Jak to jest możliwe, że te same zjawiska - rozbicie tradycyjnej rodziny, rozpowszechnienie antykoncepcji i legalizacja aborcji - przez jednych (aktywistów ruchu '68) są uważane za dobrodziejstwo i mają przynosić ludziom szczęście, zaś przez drugich (kierownictwo SS) uważane były za element wyniszczania wroga? Kto ma rację?

 

Grzegorz Górny

Ponure dziedzictwo rewolucji ‘68

Pismo Poświęcone Fronda nr 47

 

Aktywiści nowej lewicy często zarzucają Kościołowi obsesję na punkcie seksu, tymczasem lektura ich tekstów sprzed lat pokazuje, że raczej sami mieli bzika na tym tle. Żeby nie być gołosłownym - dwa cytaty.

Daniel Cohn-Bendit w swej książce Le Grand Bazar z 1975 roku tak pisał o swym doświadczeniu pracy w przedszkolu: „Mój nieustanny flirt z dzieć­ mi szybko przyjął charakter erotyczny. Te małe, pięcioktywiści nowej lewicy często zarzucają Koś­ nie być gołosłownym - dwa cytaty. ciołowi obsesję na punkcie seksu, tymczasem lektura ich tekstów sprzed lat pokazuje, że raczej sami mieli bzika na tym tle. Żeby letnie dziewczynki już wiedziały, jak mnie podrywać.

Rzecz jasna, niejedna z nich przygląda się rodzicom, kiedy się pieprzą. Kilka razy zdarzyło się, że dzieci rozpięły mi rozporek i zaczęły mnie głaskać (...) i ja je głaskałem". Z kolei Klaus Rainer Róhl tak wspomina nastroje panujące w jego środowisku - bojowników pokolenia '68: „po dalszej wnikliwej lekturze Wilhelma Reicha i Herberta Marcuse'a nikt nie zadowalał się polityczną indoktrynacją. Skoro własna seksualność była zmarnowana - co przejawiało się na przykład w tym, że ktoś uparcie wierzył w romantyczną miłość albo wzbraniał się przed zerwaniem swego narzeczeństwa (...) - to przynajmniej dzieci powinny być wychowane w duchu uwolnionego seksu.

Także wczesne formy seksualizmu, jak faza analna, powinny być w pełni przeżywane przez dzieci. (...) Po fazie analnej dzieci powinny wejść możliwie wcześnie na następny stopień seksu i onanizować się publicznie. (...) Zatroskana matka zwróciła się do kolektywu z takimi słowami: «Moje dziecko ma już cztery lata i nie potrafi się prawidłowo onanizować». Uwolniona seksualność budzona była i na inne, drastyczniejsze sposoby, jak obowiązkowe przyglądanie się stosunkom płciowym albo pedofilne zabawy z pięcioletnią dziewczynką".

Te dwa cytaty bohaterów generacji '68 pokazują, że tematyka seksualna zawładnęła umysłami ówczesnych działaczy nowej lewicy równie mocno - a może nawet i mocniej - niż problem rewolucji. Warto przypomnieć, że ideowe podwaliny pod wybuch studenckiej rewolty w 1968 roku w RFN położyło w największym stopniu czasopismo „Konkret", redagowane przez wspomnianego już Klausa Rainera Róhla i jego małżonkę Ulrike Meinhof. Kiedy po latach ich córka Bettina Róhl przeanalizowała tematyczną zawartość pisma, stwierdziła, że w latach 1964-1968 „dominowały na łamach «Konkretu» dwa bloki tematyczne, które czy to jednocześnie, czy na zmianę były niezmordowanie wałkowane na wszystkie strony: seks i rewolucja, rewolucja i seks".

 

Rewolucja – nie, seks – tak

Dziś przedstawiciele generacji '68 odżegnują się od swoich ówczesnych politycznych idoli. Nie chcą, by kojarzono ich z Mao Tse Tungiem. Dystansują się od Fidela Castro. Bagatelizują lub przemilczają fakt, że w 1972 roku z entuzjazmem przyjęli objęcie przez Pol Pota władzy w Kambodży. Nie chcą pamiętać, jak popierali politykę postępowych Chin w zacofanym i klerykalnym Tybecie. Za swój największy sukces uważają dziś przemiany nie tyle polityczne, ile obyczajowe i kulturowe, zwłaszcza zaś to, co nazywają emancypacją seksualną.

