• Szczyt w Helsinkach nie tylko nie przyniósł przełomu w stosunkach Rosji z USA, nie tylko ich nie poprawił, ale wręcz pogłębił kryzys. Szczyt ani nie przyniósł resetu, ani zniesienia sankcji, ani nie zablokował przyjmowania kolejnych. Fatalna postawa Donalda Trumpa dała paliwo krytykom Rosji w USA i uruchomiła kolejne antyrosyjskie kroki, w tym sankcje. Stanowcza polityka USA po Helsinkach dała z kolei paliwo rosyjskim przeciwnikom prób poprawy relacji z USA. Wzmacnia „partię wojny” w Moskwie.
  • Putin wykorzystał fakt długiej rozmowy w cztery oczy i późniejsze sugestie, niedopowiedzenia i mało fortunne wypowiedzi Trumpa na konferencji prasowej, by rozwinąć informacyjną ofensywę w pierwszych dniach po szczycie. Rosjanie wykorzystali konsternację po drugiej stronie. Narzucili własną interpretację, mówiąc o rzekomych ustaleniach z Trumpem. Choć z każdym kolejnym tygodniem okazywało się, że żadnych ustaleń nie ma. Helsinki pokazują jednak możliwości rosyjskie w obszarze prowadzenia wojny informacyjnej.
  • Oprócz tego, co w Rosji niektórzy nazwali „moralną satysfakcją”, Putin nie zyskał niczego konkretnego w Helsinkach. Co więcej, szczyt osłabił Trumpa i wzmocnił przeciwników Moskwy w USA. Jednym z jego efektów jest wyraźny wzrost presji Kongresu na Trumpa, aby podjął wymierzone w Rosję kroki: od implementacji ustawy CAATSA i „prawa Magnitskiego”, przez uderzenie w rosyjski system bankowy, po uznanie Rosji „państwem-sponsorem terroryzmu”.
  • Putin już wie, że Trump nie pomoże w zniesieniu sankcji i nie pójdzie na ustępstwa w kluczowych dla Rosji kwestiach. Przestaje być więc użyteczny. Mogłoby się wydawać, że w tej sytuacji Rosja zerwie z polityką „dobry Trump, zły Kongres”. Jednak tego nie robi. Bo Trumpa chce wykorzystać w inny sposób: jako ognisko zapalne w USA, dzięki któremu można liczyć na ciągłą destabilizację wroga.

Szczyt w Helsinkach przejdzie do historii jako jeden z najdziwniejszych spotkań przywódców USA i Rosji, jak również jako jeden z najgorszych epizodów w rządach Trumpa. Jego zachowanie w stolicy Finlandii trudno wytłumaczyć. Być może przecenił swe biznesowe doświadczenie, które wykorzystuje w uprawianiu polityki zagranicznej. W zderzeniu z kagiebowskim stylem uprawiania dyplomacji przez Putina okazało się ono nieskuteczne. Choć Rosja nie powinna była oczekiwać wielkich sukcesów. Trump przybywał bowiem do stolicy Finlandii w określonej sytuacji politycznej. Należy pamiętać, że większą wagę od słów i tweetów Trumpa mogących być uznanymi za prorosyjskie, miały konkretne decyzje amerykańskiego państwa, podjęte już za rządów tego prezydenta. Choćby kwietniowy pakiet sankcji nałożonych na Rosję, wydalenie 60 rosyjskich dyplomatów po otruciu Skripala. Nie można zapominać, że w grudniu 2017 administracja Trumpa wydała Strategię Bezpieczeństwa Narodowego, która jako głównych geopolitycznych rywali i największe zagrożenie identyfikuje Chiny i Rosję właśnie.

Trump niespodziewanie słaby

Generalnie Trump sprawiał wrażenie nieprzygotowanego merytorycznie i psychicznie do pierwszego de facto spotkania z politycznym wyjadaczem Putinem. Można było odnieść wrażenie, że całą energię Trump zostawił w Brukseli, gdzie kilka dni wcześniej grał pierwsze skrzypce na szczycie NATO (szczególnie odczuła to Angela Merkel). Ale niepokojące były też ostatnie dni przed spotkaniem w Helsinkach – i „Twitterowa dyplomacja” Trumpa. Choćby uznanie za przyczynę obecnego złego stanu stosunków amerykańsko-rosyjskich „lat amerykańskiej głupoty”, a nie zachowania Rosji. Zaiste, przedziwne zachowanie, jak na doświadczonego biznesmena: osłabianie własnej pozycji negocjacyjnej w przeddzień negocjacji. A później było tylko gorzej. Szczególnie żenująca była konferencja prasowa po rozmowie prezydentów. Szczególnie poruszenie tematów polityki wewnętrznej Stanów Zjednoczonych. Trump więcej mówił o demokratach i Hillary Clinton niż o agresywnej polityce Rosji. W sprawie ingerowania Rosjan w wybory w USA w 2016 roku amerykański prezydent na oczach całego świata zapewnienia Putina uznał za bardziej wiarygodne niż ustalenia własnych służb specjalnych. Postawa Trumpa w Helsinkach zszokowała Zachód, padły nawet słowa o zdradzie. W pewnym sensie nie był to szczyt USA-Rosja, a szczyt Trump-Rosja. Już sam fakt spotkania był sukcesem Kremla, bo zyskać na nim mogła tylko jedna strona, rosyjska. Trump zagrał tu na własny rachunek, licząc na jakieś potencjalne zyski (choćby w aspekcie jego problemów z dochodzeniem Muellera). Zyskał Putin, zyskała Rosja. Putin wystąpił jako silny przywódca, który zmusił największe mocarstwo świata do uznania Rosji za równorzędnego partnera. Przekaz, który poszedł z Helsinek w świat, mówił, że aby wyjść z głębokiego kryzysu, w jakim znalazły się stosunki rosyjsko-amerykańskie, konieczna jest rewizja polityki nie Rosji, a Stanów Zjednoczonych. Moskwa zaś nigdzie nie ustępuje. Swoim zachowaniem i słowami Trump walnie przyczynił się do takiego obrazu.

