Grzegorz Strzemecki

Nowa oferta ,,bratniej pomocy''. Uwagi o niemiecko-polskiej przyjaźni

Niemcy są coś winni Polakom, z tej racji są szczególnie zobowiązani do tego, aby stawać w obronie polskiej wolności i dlatego muszą bronić Polaków przed wewnętrznym wrogiem [którym] jest polski rząd, przez który mają być ubezwłasnowolnieni. Dlatego niemiecki rząd nie musi płacić miliardów reparacji wojennych, ale musi w UE wpływać na to, aby skończyły się ekscesy rządu PiS - napisał w Suddeutsche Zeitung niejaki Stefan Ulrich. W 1981 r. komunistyczna gazeta "Neues Deutschland" z honeckerowskiego NRDówka podobnie napraszała się z "bratnią pomocą" w ramach Układu Warszawskiego w zdławieniu antysocjalistycznej "Solidarności". Niestety, jak za czasów pierwszej "Solidarności", także inne niemieckie media, a przede wszystkim niemieccy politycy z Angelą Merkel na czele pokazują że Niemcy uzurpują sobie prawo do recenzowania suwerennych decyzji Polaków w sprawie  naprawy własnego państwa, a przede wszystkim do ingerowania w polskie sprawy by tej naprawie przeszkodzić. Pozostaje się cieszyć, że na razie uważają, że nie można tak po prostu wjechać czołgami do Polski, jak powiedział niemiecki eurodeputowany Elmar Brok, ale nie wiadomo czy nie zmienią zdania.

Zatem nie czołgi, ale wszytko inne to jak najbardziej tak. Niemcy stale pokazują nam, że nie mają dla nich żadnego znaczenia wyborcze decyzje Polaków, polska Konstytucja, zgodnie z którą obecny rząd sprawuje władzę, wreszcie niebagatelne poparcie w sondażach samego rządu, premier oraz rządzącej partii. Żadnego znaczenia nie ma dla nich chęć naprawy państwa jako motyw postępowania tego rządu i przyczyna społecznego poparcia dla niego. Widać natomiast jak niemiecka narracja o łamaniu prawa w Polsce jest zbieżna z tezami polityków "łatwych (dla nich) w hodowli" i ma służyć przywróceniu ich do władzy w ramach jakiejś nowej formy "bratniej pomocy", jak ta z czasów doktryny Breżniewa.

Wspomniany Ulrich pisze, że Polska stała się dla Niemiec przyjacielem, co jest sukcesem, a nawet cudem. Czyżby? Sam przecież pisze, że "Niemcom nigdy więcej nie wolno robić interesów z Rosją za plecami Polaków”. Biorąc to pod uwagę, Nord stream I jest świetnym świadectwem niemieckiej "przyjaźni", a zabiegi o Nord stream 2 jeszcze lepszym. Innych, podobnych świadectw jest bez liku i były wielokrotnie powtarzane: "przyjazny" zakaz wspierania polskich stoczni, żeby Niemcy mogły uratować swoje,  "przyjazne" niemieckie banki, ze swoimi "przyjaznymi" pseudofrankowymi kredytami jakich nie wolno im udzielać obywatelom niemieckim, itd. itp.

Ale przecież przyjaźń i dobre sąsiedztwo nie powinny być mierzone w pieniądzach, jak napisał "Die Zeit" dodając, że pojednania nie da się kupić, można je jedynie urzeczywistniać w życiu.

Jak zatem Niemcy ją urzeczywistniają? Na przykład prowadząc od szeregu lat bezczelną kampanię obciążania Polski i Polaków winą za swoje zbrodnie poprzez używanie określenia "polskie obozy zagłady". Często tłumaczą się, że to wyłącznie niezręczność albo ignorancja, ale już w 2013 r. niemiecki historyk Dieter Schenk jednoznacznie stwierdził, że te powtarzające się określenia są celową manipulacją, a nie żadnym lapsusem językowym. Taka niemiecka szkoła czarnego pi-aru.