Są dumni, że dzięki nim w krajach zachodnich nastąpiło upowszechnienie antykoncepcji i legalizacja aborcji. Nieprzypadkowo jeden z publicystów napisał kiedyś, że sierpem i młotem rewolucji seksualnej stały się pigułka i prezerwatywa. Żydowski historyk Walter Laqueur uważa, że rewolta '68 przyczyniła się też do osłabienia tradycyjnego modelu rodziny w Europie Zachodniej. Dla aktywistów tej generacji to także powód do chluby - przecież według teorii krytycznej propagowanej przez Szkołę Frankfurcką to właśnie patriarchalna rodzina była głównym źródłem formowania osobowości autorytarnych.

Sam Cohn-Bendit porzucił działalność rewolucyjną i przez dwa lata kierował przedszkolem we Frankfurcie nad Menem. Działaność ta mieściła się w ramach ówczesnego projektu nowej lewicy, którego celem było - jak pisze lewicowy publicysta Paul Berman - „przeprowadzenie radykalnej operacji chirurgicznej na narodowym charakterze Niemców". W centrum tego planu znajdowała się edukacja seksualna.

„Nauczyciele chcieli uwolnić naturalną seksualność małych dzieci", precyzuje Berman. W ten sposób zamierzano podkopać tradycyjny model wychowania, by zniszczyć ośrodek formowania osobowości autorytarnych. Podobną drogę wybrało wielu innych aktywistów '68, by wspomnieć tylko Billa Ayersa, który od organizowania lewackich bojówek Weather Underground przeszedł do pedagogiki przedszkolnej. Czy po latach rezultaty owej „emancypacji seksualnej" można przyjmować jako jednoznacznie pozytywne?

W archiwach Muzeum Oświęcimskiego w aktach Brigadenfuhrera SS Carla Clauberga znajduje się bardzo ciekawy dokument dotyczący Generalnego Planu Wschodniego Reichsftihrera SS Heinricha Himmlera z 1942 roku. Mówi on o tym, że najlepszym sposobem na zniewolenie i wyniszczenie podbitej ludności polskiej i rosyjskiej będzie prowadzenie polityki, która promuje aborcję, antykoncepcję i sterylizację oraz wymierzona jest w tradycyjny model rodziny.

Oczywiście tego typu działania dotyczyć miały tylko „słowiańskich podludzi", na terenach niemieckich były surowo zakazane. W związku z tym rodzi się pytanie: jak to jest możliwe, że te same zjawiska - rozbicie tradycyjnej rodziny, rozpowszechnienie antykoncepcji i legalizacja aborcji - przez jednych (aktywistów ruchu '68) są uważane za dobrodziejstwo i mają przynosić ludziom szczęście, zaś przez drugich (kierownictwo SS) uważane były za element wyniszczania wroga? Kto ma rację?

 

Gorzej niż epidemia dżumy

Od 1968 roku minęły już cztery dekady, możemy więc przyjrzeć się skutkom rewolucji seksualnej. Głównym z nich jest zapaść demograficzna Europy. Systemy socjalne, a zwłaszcza emerytalne, trzeszczą w szwach. Opierają się one na zasadzie, że pokolenie obecnie aktywne zawodowo pracuje na świadczenia dla dzisiejszych emerytów.

Dziś proporcje między tymi grupami zostały mocno zachwiane, gdyż z jednej strony wydłuża się przeciętna długość życia, z drugiej zaś rodzi się coraz mniej dzieci. W rezultacie coraz więcej jest tych, którzy chcą korzystać z owego systemu, a coraz mniej tych, którzy mają go utrzymywać i do niego dopłacać. Powstaje więc efekt łańcuszka św. Antoniego albo piramidy szczęścia, która z czasem musi się załamać. Jedynym ratunkiem, by uratować cały system, jest sprowadzanie z zagranicy rąk do pracy. Niemieccy ekonomiści informują, że gospodarka tego kraju, aby sprawnie funkcjonować, potrzebuje sprowadzenia każdego roku 300 tys. imigrantów. Skąd bierze się tak wielka liczba?