„Szczyt był owocny i uzyskano ważne wyniki” – ogłosił ambasador Rosji w Waszyngtonie Anatolij Antonow. Takie wrażenie wydawało się powszechnie panować w pierwszych dniach po spotkaniu. Rzeczywistość szybko jednak zweryfikowała propagandę rosyjską. Weźmy choćby dwa tak ważne problemy, jak Ukraina i Syria. Moskwa próbowała przekonać światową opinię publiczną, że w Helsinkach Trump „coś ważnego” ustalił z Putinem w sprawie aneksji Krymu i wojny w Donbasie. Efekty były wręcz odwrotne, niż mogła oczekiwać Moskwa. Jeszcze przed Helsinkami płynące ze strony administracji Trumpa sygnały ws. Ukrainy nie były jednoznaczne i mogły budzić niepokój w Kijowie i nadzieję w Moskwie. Po Helsinkach, 25 lipca Mike Pompeo ogłosił „Deklarację Krymską”, dokument, który potwierdza oficjalne stanowisko USA, odrzucając aneksję Krymu przez Rosję i zapewniając, że nie zmieni się taka polityka dopóki Krym nie wróci pod zwierzchnictwo władz Ukrainy. Jeszcze szybciej Amerykanie rozwiali nadzieje rosyjskie ws. Syrii. Pomysł współpracy wojskowych obu krajów w Syrii odrzucił generał Joseph L. Votel, szef US Central Command, mówiąc, że nie znajduje racjonalnych powodów dla pogłębiania współpracy z Rosjanami. Ci mogli tylko bezsilnie zaatakować generała, że podważa stanowisko swego zwierzchnika, czyli prezydenta, który miał rzekomo w Helsinkach zgodzić się na zacieśnienie współpracy z Rosjanami w Syrii. Z Syrią związana jest też trzecia porażka Moskwy. Oto Putin z Trumpem w Helsinkach sugerowali, że najszybciej porozumieli się w sprawie zwiększenia bezpieczeństwa Izraela. Benjamin Netanyahu wcześniej dużo jeździł do Moskwy, szukając jej pomocy w wyparciu Iranu z Syrii. Jednak ostatecznie okazało się, że Rosjanie oferują połowiczne rozwiązanie. Jeszcze w lipcu do Izraela udali się Ławrow i szef sztabu generalnego gen. Walerij Gierasimow. Przedstawili plan wycofania sił irańskich i szyickich na dystans 100 km od pozycji izraelskich na Wzgórzach Golan. Izrael odrzucił ofertę – z dwóch powodów. Po pierwsze, to nie zadowala Netanyahu. Po drugie, Izraelczycy wiedzą, że Rosjanie nie mogą być pewni nawet tego, że nakłonią Iran do 100-kilometrowej „strefy buforowej”.

