- Tak, to nie jest żaden drukarski chochlik. To jest zupełnie serio. Chcę was namawiać do tego byście porzucili pomysł, by w wychowaniu dziecka być zawsze konsekwentnym. Nie, nie bądźcie konsekwentni, bo to by oznaczało, że macie w głowie jakiś plan, który postanowiliście konsekwentnie realizować – pisze we wstępniaku do najnowszego numeru magazynu „Dziecko” redaktor naczelna Justyna Dąbrowska. I dodaje, że boi się rodziców, którzy wymagają z „żelazną konsekwencją”. - Sztuką jest postępować nie wedle ustalonych raz na zawsze reguł, lecz wedle potrzeb drugiego, bliskiego nam człowieka – kontynuuje Dąbrowska. 


To zapewne właśnie z tej troski o potrzeby drugiego człowieka w kierowanym przez nią magazynie artykulik, o którym będzie mowa niżej. Ale od początku.

W najnowszym, marcowym numerze pisma „Dziecko”, które właśnie trafiło do kiosków, znajdziemy cały worek porad dla świeżo upieczonych mam. Redaktorzy magazynu pomagają, jak zrozumieć emocje dziecka, radzą, jak bezpiecznie je nosić, proponują również wyprawkę dla malucha. Ponadto, w numerze „sposoby na złość dwulatka”, porady, jak stawiać choremu maluchowi bańki oraz artykuł o tym, co jest lepsze dla niemowlaka – kaszka, zupka czy przecier.
 

/

Co w tym niesamowitego? Ano to, że strudzona przygotowywaniem pożywnego przecieru z marchewki mamusia w magazynie o pełnym tytule „Dziecko najważniejsze dla rodziców” znajdzie tekst o tym, jak właściwie zabezpieczyć się przed kolejnym dzidziusiem. Czyli, że dziecko jednak NIE najważniejsze... .


- Jeśli niedawno urodziłaś dziecko i chwilowo nie myślisz o kolejnym, rozwiąż test i sprawdź, jaka metoda zapobiegania ciąży jest dla ciebie dobra – zachęca autorka quizu „Antykoncepcja dobrana na miarę” Marta Różańska. Po udzieleniu odpowiedzi na serię pytań młoda mama może dokonać wyboru spośród... tabletki, plastra, pierścienia, minipigułki oraz zastrzyku, wkładki oraz tradycyjnej prezerwatywy (to jest jakaś nietradycyjna gumka?). Oczywiście, redaktorka „Dziecka” (o zgrozo!) nawet nie zająknęła się na temat naturalnych metod planowania rodziny, które nie przeszkadzają ani w karmieniu maluszka ani nie powodują trudności, jeśli kobieta nagle zechce urodzić kolejnego bobasa (z domaciczną wkładką wymienianą co 3 – 5 lat mógłby być już pewien problem).

Ale to jeszcze nic. Wertuję pisemko dwadzieścia kilka stron dalej i odnajduję enigmatycznie anonsowany na rozkładówce „Dlaczego warto się nudzić” artykulik, będący peanem na cześć... nieheteroseksualnej rodziny. W tekście „Nudziarstwo, czyli geje i lesbijki jako rodzice” Agnieszka Graff (skądinąd znana w kręgach „Gazety Wyborczej” i „Krytyki Politycznej” feministka) opisuje książeczkę dla dzieci (sic!) „Z Tango jest nas troje”. To bajeczka edukacyjna o pingwinku, który zamiast mamy i taty ma dwóch tatusiów.


Graff pisze, że homofobia w Polsce ma niejedną twarz, ale obrońców tradycji nic bardziej nie rozjusza niż perspektywa „homorodzicielstwa”. A dalej ubolewa, że „tęczowym rodzicom” żyje się w Polsce niezwykle trudno a swoje pociechy muszą wychowywać z dala od swoich własnych rodziców (czyli dziadków maluchów), bo „wredną babcię bardziej od szczęścia wnuka interesuje to, z kim sypia jej córka”. Oczywiście, jak echo powraca tyleż sztandarowy, co kretyński argument zwolenników homo-adopcji, że lepiej być wychowanym przez dwie szczęśliwe, kochające się kobiety niż parę kłócących się ze sobą „heteryków”. - Na moje oko kochająca się rodzina lesbijska czy gejowska jest dla malucha o niebo lepsza niż wędrówka po rodzinach zastępczych i bidulach – pisze Graff. - Choroba sieroca to nie przelewki, napatrzyłam się i swoje wiem – argumentuje feministka.

- Dzieci chcą być kochane, od orientacji seksualnej rodziców większe znaczenie ma częstotliwość przytulania i regularność posiłków – pisze Graff. A już największe znaczenie – co pewnie pominęła publicystka, nie chcąc aż tak nachalnie promować nieheteroseksualnych rodzin – ma regularnie serwowana dzieciakowi homo-propagandowa papka.
 

/

Graff oczywiście przywołuje opinie psychologów tylko jednej, tęczowej strony mocy, według których „homorodzicielstwo” (a cóż to za homo-poprawny neologizm?! Jeszcze nie słyszałam, by jakakolwiek para homo nabawiła się dziecka tak zwyczajnie, naturalnie, bez banków sperm, in vitro i adopcji) nie ma na dziecko żadnego wpływu. - Nie uczą się lepiej, ani gorzej. Nie mają ani większej, ani mniejszej skłonności do depresji (...). A jeśli chodzi o orientację seksualną, to rozkład jest taki sam, jak przez dzieci wychowywanych przez heteryków”. A co więcej – wychowanie przez parę „homo” ma bardzo pożądaną w dzisiejszym świecie zaletę – dzieci homoseksualnych rodziców w mniejszym stopniu przyswajają sobie stereotypy płciowe.

Jako kontrargument wystarczy tu wspomnieć o najnowszych badaniach znanego amerykańskiego psychiatry dr Richarda Fitzgibbonsa, który zdecydowanie ostrzega przed adopcją dzieci przez homoseksualistów. Psychiatra przede wszystkim wskazuje na nietrwałość takich związków oraz fakt, że - ze względu na to, iż nie są ani psychicznie, ani fizycznie zdrowe – częściej dochodzi w nich do przemocy domowej. Dodaje również, że choć partnerzy próbują żyć w stałych związkach, to jednak zdecydowanie częściej cierpią na HIV lub choroby przenoszone drogą płciową.

Ciekawe, co na to pani Graff, która przecież (niby) powołuje się na dobro dziecka? Tak naprawdę, dobro dziecko ma dla homolobbystów drugo-, a może nawet trzeciorzędne znaczenie. Nie chodzi o to, by dziecku było dobrze, bo w takim homozwiązku na pewno nie będzie (choćby ze względu na fakt, że w Polsce z dwiema mamusiami wciąż będzie wyobcowane na tle tradycyjnych (Bogu dzięki!) rodzin.

 

Ale dla Graff istotne jest tylko jedno – ubolewa, że temat „homorodzicielstwa” w Stanach Zjednoczonych jest już nudny i „ogadany”, a u nas wciąż budzi gorące emocje. I na koniec zastanawia się, czy doczeka czasów, w których homo-adopcje także w Polsce staną się nudne. Do tej pory to pary „heteryków” były nudne (nie dość, że przez całe życie z jednym mężczyzną/ kobietą, to jeszcze tak „tradycyjnie” - z przedstawicielem innej płci, bez urozmaiceń w tęczowych barwach). A ja mam nadzieję, że nigdy nie dożyję czasów „tęczowej nudy” Graff.  Bardzo odpowiada mi „heterycka nuda”.

 

Marta Brzezińska