Dla pana 4 czerwca jest rocznicą radosnego święta? To było zwycięstwo społeczeństwa?

- Nie, zwycięstwo Kiszczaka, wyraźne.

Ludzie jednak zagłosowali jednoznacznie na „Solidarność”.

- Hasło „Solidarność” zostało wykorzystane, ale do zmylenia społeczeństwa. Dużo ludzi nie poszło na te wybory i my z żoną też nie byliśmy na tych wyborach. Poza tym, wybory, których wynik był znany jeszcze przed ich ogłoszeniem to, co to za wybory? Pomysł takich wyborów nie był wynikiem rozmów w 1989 r., bo pierwszy raz o takiej koncepcji wyborczej słyszałem w 1981 r od Janka Rulewskiego, że jest taka propozycja: 40 proc. - my, a 60. proc – oni i czy ja to akceptuję?

Co pan mu wtedy powiedział?

- Oczywiście, że za żadne skarby na takie coś się nie zgodzimy. Jednak ci, którzy poszli do wyborów w 89 r. wykorzystali małą furtkę i wycieli listę krajową. To pokazało, że tamta strona jest bardzo słaba i nie dysponuje nawet taką ilością głosów, która by pozwoliła listę krajową PZPR przepchnąć. Te wybory odsłoniły również stan posiadania komunistów w społeczeństwie. Oni mieli nadzieję na znacznie większe społeczne poparcie. Tymczasem to było zdyskwalifikowanie pozycji PZPR.

A rola Lecha Wałęsy, „Solidarności”?

- W tych wyborach 65 proc. wyznaczyli oni, a 35 proc. wyznaczył Wałęsa. Jeden Stokłosa zdobył mandat bez zdjęcia z Wałęsą, bo nikt inny nie wyznaczony przez niego nie zdobył ŻADNEO mandatu. Udział w tych wyborach był więc a 100 proc. zaakceptowaniem linii Kiszczaka i Rakowskiego. Choć Rakowskiemu wycięto listę krajową, to Kiszczak dostał wszystkie głosy. Dodać należy, że na zebraniu ministrów spraw wewnętrznych Układu Warszawskiego w Berlinie, Kiszczak powiedział, że jedynym celem stanu wojennego jest zmiana kierownictwa „Solidarności”.

Wałęsa w dyskusji z Miodowiczem, powiedział, że nowa „Solidarność” będzie zupełnie inna niż ta z 1981 r. Do nowej „Solidarności” wejdą zupełnie inni ludzie. Mówił to jeszcze przed wyborami. Wszystko było więc fachowo przygotowane z propagandą i nagłośnieniem. Również z przedstawieniem propagandowym, że w tych wyborach bierze udział „Solidarność”. Podczas gdy nie brała ona w nich udziału. Było przy okrągłym stole 4 członków Komisji Krajowej, ale oni poza zebraniem Komisji Krajowej reprezentowali tylko swoje poglądy. Do takiego porozumienia musiała być uchwała władz związku, ale zgodnie ze statutem - nie było jej. Oni nie mogli reprezentować „Solidarności”. To wszystko okazało się oszustwem. Pozory zachowywano mówiąc „strona solidarnościowa”

Uważa pan, że było to „grzech założycielski” tego, co mamy obecnie w Polsce?

 - Było to założycielskie oszustwo. Musimy wziąć pod uwagę, że te wybory zapewniły brak ujawnienia bezpieki, władzę we wszystkich mediach czyli ich własność po 89 r. i całkowitą władzę administracyjną czyli siłową, medialną, ustawodawczą i sądowniczą. Te wybory usankcjonowały stan wojenny, wiedząc, że był on bezprawny. To że był on złamaniem nawet komunistycznej konstytucji, nie miał wątpliwości żaden obywatel, który umie czytać. Rada Państwa nie miała prawa niczego w tym czasie zatwierdzać, ponieważ trwała sesja sejmu. Musieliśmy czekać prawie 20 lat przy przy wrzasku „państwo prawa!”, aby Sąd Najwyższy stwierdził, rzecz oczywistą, że stan wojenny był złamaniem prawa. Na stanowiskach pozostali adwokaci, prokuratorzy, sędziowie, którzy popełnili najcięższe przestępstwo kiedy ferowali wyroki i skazywali ludzi - wbrew prawu.

- Pan tego doświadczył?

Tak. Sędzia, który chciał mnie skazać na 3 miesiące w Wodzisławiu Śląskim, choć miał pecha, bo wszyscy świadkowie oskarżenia nawzajem sobie zaprzeczyli. Po wyborach 89 r. ten sędzia prezesem sądu. Powstał system, który nie tyle rezygnował ze sprawiedliwości, co nagradzał system, który tę sprawiedliwość łamali. Podobnie z mediami. Tytuły prasowe podzielono między uczestników okrągłego stołu. Prezesem TVP został przecież agent bezpieki i prawdopodobnie KGB.

Przebudzeniem z tej sytuacji była akcja za rządu Jana Olszewskiego oczyszczenia polskiej polityki z agentów bezpieki.

- Olszewski próbował złamać ten układ, wyjść poza ustalenia okrągłego stołu, ale jednak system się odwinął. Społeczeństwo nie uwierzyło wtedy, że Wałęsa był agentem bezpieki i mogli Olszewskiego usunąć. Jednym z głównych animatorów tej nocy był Donald Tusk. On wystąpił w obronie tego układu i bezpieki. Ci, wszyscy, którzy patrzą dziś na politykę i tego nie widzą są po prostu głupi.

Dziś też rocznica zrywu na placu Tiananmen. Krwawo stłumionego studenckiego protestu wobec komunistycznej dyktaturze w Chinach. Marszałek Kopacz pojechała tam teraz z polskimi parlamentarzystami uwiarygadniając pośrednio tamte działania?

- Ona uwiarygadnia chiński komunizm. Jej wizyta tam w tym dniu to zaklepanie, że oni mieli racje. To była przecież niewiarygodna zbrodnia. To też pokazuje ciągłość: okrągły stół, wybory, obalenie rządu Olszewskiego i uwiarygadnianie tej zbrodni ludobójstwa na placu Tiananmen jako ciągłość polityki PO. Ta linia polityczna więc trwa.

Puentując naszą smutną rozmowę: co by Pan na koniec powiedział Polakom?

- Tylko znajomość historii może zaprzeczyć propagandzie. Tego o czym mówimy nie rozumie do końca młodzież, stanowiąca coraz większy procent wyborców. Trzeba znać prawdę, poznawać ją, aby kształtować swoją przyszłość.

Gdy mówiłem przed wyborami 89 r. o rozmowach w Magdalence, to na spotkaniach zrywała się zawsze jakaś jedna osoba z krzykiem, że nigdy nie uwierzy, że Wałęsa rozmawia z komunistami. Było takie same zaćmienie, gdy był plan Balcerowicza i średnio wtedy 5 tys. osób traciło codziennie pracę, a opinia publiczna twierdziła, że nie ma do tego planu alternatywy.

Józef Piłsudski mówił, aby w momencie przełomu strzec się agentów. Niech Polacy o tym pamiętają.

 Rozmawiał Jarosław Wróblewski