Na wspólnej konferencji prasowej Trump stwierdził, że nie widzi żadnego powodu, by wierzyć, iż Rosja ingerowała w przebieg wyborów w 2016 r. na jego korzyść. Wnioski amerykańskiego kontrwywiadu są jednak zupełnie inne. Ale – jak powiedział Trump – Putin stanowczo odrzucił te zarzuty. Na pytanie, komu wierzy w tej sprawie: Putinowi czy FBI, Trump odpowiedział, że ma powody, by wierzyć obu stronom. Co było wotum nieufności dla własnych  służb. Kuriozalne było też poruszenie przez Trumpa zarzutów, jakoby Rosjanie mieli na niego „haki”. Prezydent oznajmił, że gdyby tak było (a chodziło o wyjazdy do Rosji przed laty), to Moskwa dawno by ujawniła kompromitujące go materiały. Okazję wykorzystał Putin, zapewniając, że „państwo rosyjskie nigdy nie ingerowało i nie zamierza ingerować w wewnętrzne sprawy USA, w tym w procesy wyborcze”. Stwierdził, że wszystkie oskarżenia „rozsypią się w sądzie”. Pytany o zarzuty postawione w USA 12 pracownikom GRU, Putin odpowiedział, że nie zdążył jeszcze zapoznać się z informacjami o tych zarzutach. Zachował się przy tym niezwykle bezczelnie (przy milczeniu Trumpa), mówiąc, że USA mogą wnioskować o przesłuchanie w Rosji tych, których uważają za winnych, jednak Rosja również zwróciłaby się o analogiczny krok, np. przesłuchanie założyciela funduszu Hermitage Capital Billa Browdera. Browder bardzo zalazł za skórę Moskwie, lobbując skutecznie w kolejnych państwach Zachodu za wprowadzeniem tzw. ustawy Magnitskiego. Tak stanowcze odrzucenie przez Putina zarzutów o mieszanie się Rosji w wybory amerykańskie w 2016 roku, oraz stanowisko Trumpa, którego nie dało się zinterpretować inaczej, niż dania wiary prezydentowi Rosji, a nie własnym służbom, wywołało gwałtowną reakcję amerykańskiego establishmentu. Odnosząc się do wewnętrznych spraw USA (np. dochodzenie Muellera), Putin bezpośrednio zaangażował się w wojnę Trumpa z jego przeciwnikami w Waszyngtonie. Zresztą pogrążyło to jeszcze bardziej Trumpa – zwłaszcza w kontekście oskarżenia 12 funkcjonariuszy GRU w przeddzień szczytu przez wielką ławę przysięgłych. Podczas wspólnej konferencji prasowej Putin przyznał na dodatek, że chciał, by amerykańskie wybory wygrał Trump. „Ponieważ on był tym, który chciał normalizacji stosunków z Rosją” – takie słowa były niczym pocałunek śmierci złożony przez Putina.

Rewizja szczytu

Nieżyjący już senator John McCain wystąpienie Trumpa w Helsinkach nazwał „jednym z najbardziej haniebnych spektakli z udziałem amerykańskiego prezydenta w historii”, a sam szczyt „tragiczną pomyłką”. Inny republikanin, senator  Lindsey Graham napisał na Twitterze, że Trump wysłał sygnał o „słabości USA”. Podobnie uważał szef komisji spraw zagranicznych w Senacie, republikanin Bob Corker, który stwierdził, że prezydent sprawił, iż Ameryka „wygląda raczej jak popychadło”. Z komentarzy przebijało właśnie najbardziej przekonanie, że Trump zrobił na Putinie wrażenie słabego przywódcy. A to jest niebezpieczne. Właściwie też cała państwowa machina, od Kapitolu po Langley, odcięła się od niezrozumiale słabego prezydenta w Helsinkach. To, co zaszkodziło Trumpowi, zaszkodziło też jednak, i to bardziej, samej Rosji. Rosnące od 2016 roku w Waszyngtonie antyrosyjskie nastroje jeszcze bardziej się umocniły. Spiker Izby Reprezentantów Paul Ryan podkreślił, że Rosja „pozostaje wroga wobec naszych najbardziej podstawowych wartości i ideałów” i „nie ma wątpliwości” co do odpowiedzialności Kremla za ingerowanie w amerykańskie wybory 2016 roku. Lider republikanów w Senacie Mitch McConnell przypomniał, że „Rosjanie nie są naszymi przyjaciółmi”. Szef wywiadu Dan Coats wydał tuż po konferencji Trumpa oświadczenie, w którym podkreślił, że agencje wywiadowcze podtrzymują swe ustalenia dotyczące Russiagate. Dyrektor FBI Christopher Wray podkreślił zaś, że Rosja wciąż prowadzi dezinformacyjną ofensywę by siać zamęt i niezgodę w USA.

Niemniej kompromitujące, niż w Helsinkach, było zachowanie Trumpa także w pierwszych dniach po szczycie – seria zmian stanowiska i dementi słów ze szczytu. Osobiste, lub za pośrednictwem rzeczników. W nagranym w dniu spotkania z Putinem wywiadzie dla Fox News Trump nie szczędził ciepłych słów Rosji i skupił się na atakowaniu krajowych adwersarzy. Następnego dnia Trump oświadczył, że przejęzyczył się w Helsinkach oceniając sprawę rosyjskiej ingerencji w wybory w USA i w pełni wierzy agencjom amerykańskim. To było we wtorek. W środę, zapytany czy Moskwa wciąż podejmuje wysiłki w celu ingerencji w wybory w USA, odpowiedział: „nie”, ponownie zaprzeczając ustaleniom amerykańskiego wywiadu. Później Biały Dom zaprzeczył, że prezydent powiedział, iż USA nie są już celem ataku Rosji, gdyż słowo „nie”, według jego rzeczniczki, odnosiło się do ewentualnych dalszych pytań, a nie do ingerencji Moskwy w amerykańskie wybory. W czwartek Trump w wywiadzie dla CBS News powiedział, że  Putin jest osobiście odpowiedzialny za rosyjską ingerencję w amerykańskie wybory prezydenckie w 2016 roku. Prezydent dodał, że USA nie będą tolerować ingerencji wyborczej obcego kraju. I jeszcze tego samego dnia  rzeczniczka Białego Domu Sarah Sanders poinformowała, że prezydent polecił swemu doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Johnowi Boltonowi, by zaprosił rosyjskiego przywódcę do Białego Domu na jesień. Ale Trump był już pod takim ostrzałem politycznym w Waszyngtonie, że znów zaczął być antyrosyjski. Szybko wycofał się z pomysłu zapraszania Putina. Zarzucił Moskwie, że chce mieszać się w wybory listopadowe by pomóc demokratom, bo jakoby boi się twardego kursu Białego Domu wobec niej. Efekt: jeden tweet wywołał krótkotrwałe osłabienie rubla. Dużo chaosu towarzyszyło też sprawie propozycji Putina, by rosyjskie służby mogły przesłuchać grupę amerykańskich obywateli, w tym byłego ambasadora USA w Moskwie Michaela McFaula. Jeszcze w środę rzeczniczka mówiła, że Biały Dom rozpatruje propozycję Putina. Wywołało to takie oburzenie, że administracja błyskawicznie ogłosiła, że nie ma mowy o takiej sytuacji.