Być może ma ona związek z danymi zaprezentowanymi przez organizację Lebenszentrum w Monachium, które mówią, że w Niemczech dokonywanych jest co roku ok. 270 tys. aborcji. Dziś przeciętna Europejka zachodzi w swoją pierwszą ciążę w wieku 28 lat. W tym samym wieku przeciętna mieszkanka krajów arabskich jest już matką kilkorga dzieci. Nic więc dziwnego, że według raportu Wydziału ds.Zaludnienia ONZ liczba ludności Europy spadnie w 2050 roku do poziomu 556 min (w 2000 roku wynosiła 728 min). Tak wielki spadek liczby ludności miał miejsce po raz ostatni w czasie epidemii dżumy w latach 1347-52. Zdaniem demografów, obecny kryzys będzie jednak większy od tamtego, gdyż dżuma dziesiątkowała zarówno starych, jak i młodych, natomiast teraz spadek płodności dotyczy tylko młodych.

Symptomatyczne jest, że zarazem do 2050 roku liczba osób starszych (powyżej 65 lat) wzrośnie ze 107 do 172 min. Oznacza to, że zapaść demograficzna będzie się pogłębiać, ponieważ z pokolenia na pokolenie maleje liczba osób w wieku reprodukcyjnym. Podobny proces miał miejsce w Kosowie. Jeszcze na początku XX wieku Serbowie stanowili tam 70 procent ludności, dzisiaj jest ich tylko 9 procent. To właśnie względy demograficzne zadecydowały, że w 2005 roku Izrael musiał się wycofać ze Strefy Gazy i Zachodniego Brzegu Jordanu. W przeciwnym wypadku Żydzi staliby się mniejszością we własnym państwie. Tak się składa, że największym rezerwuarem taniej siły roboczej położonym najbliżej Europy są kraje Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, a więc państwa muzułmańskie o bardzo wysokich wskaźnikach demograficznych. W ciągu najbliższego ćwierćwiecza ludność pięciu tylko krajów śródziemnomorskich - Maroka, Algierii, Tunezji, Libii i Egiptu - wzrośnie o 73 min. To stamtąd właśnie przybywa na nasz kontynent najwięcej imigrantów.

 

Europeizacja islamu czy islamizacja Europy?

Przedstawiciele pokolenia '68 mają nadzieję, że islam się zeuropeizuje, tzn. uda się pogodzić religię muzułmańską z zasadami demokracji liberalnej. Pojawiają się jednak poważne ostrzeżenia, że może nastąpić proces odwrotny, czyli islamizacja Europy. Religia muzułmańska jest bowiem bardzo oporna na absorpcję i asymilację. W oczach wielu wyznawców Allacha, kultura Zachodu - przez odejście od perspektywy religijnej - utraciła swą moc przyciągania.

Czy można wymagać od muzuł­ manów szacunku dla cywilizacji zachodniej, skoro nie szanująjej europejskie elity umysłowe i polityczne, gdy wyrzekają się duchowych korzeni naszego kontynentu? Od kilkunastu lat wśród muzułmańskich kaznodziejów daje się zauważyć charakterystyczny zwrot w odniesieniu do mieszkańców Zachodu. Tych ostatnich coraz rzadziej nazywa się adh-dhimma (to słowo zarezerwowane dla przedstawicieli innych religii abrahamicznych, czyli dla chrześcijan i żydów), coraz częściej zaś w stosunku do cywilizacji zachodniej pada określenie dżahilija (oznacza ono stan moralnej ciemnoty i duchowej pustki, jaka panowała na Półwyspie Arabskim przed pojawieniem się islamu).

