mld dolarów, aby sfinansować budowę gazociągu Siła Syberii, którym ma być dostarczany surowiec. Wraz z odsetkami koszt ten może sięgnąć nawet 100 mld dolarów. Zakładając, że Gazprom zarabia na gazie 15 proc. obrotów, tak jak w Europie, kontrakt zamyka się stratą netto w wysokości 35 mld dolarów.

Według oficjalnych komunikatów Rosja będzie dostarczać do Chin 38 mld metrów sześciennych gazu rocznie po cenie 350 dolarów za metr przez 30 lat począwszy od uruchomienia przesyłu, planowanego na 2018 r. Cały kontrakt jest według Kremla wart 400 mld dolarów. Jednak nie wiadomo, czy uwzględnia od koszty transportu i infrastruktury.

Według nieoficjalnych informacji Rosjanie zgodzili się na zniesienie ceł eksportowych. Oznaczałoby to, że faktyczna cena uzyskiwana za metr sześcienny to jedynie 250 dolarów, czyli nawet o połowę niżej niż Gazprom inkasuje za gaz w Europie. Dobry interes zrobili zatem Chińczycy, którzy mają zdywersyfikowane źródła dostaw, bowiem korzystają także z gazu przesyłanego z Turkmenistanu, Iranu czy Kataru.

Niemniej powinien to być sygnał ostrzegawczy dla Europy, a przede wszystkim dla naszego kraju. Nasze działania związane z koniecznością dywersyfikacji dostaw (np. z takich kierunków jak Ukraina czy w przypadku zniesienia sankcji – Iran) oraz eksploatacją rodzimych, niekonwencjonalnych złóż błękitnego paliwa muszą być zintensyfikowane. Zapewne osłabi się pozycja negocjacyjna Unii Europejskiej w przypadku rozmów o przyszłych kontraktach z Gazpromem.

Zauważalna jest także reorientacja Rosji w kierunku Azji. Być może Kreml zdaje sobie sprawę, że został zablokowany na Ukrainie, a odbudowanie silnej pozycji w Europie Środkowo-Wschodniej to marzenie ściętej głowy. Widać, że ze strony Putina jest także pewna wola budowania porozumienia geopolitycznego z Chinami, będącego przeciwwagę dla strategicznego sojuszu Stany Zjednoczone – Unia Europejska.

Wydaje się to jednak mało realne, bowiem zarówno USA, jak i UE – najbardziej rozwinięte rynki świata są dla Pekinu ważniejszymi partnerami handlowymi od mającego wielkie aspiracje, ale małe możliwości prezydenta Putina. Bogactwem Rosji są przecież surowce, ale kraj ten nie ma na nie monopolu. Chińczycy dobrze to rozumieją i mają już od lat zakontraktowane długoterminowe dostawy od konkurencji z Azji czy Afryki.

Wszystko wskazuje więc na to, że ów „kontrakt stulecia”, to w rzeczywistości blef stulecia, na który świat nie dał się nabrać.

Tomasz Teluk