Reset? Jaki reset?

Atmosfera po Helsinkach, jaka zapanowała w Moskwie, przypominała tą z listopada 2016 roku, gdy okazało się, że Trump wygrał wybory. Tak jak wtedy, przyszło jednak rozczarowanie. Teraz dużo szybciej, niż na początku kadencji prezydenckiej Trumpa. Jeśli głównym celem Putina w Helsinkach było przywrócenie dialogu z USA, to się to nie udało. Nie tylko, że nie ma – choćby bardzo powolnej – realizacji zapowiedzianej podczas szczytu normalizacji stosunków amerykańsko-rosyjskich, to nawet te stosunki pogrążyły się w jeszcze większym kryzysie. Już w pierwszych dniach po Helsinkach kongresmeni rozpoczęli od razu dyskusję na temat nowych sankcji. Aresztowano rosyjską agentkę wpływu Marię Butinę, ogłoszono ostrą Deklarację Krymską, oskarżono rosyjskich hakerów o atakowanie amerykańskich sieci energetycznych. Biały Dom najpierw przekazał (19 lipca) przez doradcę ds. bezpieczeństwa państwa Johna Boltona zaproszenie dla Putina do złożenia wizyty w Waszyngtonie jesienią br., aby tydzień później (25 lipca) przesunąć termin zaproszenia na początek 2019 roku. Nie doszło do powołania żadnej z zapowiadanych wspólnych amerykańsko-rosyjskich grup roboczych. Z odmowną reakcją dowództwa amerykańskiej armii spotkała się, podjęta pod szyldem realizacji ustaleń w Helsinkach, rosyjska inicjatywa powołania z amerykańskimi wojskowymi wspólnej grupy ds. współpracy w Syrii.

Postawa Trumpa w Helsinkach zmobilizowała establishment do działania na skalę dotąd niespotykaną. Praktycznie zaraz po szczycie do Kongresu wpłynął projekt ustawy o sankcjach przeciwko Nord Stream 2 (autor John Barrasso, republikański senator z Wyomingu). To była bezpośrednia reakcja na zaskakująco miękkie stanowisko Trumpa ws. projektu. Kilka dni wcześniej w Brukseli nie zostawił na Nord Stream 2 suchej nitki, a w Helsinkach de facto skapitulował. I nie chodzi nawet o wpisanie się w rosyjską narrację, iż sprzeciw USA wynika wyłącznie z kalkulacji biznesowych (Amerykanie chcą konkurować swoim LNG z Rosjanami w Europie). Trump zasugerował, że decyzję ws. budowy podejmuje Berlin. I nie wspomniał o sankcjach karnych.

Potężną siłę uderzeniową ma pierwszy projekt skierowanej do prac w Kongresie na początku sierpnia ustawy The Defending American Security from Kremlin Aggression Act (DASKAA). Nowy pakiet sankcji wyraża nastroje w amerykańskim establishmencie. Ich wejście w życie oznaczać będzie najpotężniejsze uderzenie w rosyjską gospodarkę od czasów zakończenia zimnej wojny. Ale w Rosję uderza sankcjami nie tylko Kongres. Na początku sierpnia administracja Trumpa nałożyła na Rosję nowe sankcje w związku z zamachem na Siergieja Skripala. Rosja już od dawna przygotowuje się do ekonomicznej wojny z USA. Od marca sprzedała 85 proc. amerykańskich obligacji rządowych. Rosyjski udział w długu publicznym USA zmalał z 96 mld fo 15 mld dolarów. W oczekiwaniu nowych sankcji Rosja zaczęła też skupować złoto  – tylko w lipcu kupiła ponad 26 ton kruszcu. Tym samym zwiększyła swoje rezerwy złota do łącznie 2170 ton.