W osławionym telewizyjnym serialu, zbrodniczą obojętność wobec holocaustu Niemcy mieli czelność przypisać  Polskiemu Państwu Podziemnemu, które w zorganizowany sposób i kosztem ogromnego ryzyka ratowało, i to właśnie przed Niemcami, tysiące Żydów oraz daremnie usiłowało alarmować wolny świat. W ten sposób za pomocą właściwych filmom fabularnym skrótów, niemiecka kultura masowa kształtuje wyobrażenia współczesnych widzów o postawach Polaków pod niemiecką okupacją. Kręcenie nawet jednej sceny filmu wymaga wiele czasu, przygotowań i zaangażowania wielu ludzi, nie ma tu więc mowy o lapsusie.

Jednoznaczny dowód tego, że nie są to żadne przejęzyczenia dała w lipcu b.r. niemiecka telewizja publiczna ZDF, odmawiając stosownego, nałożonego na nią wyrokiem polskiego sądu przeproszenia za określenie "polskie obozy zagłady", ściślej chowając je w głębokich zakamarkach swojego portalu, zamiast umieścić je w widocznym miejscu, na głównej stronie, zgodnie z tym co nakazał jej sąd.  Uzasadniła to tym, że wyrok ten został wydany w czasie gdy władzę sprawuje rząd, który funkcjonuje pod hasłem aktywnej polityki historycznej ukierunkowanej na ochronę dobrego imienia państwa polskiego i Polaków, dodając że dopóki w Polsce nie rządził PiS, to nie zapadały takie wyroki.

Swoją odpowiedzią niemiecka telewizja publiczna dała nam niezmiernie pouczający wgląd w niemieckie standardy moralne, a nawet w swoje sumienie, ściślej: jego brak.

Najpierw zauważmy że wyrok został wydany w 2016 r., czyli jeszcze przez ten wymiar sprawiedliwości, którego broni totalna opozycja i jej niemieccy poplecznicy. Ponadto symptomatyczne jest, że owa niemiecka telewizja, instytucja "praworządnego" państwa niemieckiego, odmawia według własnego widzimisię wykonania wyroku sądu. Jeszcze bardziej symptomatyczny jest stawiany przez nią "zarzut" ochrony dobrego imienia państwa polskiego i Polaków pod adresem polskich sądów. Naprawdę warto wiedzieć, że w oczach niemieckiej instytucji państwowej ochrona dobrego imienia Polski i Polaków jest nadużyciem. To cenny wgląd w niemiecki sposób myślenia. O blokowaniu przez ZDF wpisów internautów przypominających, że obozy śmierci były niemieckie wspominam już tylko dla porządku.

Zauważmy wreszcie, że owa niemiecka telewizja publiczna  w ogóle potrzebuje wyroku żeby otwarcie i jednoznacznie uznać prawdę, że obozy zagłady były niemieckie, a nie polskie. Sic!!! Kierownictwo i wszystkie instytucje kontrolne niemieckiego medium nie mają najmniejszego odruchu sumienia, by zwyczajnie, z własnej inicjatywy, bez nacisku tę prawdę jasno wypowiedzieć.  W zaistniałych okolicznościach trwającego procesu nie ma mowy o przeoczeniu, zapomnieniu czy jakiejś nieścisłości. Pokazuje to w całej jaskrawości że ZDF - niemieckie medium publiczne jest tak bardzo zdeterminowane by kłamać o Polsce, że  bez użycia siły prawdy się z niego nie wyciśnie, bo dla butnych, trzęsących Europą Niemców polski sąd najwyraźniej wystarczająco silny nie jest, choć unijne traktaty nadają mu taką samą wagę jak niemieckim czy francuskim (widać ile te traktaty są warte wobec triumfującej niemieckiej woli).

Niestety to nie jest ostateczny wniosek, bo ZDF nie bierze się znikąd. Jest nadzorowane przez partyjnych delegatów proporcjonalnie do ich liczebności w Bundestagu, co n.b. przypomina o miałkości niemieckich zarzutów o upolitycznienie polskich mediów publicznych. Postawa ZDF jest więc żyrowana przez niemiecki parlament, czyli elitę władzy Republiki Federalnej Niemiec, którą w tej sprawie łączy wspólny interes i konsensus. Dodajmy jeszcze, że kłamstwa te rozkwitały najbardziej nie wtedy, gdy rządził "paskudny" PiS, ale właśnie wtedy, gdy Polska była "łatwa w hodowli" (i drenażu kapitału), a polskiego rządu Niemcy nie mogli się nachwalić, bo jego przedstawiciele składali mu kolejne "hołdy berlińskie".