Muzułmanie zaczynają więc traktować Zachód jako wytwór pogaństwa, a nie chrześcijaństwa, a dla bezbożników Koran jest bardziej srogi niż dla „ludów Księgi". Należy też pamiętać, że islam jest religią znacznie młodszą od chrześcijaństwa: liczy sobie ok. 1400 lat. Nie przeżył swojej reformacji, ani oświecenia. Wyobraźmy sobie mieszkańców Europy, którym w XIV wieku ktoś proponuje zsekularyzowaną wizję świata albo rozwiązania prawne w rodzaju legalizacji związków jednopłciowych - na pewno odrzuciliby takie projekty ze zgrozą i oburzeniem. Podobnie jest z większością współczesnych muzułmanów, którzy zdecydowanie odżegnują się od laickiego światopoglądu.

Co więcej, ich zdaniem kryzys moralny i duchowy, jaki dotknął dziś społeczeństwa zachodnie, jest dodatkowym potwierdzeniem prawdziwości ich religii. Islam zachował ponadto olbrzymi potencjał misyjny. O ile w krajach chrześcijańskich nikt nie myśli dzisiaj na poważnie o prowadzeniu aktywnej ewangelizacji w państwach muzułmańskich, o tyle w świecie islamu realizowanych jest wiele projektów misyjnych, których celem jest Europa.

Niedawne wydarzenia w Holandii, Francji czy Danii pokazują, że dotychczasowy model asymilacji ludności muzułmańskiej nie przynosi rezultatu. Badania potwierdzają, że islamscy imigranci w większym stopniu identyfikują się ze swoją wspólnotą religijną niż aktualnym krajem pobytu. Pogłębiająca się islamizacja naszego kontynentu, którą przepowiadał chociaż­ by Ryszard Kapuściński, jest opóźnionym w czasie rezultatem rewolucji seksualnej.

 

Nadmiar seksualności, brak miłości

Przedstawiciele generacji '68 często przyjmują perspektywę indywidualistyczną. Twierdzą więc, że emancypacja seksualna przyniosła pozytywne efekty przede wszystkim dla jednostek a nie dla społeczności, zaś upieranie się przy danych demograficznych jest anachronicznym przeżytkiem myślenia w kategoriach XIX wieku. Pomijając fakt, że Serbowie w Kosowie czy Żydzi w Izraelu mają dziś na temat demografii inne zdanie, wypada stwierdzić, że wiele danych zaprzecza tezie, jakoby wyzwolenie seksualne przyniosło ludziom upragnione szczęście w sferze osobistej.

Otóż w krajach zachodnich, w porównaniu do okresu sprzed lat czterdziestu, wzrosła znacząco liczba samobójstw, depresji czy chorób psychicznych. Wspomniany już Walter Laqueur uważa, że w naszych czasach panuje większa samotność i smutek niż kilkadziesiąt lat temu. Być może są to czasy także większego egocentryzmu. Do takiego wniosku dochodzi na łamach „Spectatora" Eleanor Mills, gdy zastanawia się, dlaczego współczesne Europejki nie chcą mieć dzieci, choć mają do tego lepsze warunki materialne niż kiedykolwiek kobiety miały w historii.

Cytuje przy tym charakterystyczną wypowiedź jednej z brytyjskich specjalistek ds. reklamy: „Gdybym miała dziecko, nie byłabym w stanie zrobić połowy rzeczy, które teraz robię bez trudu. W każdą sobotę o 10.30 rano, gdy jeszcze leżymy w łóżku, mój mąż i ja patrzymy na siebie i mówimy: «Dzięki Bogu, że nie wstawaliśmy o 5 rano do brzdąca». Tak świetnie spędzamy czas tylko we dwoje; kto wie, czy tak by było, gdybyśmy wprowadzili do tego układu dodatkową osobę?". Doskonały portret psychologiczny człowieka po rewolucji obyczajowej odnaleźć możemy w twórczości Michela Houellebecąa. Opisuje on świat, w którym wyzwolenie seksualne doprowadziło do tego, że najbardziej intymna sfera ludzkiego życia poddana została rynkowej konkurencji i pozbawiona wyższych uczuć. Wokół panuje nadmiar seksualności, lecz dramatycznie brak jest miłości.

 

Czy Fortynbras powie „Allah akbar”?