Starcie wydaje się nieuniknione – wskazuje na to pierwsze od Helsinek spotkanie na wysokim szczeblu przedstawicieli obu państw. Doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton podczas rozmów w Genewie 23 sierpnia ostrzegł sekretarza Rady Bezpieczeństwa Rosji Nikołaja Patruszewa przed ingerowaniem w tegoroczne wybory w Stanach Zjednoczonych. Nie udało się nawet wydać wspólnego oświadczenia po rozmowach. Tego samego dnia w rozmowie telefonicznej z sekretarzem stanu USA szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow ocenił, że „destrukcyjne” podejście Stanów Zjednoczonych do relacji z Rosją przeszkadza we współpracy między tymi krajami. Zbliżające się wybory uzupełniające w USA (6 listopada wybrany zostanie cały skład Izby Reprezentantów i 1/3 składu Senatu) z pewnością nie będą sprzyjały deeskalacji relacji amerykańsko-rosyjskich. Wręcz przeciwnie. Temat rosyjskiej ingerencji w wybory amerykańskie będzie jednym z głównych motywów kampanii. Demokraci już to wykorzystują, podobnie jak dochodzenie Roberta Muellera. Aby uniknąć oskarżeń o „miękkość” wobec Rosji administracja Trumpa musi nie tylko wspierać inicjatywy republikańskie, ale też sama wychodzić z inicjatywami wymierzonymi w Rosję.

Ukraina – prowokacja

Ukraina była jednym z trzech głównych tematów szczytu w Helsinkach. I jest przykładem informacyjnej gry Kremla: wypowiedzi i przecieków o rzekomych nowych ustaleniach Putina z Trumpem. W Finlandii Putin wyraził oczekiwanie, iż USA wywrą presję na Kijów w celu realizacji porozumień mińskich. Na konferencji prasowej przyznał, że oba państwa wciąż mają różne spojrzenie na kwestie Krymu czy Donbasu. Trump właściwie nic nie powiedział, pozwolił Putinowi narzucić narrację. Co gorsza, zaraz potem zaczął grać kartą ukraińską. W Kijowie szczyt helsiński wywołał niemal panikę – szczególnie po tym, jak Putin w pierwszym po spotkaniu wywiadzie telewizyjnym powiedział: „Rozmawialiśmy o Ukrainie. Są pewne nowe pomysły na temat sposób rozwiązania kryzysu na południowym wschodzie kraju. Ustaliliśmy, że należy nad tym pracować na szczeblu eksperckim”. 19 lipca na dorocznym spotkaniu z ambasadorami Putin powiedział: „Istnieje poważne ryzyko dalszej militarnej eskalacji na południowo-wschodniej Ukrainie ponieważ ukraińskie władze odmawiają honorowania swych zobowiązań”.

Wywołało to natychmiastową reakcję w Kijowie, który zwrócił się o wyjaśnienia do Waszyngtonu. Moskwa osiągnęła to, co chciała: zasiała nieporozumienia między Ukrainą a jej najważniejszym sojusznikiem. Poszły też przecieki, że Putin próbował „sprzedać” Trumpowi pomysł referendum w Donbasie. Na wzór tego krymskiego. Już 20 lipca Biały Dom oświadczył, że administracja „nie rozważa poparcia propozycji” prezydenta Rosji Władimira Putina w sprawie Donbasu. 24 lipca specjalny przedstawiciel USA ds. Ukrainy Kurt Volker oświadczył, że referendum w sprawie przynależności Donbasu jest niemożliwe, a przeprowadzenie go byłoby nielegalne. Volker zapewnił, że po szczycie Trump-Putin polityka Waszyngtonu wobec Kijowa pozostaje niezmienna. Ostatnie wątpliwości rozwiała tzw. deklaracja krymska Stanów Zjednoczonych. Sekretarz stanu USA Mike Pompeo oświadczył w ogłoszonym 25 lipca dokumencie, że Stany Zjednoczone nigdy nie uznają zaanektowania przez Rosję Krymu i będą dalej nalegać na przywrócenie integralności terytorialnej Ukrainy. Dwa dni później Izba Reprezentantów zaaprobowała przyznanie w roku budżetowym 2019 amerykańskiej pomocy militarnej dla Ukrainy wartości 250 mln dolarów. Jedna piąta tej kwoty – 50 mln – może być przeznaczona na śmiercionośną broń defensywną. Taka postawa USA nie mogła satysfakcjonować Moskwy. Volker jednoznacznie gra po stronie Kijowa – ocenił wiceminister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Riabkow w opublikowanym 23 sierpnia wywiadzie prasowym. Tego samego dnia opublikowano życzenia Trumpa dla Ukrainy z okazji przypadającej 24 sierpnia rocznicy niepodległości. Stany Zjednoczone zawsze będą stały ramię w ramię z Ukrainą – oświadczył amerykański prezydent. „Od czterech lat Ukraina mężnie przeciwstawia się rosyjskiej agresji” – podkreślił Trump, zaznaczając kwestię terytorialnej integralności tego państwa. Nazajutrz w Kijowie pojawił się Bolton, już po rozmowach z Patruszewem w Genewie. Powiedział, że że sankcje amerykańskie wobec Rosji pozostaną w sile dopóki Moskwa nie zmieni swego zachowania. Bolton dodał, że Trump podczas niedawnego spotkania z Putinem potwierdził, że Waszyngton nie uznaje rosyjskiej aneksji Krymu.