Postępowanie ZDF pokazuje dobitnie przywiązanie Niemców do szkalującego Polskę i Polaków kłamstwa. Dzięki temu widzimy, dlaczego nie mają sensu jakiekolwiek oczekiwania dobrej woli ze strony Niemiec i Niemców. Dlaczego nie ma co liczyć na to, że dowiedziawszy się jak w Polsce się sprawy mają, rzetelnie opiszą dlaczego Polacy głosowali na PiS (w wymaganej przez ordynację większości) i dlaczego je wciąż popierają. Nie ma sensu przekonywanie Niemiec o celach polskich reform, potrzebie naprawy państwa, sądów, ukrócenia korupcji, bo skoro Niemcy są zdolni nazywać "polskimi" obozy zagłady w których masowo mordowali Polaków, to nie ma takiego kłamstwa, nie ma takiej kalumnii na temat Polski, której by nie rozgłosili jeśli będzie to służyło ich potrzebom.

Tak kłamać i szkalować może chyba tylko najgorszy wróg, któremu przymilne słówka o przyjaźni i dobrym sąsiedztwie nakładają jedynie maskę fałszywego przyjaciela. I nie chodzi tu o szukanie w Niemczech wroga, ale o zwyczajną konstatację istniejącej sytuacji. Niemcy, przynajmniej ci, którzy nadają ton niemieckiej polityce, po prostu w ten sposób traktują Polskę.

Zamiar "obrony" Polaków przed ich własnym rządem nie jest więc żadną pomyłką w ocenie sytuacji, ale właściwą im chęcią do brutalnej politycznej ingerencji by przywrócić wasalny status Polski przez zainstalowanie w Warszawie rządu "łatwego w hodowli", w czym mają pomóc im sami Polacy ogłupieni bajeczkami o obronie demokracji i praworządności wraz z tymi, którzy wygłaszają je z pełnym cynizmem.

W końcu kłamać o łamaniu demokracji, prawa  i wolności słowa jest dużo łatwiej niż o "polskich" obozach. Bo łatwiej jest obnażyć kłamstwo o obozach odwołując się do oczywistych, bogato udokumentowanych faktów historycznych niż udowodnić, że nie jest się antydemokratycznym wielbłądem komuś, kto nie chce widzieć i słyszeć podstawowych faktów, z góry będąc nastawiony na kłamliwą narrację, jak to dobitnie pokazuje casus ZDF.

W dążeniu Niemiec do podporządkowanie sobie Polski i Polaków bejsbolowy kij kłamstw i kalumnii o łamaniu prawa, demokracji i wolności słowa, którym niemieckie media i niemieccy politycy solidarnie się posługują ma polskich obywateli ogłupić, onieśmielić i skłonić do posłuszeństwa. Instrumentem niemieckiej dominacji ma być również UE. „Die Zeit”: od publicznego dawania nauczek Kaczyńskiemu za demontowanie polskiej demokracji (czytaj: samodzielnej polityki i dbania o polskie interesy) jest Bruksela. W jej niezależność od Berlina możemy wierzyć jak w rzetelność ZDF.

Jest i marchewka: przyjaźń, dobre sąsiedztwo i pojednanie po niemiecku. Niemcy dobrze mówią i piszą o Polsce wyłącznie wtedy, gdy rządzi nią "łatwy w hodowli" polityk jak Tusk (co nie przeszkadza im równocześnie sączyć propagandy o "polskich obozach").  Zaś polskie sądy są dla nich "niezawisłe i wiarygodne" gdy nie zajmują się "ochroną dobrego imienia państwa polskiego i Polaków". W niemieckiej nagonce propagandowej dbałość o polskie interesy i dobre imię to przejaw nacjonalizmu, zaś niemiecka agresja i kalumnie  to "walka o europejskie wartości". Neo-targowica i Neo-volksdojcze gładko wpisują się w ten schemat łając i chwaląc Polskę według niemieckich dyrektyw.

