Ten wywiad jest wstrząsający. I to nie tylko dlatego, że opowiada o wielkim psychicznym cierpieniu sporstmenki, której zawaliło się życie, która tkwi w depresji, ale także dlatego, że w prostych słowach, wcale nie motywowanych religijnie, ale życiowo mówi ona o poronieniu. Poronieniu, które jest stratą dziecka.

- Napisałam najprostszymi słowami na świecie: straciłam Dzieciątko. Tak, żeby nie było żadnych wątpliwości. Nie wiem, jak można było pomyśleć, że chodziło o psa. Ja nawet rybki w akwarium nigdy nie miałam, bo wychowałam się na wsi, gdzie się zwierząt w domu raczej nie trzyma. Piesek, którego niedawno podarował mi brat, żebym miała się kim zająć, jest moim pierwszym. Tak, byłam w ciąży, poroniłam rok temu w maju, na obozie treningowym. Na samym początku obozu. Właśnie wtedy, gdy się szykowałam do wyprostowania swoich ścieżek. Wiadomo, że gdybym donosiła tę ciążę, dość zaawansowaną, nie wystartowałabym w Soczi. Miałam już w planie inne życie, przynajmniej na najbliższy rok – opowiada.

I te słowa warto przypominać wszystkim, którzy opowiadają bzdury o „płodach”, „zbitkach komórek”, „potencjalnym życiu”. Dziecko w łonie matki, a doświadcza tego każda normalna, zdrowa kobieta, jest „dzieciątkiem”, człowiekiem, którego trzeba chronić i o którego trzeba walczyć, a także osobą, którą trzeba opłakać po stracie. Ból naszej polskiej sportsmenki związany jest także z tym, że nie opłakała ona swojego dziecka, nie miała szansy odbyć normalnej żałoby, o czym zresztą sama opowiada. - Właśnie na ten obóz zaplanowałam rozmowy z trenerem, z moją drużyną, z Polskim Związkiem Narciarskim. W moje przygotowania związek zainwestował pieniądze, moja drużyna - czas. Chciałam im to wszystko wyjaśnić i zacząć rozwikływać sytuację. Niestety, los zdecydował inaczej. To były przerażające i traumatyczne dni. Tak to się wszystko poplątało, że zostałam z tym sama. Nie mówiłam nic ani trenerowi, ani rodzicom, żeby ich nie martwić. Nie chciałam tego robić rodzicom: powiem, a potem odjadę na długo, na 2 czy 3 tys. km od nich? Przecież to byłoby maltretowanie ludzi. Oni próbowaliby się do mnie dodzwaniać codziennie, a ja często nie mogę odebrać. Odchodziliby od zmysłów. Jedyne, co mogłam zrobić, to próbować sama to ogarnąć. Wiele osób, również będących blisko mnie, dowiedziało się o wszystkim niedługo przed wpisem na Facebooku – wspomina w wywiadzie dla portalu Sport.pl

A ja mogę tylko podziękować Justynie Kowalczyk za to wyznanie, które przypomina o tym kim jest dziecko w łonie matki, ale także o tym, że każdy umierający człowiek musi być opłakany. Ludzie, którzy nie doświadczyli poronienia, straty dziecka, często o tym zapominają. Dobrze, że im o tym ktoś przypomina.

Tomasz P. Terlikowski