Syria be zmian

Wydawało się, że podobnie jak rok wcześniej w Hamburgu, najłatwiej będzie dojść do porozumienia Trumpowi i Putinowi w sprawie Syrii. Putin chciał mówić głównie o poprawie sytuacji humanitarnej (pretekst, by wyciągnąć pieniądze na reżim Asada), zaś Trump o usunięciu z Syrii wpływów irańskich. W tej sprawie prezydent USA realizował przede wszystkim cele polityki Izraela. Trump zapowiedział, że USA i Rosja będą współpracować na rzecz bezpieczeństwa Izraela, a wojskowi amerykańscy i rosyjscy dobrze się dogadują. W wywiadzie dla Fox News Trump powiedział, że Putin to wielki zwolennik premiera Benjamina Netanyahu. Putin zaś wykorzystał szczyt w Helsinkach by twierdzić, że Rosja i USA doszły do porozumienia ws. odbudowy Syrii. Kreml poszedł za ciosem: Ławrow i Gierasimow próbowali przekonać Izrael, Francję i Niemcy, że najlepszą opcją dla Syrii jest pozostawienie Asada u władzy zaś duży finansowy zastrzyk z Zachodu (za którego przykładem poszłyby następnie kraje Zatoki) pomoże zatrzymać uchodźców i rozpocząć proces ich powrotu. Odbudowująca się, stabilna (czyli pod rządami Asada) Syria będzie też pretekstem, by odesłać do niej przebywających już w Europie uchodźców. Izrael nigdy nie miał problemu z kontynuacją rządów Asada i rosyjską obecnością wojskową w Syrii – tutaj celem rządu Państwa Żydowskiego jest pozbycie się z Syrii irańskich sił, szyickich milicji i posiadanych przez nie rakiet zagrażających Izraelowi. Tego samego chcą USA i kraje Zatoki. Tymczasem w Syrii może dziś działać nawet 100 000 żołnierzy i bojowników posłusznych Teheranowi. I to jest największy ból głowy Putina: jak pogodzić interesy Iranu i Izraela w Syrii, przy tym rozgrywając Trumpa?

Wojna domowa w Syrii zbliża się ku końcowi – większa enklawa rebeliantów została już tylko w Idlib. To oznacza, że milicje szyickie i Iran przestają powoli być tak potrzebni do walk na lądzie. Moskwa może więc wybrać opcję redukcji wpływów irańskich w Syrii, jeśli Zachód pozwoli Asadowi zostać u władzy, da pieniądze na odbudowę Syrii i uzna rosyjską obecność wojskową w Tartus i Chmejmim. Rosja pozwala od dawna izraelskim samolotom atakować irańskie aktywa w Syrii, może też na to pozwolić w razie potrzeby Amerykanom. Ale Netanjahu odrzucił ofertę Rosji, która zaproponowała, że będzie utrzymywać irańskie siły zbrojne co najmniej 100 km od Wzgórz Golan. Reuters podał, powołując się na przedstawiciela izraelskiego rządu, że Netanjahu przekazał Ławrowowi, iż Izrael „nie pozwoli, aby Irańczycy zainstalowali się nawet 100 km od jego granicy”. Nie udało się też przekonać amerykańskich generałów, że jakieś ustalenia osiągnięto z Trumpem w Helsinkach. Więc teraz Moskwa ich oskarża, że podważają władzę prezydenta, odmawiając bliższej współpracy z Rosjanami w Syrii.

Szef Pentagonu oświadczył 27 lipca, że nie zmieniła się polityka USA. Jim Mattis zapewnił, że  szczyt w Helsinkach nie przyniósł zmian w instrukcjach dla Pentagonu, który nie otrzymał też nowych wytycznych dotyczących postępowania w Syrii. Z każdym kolejnym tygodniem pozycja amerykańska nawet się utwardzała wobec Moskwy. 22 sierpnia Bolton ostrzegł, że Stany Zjednoczone bardzo ostro zareagują, jeśli Asad użyje broni chemicznej w kontrolowanej jeszcze przez rebeliantów prowincji Idlib. Ale co najistotniejsze, doradca Trumpa powiedział, że Rosja „utknęła” w Syrii. Stąd poszukiwania chętnych do sfinansowania odbudowy kraju. Ale Departament Stanu oświadczył, że nie USA nie zamierzają finansować odbudowy Syrii, dopóki w kraju nie zacznie się „godny zaufania” proces polityczny pod egidą ONZ. Amerykanie nie zamierzają iść Rosji na rękę, zwłaszcza, że ta nie jest w stanie wymusić odwrotu Iranu z Syrii. Bolton rozmawiał na ten temat z Patruszewem 23 sierpnia, ale wydaje się, że bez rezultatu. Doradca Trumpa przypomniał zresztą, że prezydent Rosji w Helsinkach powiedział Trumpowi, iż Moskwa nie może zmusić Irańczyków do opuszczenia Syrii. „Zobaczymy, co my i inni możemy uzgodnić w kwestii rozwiązania konfliktu w Syrii. Ale jedynym warunkiem wstępnym jest wycofanie się wszystkich sił irańskich z powrotem do Iranu” – podkreślił Bolton po genewskim spotkaniu. A to oznacza, że przełomu ws. Syrii nie będzie. Więc Departament Stanu jasno stwierdził, że amerykańska obecność wojskowa w Syrii (ok. 2000 żołnierzy) będzie trwała aż do pełnego rozgromienia IS. Dżihadyści kontrolowali pod koniec lipca jeszcze ok. 5% terytorium Syrii, głównie w Dolinie Eufratu. Działa tam jeszcze 14 000 bojowników.