W tym sprawnie funkcjonującym systemie kija i marchewki pojawił się zgrzyt wywołujący nerwowość niemieckich übermenschów. Postawienie sprawy reparacji przypomniało światu o ciążącym na Niemcach piętnie straszliwych zbrodni, a potworna, niepodważalna buchalteria pokazuje, że wyjąwszy jakieś marginalne kwoty, nigdy się z nich nie rozliczyli. Zagrożony został PR rzetelnych i sprawnych biznesmenów, ultrademokratycznych i uczciwych polityków, wielbiących równość i skupulatnie pilnujących pozycji winien i ma. Okazuje sie, że to Niemcy są innym coś, a nawet bardzo wiele winni. Zaczynają się więc tłumaczyć i mówić, że nie można wszystkiego przeliczyć na pieniądze. Nie mogąc się wykręcić od odpowiedzialności, przebiegle przenoszą ją wyłącznie do sfery moralnej, stwierdzają że są zbyt biedni żeby płacić.

Mając na względzie to, co III Rzesza wyrządziła podczas II wojny światowej prawie wszędzie w Europie -  pisze Frankfurter Allgemeine Zeitung - kompensacja cierpienia zadanego w przeszłości mogłaby przytłoczyć nawet tak silny gospodarczo kraj jak Republika Federalna.

Cóż, wiele krajów znacznie biedniejszych od Niemiec uginało się pod ciężarem spłaty swoich zobowiązań. Dlaczego więc zobowiązań nie miałyby płacić bogate Niemcy? Nawet z ich strony pojawiają się głosy że  pod względem prawnym Polska ma podstawy, by domagać się reparacji, ponieważ „nigdy nie otrzymała takich pieniędzy, jakie by jej przysługiwały, jak pisze Peter Loew w Focus.

Niemcy jednak nie byłyby sobą gdyby po prostu uznały swoją odpowiedzialność i swoje zobowiązania. Zepchnięte do defensywy wciąż atakują Polskę. Wiedzą, że "polskie obozy zagłady" i "polski antysemityzm" w bezpośrednim kontekście buchalterii niemieckich zbrodni nie brzmią dobrze, więc teraz pretekstem ataku stało się "rujnowanie przyjaznych relacji". Wprawdzie wobec tego co Niemcy uczyniły Polsce, za "rujnowanie przyjaznych relacji" należałoby w oczywisty sposób uznać kategoryczną odmowę jakichkolwiek kwot, jednak już Krzyżacy wiedzieli jak narzucać Europie swoją narrację.  Dlatego rzecznik niemieckiego rządu Steffen Seibert przyznaje, że Niemcy  napadły na Polskę w 1939r., że wyrządzili jej „niewyobrażalne krzywdy”, ale to Polska poprzez swe roszczenia rujnuje przyjazne i z takim mozołem budowane relacje polsko-niemieckie, a także izoluje się w Europie.

Nawet z czysto poznawczych względów ciekawe jest obserwować, jak niemiecka narodowa specjalność - buta, musi zawsze wyleźć na wierzch. Rzecznik rządu zwykle waży słowa, więc chyba nieprzypadkowo odsłonił przed nami plan wykorzystania niemieckiej siły, by zastraszając bądź szantażując pozostałe kraje UE doprowadzić do izolacji Polski w taki sam sposób jak podczas karykaturalnego "wyboru" Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej. To wtedy Polska, ku wielkiej satysfakcji totalnej targowicy samotnie przeciwstawiła się pozostałym, przytłamszonym przez Niemcy unijnym krajom (słynne 1:27).

Takiej izolacji oczywiście trzeba będzie starać się uniknąć, ale w razie konieczności przyjąć ją "na klatę". Tak jak w 1939 r., ktoś musi się Niemcom przeciwstawić, bo jeśli wszyscy wybiorą drogę monachijską, to konsekwencje będą opłakane dla wszystkich, w tym także dla Polski. Wtedy przeszkodziliśmy bezproblemowej nazyfikacji całej Europy; teraz powstrzymać trzeba lewacki multikulturalizm-genderyzm, który najprawdopodobniej zmierza do islamskiego kalifatu, a w każdym razie do zniszczenia dotychczasowej europejskiej cywilizacji.

Wiele się musiało zmienić, żeby wszystko mogło zostać po staremu. Po raz kolejny przekonujemy się, że łączenie frazesów o przyjaźni z groźbami to dla naszych sąsiadów zza Odry wręcz rutyna. Przyjaźń niemiecko-polska kwitnie jak zawsze.

P.S. Co tam słychać u Hansa Gielena, wzorcowego przyjaciela Polaków?