Wydarzenia 1968 roku miały jeszcze jednego, choć ukrytego protagonistę. Bettina Róhl odnalazła w enerdowskich archiwach materiały, że wspomniane już czasopismo „Konkret" zostało założone i było sterowane oraz finansowane przez Stasi. Nad jego rozwojem osobiście czuwali przywódcy wschodnioniemieckiej partii komunistycznej: Walter Ulbricht i Erich Honecker. Powstaje pytanie: dlaczego enerdowski reżim pakował miliony marek w środowisko, które głosiło hasła typu „sex and drugs and rock and roli"?

Czyżby Ulbricht i Honecker byli cichymi entuzjastami rewolucji obyczajowej? Z relacji zbiegłych na Zachód oficerów komunistycznych służb specjalnych wynika, że jednym z podstawowych podręczników owych służb był traktat Sztuka wojny, napisany w V wieku p.n.e. przez chińskiego stratega Sun Tsu. Zalecał on, jak odnosić zwycięstwa bez użycia siły. Aby ten cel osiągnąć, należało doprowadzić do wewnętrznego rozkładu wroga.

Temu służyć miało 13 złotych zasad Sun Tsu. Wśród nich znajdowały się następujące rady: „buntujcie młodych przeciwko starym" czy „ośmieszajcie tradycje waszych przeciwników". Komunistyczne służby specjalne stosowały się do tych zaleceń, dlatego wspierały niektóre działania zrewoltowanej młodzieży w krajach zachodnich. Wykorzystywały przy tym istnienie naturalnego zjawiska, które istnieje niemal we wszystkich kulturach i we wszystkich czasach - czyli konfliktu pokoleń. Starały się jednak ten konflikt ukierunkować w sposób najbardziej dla siebie korzystny. Bardzo mocno infiltrowały zwłaszcza ruchy pacyfistyczne i sterowały nimi. W swej książce pt. Czerwona kokaina. Narkotyzowanie Ameryki i Zachodu amerykański ekspert ds. handlu narkotykami Joseph Douglass opisuje, jak sowieckie, chińskie i kubańskie służby specjalne kontrolowały przerzut narkotyków do USA i Europy Zachodniej. Czy ta taktyka popierania rozkładu wewnętrznego i eksportowania trucizny odniosła sukces? Być może znajdujemy się dzisiaj w scenerii niczym z finałowej sceny Hamleta.

Główny bohater wygrywa pojedynek ze swym podstępnym wrogiem, ale w jego żyłach krąży już trucizna. Być może Fortynbras, który wkroczy na to pobojowisko w turbanie, zacznie od okrzyku „Allach akbar". Wspomniany Walter Laąueur przypomina, że nawet najbardziej optymistyczne demograficzne scenariusze na przyszłość są dla Europy czarnymi scenariuszami. Z pokolenia na pokolenia zmniejsza się bowiem liczba osób zdolnych do reprodukcji i do odwrócenia negatywnych trendów. On sam nie wierzy w skuteczność państwowej polityki prorodzinnej, gdyż wszystkie rządowe projekty podniesienia dzietności okazały się efektywne tylko na krótką metę.

Nie widzi też sposobu, by zatrzymać demograficzną równię pochyłą, po której stacza się Zachód. Jaki bowiem argument polityczny zdoła przekonać większość kobiet, by zdecydowały się na wielodzietność? Nie pomogą apele odwołujące się do troski o przyszłość naszej cywilizacji, państwa, narodu czy demokracji, gdyż w dominującej dziś perspektywie indywidualistycznej nie mają szans na znalezienie zrozumienia wśród odbiorców. Chyba że wcześniej musiałyby się dokonać olbrzymie zmiany w ludzkiej mentalności, kulturze, obyczajach i religii, czego nie osiągnie się przez żadne reformy polityczne czy ekonomiczne. Żeby ochronić Europę przed demograficznym samobójstwem, które teraz popełnia, należy odrzucić to, co pokolenie '68 uważa za swój największy sukces. Nieprzypadkowo demograficzna zapaść naszego kontynentu zbiega się z jego sekularyzacją. Europy nie uratują politycy. Impuls musi wyjść z duchowego źródła.