Zbrojenia bez kontroli

Trzecim po Ukrainie i Syrii ważkim tematem szczytu w Helsinkach była kontrola zbrojeń: apel Putina, by rozmawiać o przedłużeniu układu New START i potwierdzeniu układu o redukcji broni nuklearnej średniego zasięgu INF oraz kwestia rosyjskich zarzutów wobec tarczy antyrakietowej USA. Oprócz tego, Rosjanie mieli naciskać na ponowne potwierdzenie wzajemnego zaangażowania w dwa porozumienia wielostronne: Dokument Wiedeński z 2011 roku (o środkach budowy zaufania i bezpieczeństwa) oraz traktat o otwartym niebie (Open Skies Treaty). Rosji zależy na przedłużeniu traktatu New START. Umowa wygasa w 2021 r., a Trump ją krytykował, wskazując że jest tak skonstruowana, że de facto szkodzi USA. Ograniczanie poprzez jej zapisy modernizacji i rozbudowy arsenału atomowego USA jest tym bardziej niewskazane, że nowa administracja, inaczej niż poprzednia, wskazuje na Rosję jako rywala, szczególnie groźnego w sferze broni atomowej. Nowe doktrynalne dokumenty USA przewidują modernizację i rozbudowę amerykańskich możliwości nuklearnych. Rosji nie można ufać w tym obszarze – przykładem jest ciągłe naruszanie przez Moskwę traktatu INF. Już dzień po szczycie rosyjski resort obrony wyraził gotowość wprowadzenia w życie rzekomych konkretnych ustaleń między prezydentami w Helsinkach. Chodzi m.in. o przedłużenie New START. Tymczasem Rosja nie dość, że nie wyjaśniła kwestii amerykańskich zarzutów wobec jej testów Iskanderów, mogących łamać traktat INF, to jeszcze przeprowadziła testy pocisku Kinżał. Tak naprawdę nie było żadnych uzgodnień ws. New START. Bolton jest zdecydowanym krytykiem nowego układu, wstępnie uzgodnionego podczas poprzedniej administracji prezydenta Baracka Obamy.

Mimo to Moskwa co jakiś czas próbuje wracać do tematu rozbrojenia. Jesteśmy gotowi do rozmów w sprawie swych nowych broni strategicznych, choć nie podlegają one układowi INF – oświadczył 14 sierpnia rosyjski wiceminister spraw zagranicznych Siergiej Riabkow. To reakcja na podpisanie 13 sierpnia przez prezydenta Trumpa ustawy o budżecie wojskowym na rok 2019, która zarzuca Rosji posiadanie systemów broni, na które INF nie zezwala. Riabkow zarzucił też Waszyngtonowi, że modernizując swój arsenał nuklearny, naruszył postanowienia New START. Rosyjskie dążenie do utrzymania lub nawet rozszerzenia mechanizmów wzajemnej kontroli zbrojeń jest zrozumiałe, bo realizacja tego uniemożliwi Ameryce skuteczne przeciwdziałanie modernizacji rosyjskiej broni jądrowej.

Ostateczną odpowiedzią na rosyjskie starania było przyjęcie w USA ustawy o budżecie obronnym na 2019 rok (John McCain National Defense Authorization Act – NDAA) w wysokości 761 miliardów dolarów. Ustawa przewiduje zwiększenie wydatków na działania mające być odpowiedzią na zagrożenia ze strony Kremla. Zawiera także listę uwarunkowań decyzji o rozmieszczeniu na stałe grupy bojowej wojsk USA w Polsce. Ustawa zakłada zwiększenie wydatków na siły amerykańskie stacjonujące w Europie i na zwiększenie obecności amerykańskiej na wschodniej flance Sojuszu. NDAA przewiduje także utworzenie zaproponowanych przez Trumpa sił kosmicznych oraz przyznanie środków na produkcję mniejszych głowic nuklearnych, które mogłyby zostać wyposażone rakiety wystrzeliwane z amerykańskich okrętów podwodnych. Taka modernizacja to odpowiedź na podobne poczynania Rosji. Kongres, oskarżając Rosję o nie stosowanie się do zasad Open Skies Treaty, wpisał też do ustawy zawieszenie finansowania niektórych punktów traktatu, co blokuje de facto jego realizację przez USA. Finansowanie zostanie wznowione tylko po tym, gdy administracja Trumpa zapewni, że Rosja w pełni stosuje się do zobowiązań traktatowych. Moskwa ostatnio zmniejszyła liczbę swych baz powietrznych, które Amerykanie mogą obserwować i ustanowiła limit liczby lotów obserwacyjnych dozwolonych nad eksklawą kaliningradzką.

Po co Putinowi Trump?

Analizując przebieg i skutki szczytu w Helsinkach, należy pamiętać, że pierwotnym celem rosyjskim w wyborach prezydenckich w USA w 2016 roku nie była wygrana konkretnego kandydata. Zresztą Rosjanie i tak zakładali, że zwycięży Hillary Clinton. Celem była destabilizacja polityczna USA i osłabienie legitymacji nowego prezydenta (ktokolwiek by nim był) już na starcie kadencji. To zaś oznacza, że prawdziwym sukcesem z punktu widzenia Moskwy było zwycięstwo budzącego ogromne kontrowersje, także w jego własnym obozie politycznym, Donalda Trumpa w prawyborach GOP. Gdy kandydat republikanów wygrał wyścig do Białego Domu, w Moskwie przygotowano dwa warianty działania. Plan maksimum zakładał, że z nowym prezydentem będzie można powtórzyć w pewnym sensie reset z czasów Baracka Obamy, a być może pójść nawet dalej. I tym razem stawka była dużo wyższa, niż za poprzedniego prezydenta USA, bo Trump wprowadził się do Białego Domu już po aneksji Krymu, wojnie w Donbasie, interwencji rosyjskiej w Syrii i nałożeniu przez Zachód sankcji na Rosję. Drugi wariant, skromniejszy, przewidywał wykorzystywanie Trumpa do destabilizowania USA od wewnątrz, podsycania konfliktów zapoczątkowanych ingerencją rosyjską w wybory 2016, a w efekcie ograniczenia aktywności i skuteczności Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej. Wydaje się, że Helsinki, a raczej ich następstwa, spowodują, że Moskwa ostatecznie skłoni się ku wariantowi drugiemu.

Z punktu widzenia części elity rosyjskiej, sam szczyt z udziałem Putina była zwycięstwem choćby tylko z jednego powodu: sprowokował falę paniki w Ameryce. Dla tej części elity rosyjskiej, głównie siłowików, celem nie jest porozumienie z USA i Trumpem, lecz wykorzystanie Trumpa jako narzędzia do destabilizacji Ameryki. Za sukces uznają nie konkretne porozumienie z amerykańskim prezydentem, ale falę krytyki i destabilizujący potencjał takiego porozumienia w państwie amerykańskim. W Helsinkach Putin niemal otwarcie wystąpił w obronie Trumpa przeciwko jego krytykom w establishmencie amerykańskim. Rosja nie może jednak na dłuższą metę inwestować w Trumpa jako partnera i jednocześnie uderzać w amerykańską państwowość, bo albo Trump będzie musiał ostatecznie stanąć w obronie swego państwa i wtedy Rosja go straci zupełnie, albo zostanie politycznie zniszczony przez to państwo jako sojusznik wroga zagrażający funkcjonowaniu państwa. Łatwiej więc rozgrywać Trumpa i używać go jako instrumentu, który wyrzuci się, gdy się zużyje. Szans na układ nie ma przede wszystkim ze względu na sytuację wewnętrzną w obu krajach. Trump wciąż musi zmagać się z zarzutami prorosyjskości, a establishment jest antyrosyjski. Putin nie jest jeszcze Stalinem, by zawrzeć nowy pakt Ribbentrop-Mołotow, a opinia społeczna w Rosji jest nastawiona antyamerykańsko. Choć dodać należy, że to się ostatnio zmienia i można założyć, że po zmasowanej kilkumiesięcznej kampanii medialnej większość Rosjan zacznie uważać Amerykanów za przyjaciół. Lub co najmniej Trumpa. W tej sytuacji, nie mając nadziei na realizację planu A (reset 2.0), pozostaje realizowanie planu B, czyli jak najdłuższego siania chaosu w USA, osłabiania pozycji Trumpa i napuszczania na siebie demokratów i republikanów, jak też części republikanów na Trumpa i jego zwolenników. Wewnętrzne problemy, nieporozumienia i nieufność w Waszyngtonie osłabiają USA, a co za tym idzie zmniejszają ich skuteczność na arenie międzynarodowej.

W Helsinkach i zaraz po nich Putin nie poszedł na ani jedno, nawet małe i symboliczne, ustępstwo wobec Trumpa i USA. I to był strategiczny błąd. Szczyt w Helsinkach można było bowiem skuteczniej wykorzystać w polityce rosyjskiej, gdyby sprawiał on wrażenie osiągnięcia kompromisu, który być może i oznacza większe korzyści dla Moskwy, ale nie jest jednocześnie porażką Waszyngtonu. Putin zagrał jednak ostro. Ogólne wrażenie na świecie, że Rosja była zdecydowanym zwycięzcą spotkania, jedynie zmobilizował jej przeciwników, wśród których pojawiła się wręcz panika przed „sprzedażą” Rosji nie tylko amerykańskich interesów narodowych, ale też przed jednostronnymi ustępstwami w tak ważnych – nie tylko dla USA – obszarach, jak Ukraina, Syria czy zbrojenia atomowe. Putin być może i wygrał w oczach rosyjskiego społeczeństwa, a przede wszystkim elity (ze szczególnym uwzględnieniem siłowików), ale to pyrrusowe zwycięstwo. Triumfalizm Kremla zmobilizował jego przeciwników i wywołał reakcję w postaci choćby nowych sankcji USA. Po raz kolejny sprawny taktyk Putin okazał się fatalnym strategiem.

Bolton podkreślił, że Trump podczas spotkania z Putinem potwierdził, że Waszyngton nie uznaje rosyjskiej aneksji Krymu.

Warsaw Institute