Drwiną pan tego nie załatwi, panie Lasek – napisałem w liście do wybitnego „wyjaśniacza” 29 października br., po III Konferencji Smoleńskiej i wezwałem, by przedstawił naukowe dowody potwierdzające teorię pancernej brzozy. Napisałem wtedy między innymi:

„...wzywam Pana, jako urzędnika państwowego odpowiedzialnego za wyjaśnienie opinii publicznej okoliczności i przyczyn katastrofy smoleńskiej - niech Pan przedstawi chociaż jednego profesora, specjalistę lotnictwa czy aerodynamiki, który stanie razem z panem i powie – Komisja Millera miała rację, samolot runął w bezpośrednim następstwie uderzenia w brzozę i utraty części skrzydła. I który potwierdzi to stosownymi obliczeniami aerodynamicznymi.

Niech pan sobie wreszcie zda sprawę – przeciwko panu kilkudziesięciu wybitnych profesorów, a za Panem, jak dotychczas – nikt!

Oczekuje, że przedstawi Pan publicznie poważne naukowe dowody na słuszność ustaleń Komisji Millera. Nie śmiech i drwiny, tylko poważne opinie naukowe i ekspertyzy...”

"Pragnę wyjaśnić, że badanie wypadków lotniczych prowadzi się w oparciu o fakty, a nie o mniej lub bardziej przybliżone modele obliczeniowe – zawiadomił mnie w pierwszych słowach swojego listu" - odpowiedzi dr Lasek i powołał się na analizę obliczeniową profesora Kowaleczki, która jego zdaniem potwierdza ustalenia Komisji Millera.

Fakty się liczą, a nie obliczenia... twierdzi Maciej Lasek. Odważna teza. Fakty są najważniejsze, ale obliczeń tez bym nie bagatelizował, zwłaszcza że do niektórych faktów można dojść tylko przez obliczenia. Widoczne gołym okiem fakty wskazują, że słońce krąży wokół ziemi i dopiero obliczenia wykazały, że jest odwrotnie.

Ale skoro o faktach mowa - jakie to fakty ustaliła Komisja, której pan ustaleń pan Lasek tak broni, z sowicie wynagradzanym zapałem?

Przecież Pan nawet nie wiedział, panie Lasek, jaka była długość i powierzchnia urwanego fragmentu skrzydła i dociskany przez senatorów PiS zgadywał, że 6 metrów, bo Komisja Millera nawet tego nie zmierzyła. Co ciekawe – MAK podał długość urwanego skrzydła 4,7 metra.

Pytany o powierzchnię urwanego skrzydła, też dociskany pytaniami senatorów, Lasek odpisał, że co najmniej 18 metrów kwadratowych. Profesor Kowaleczko, przywoływany jako jedyny autorytet naukowy, rzekomo potwierdzający tezy raportu Millera, obliczył tymczasem, że powierzchnia ta wynosiła 16,2 metra kwadratowego.

Obliczył – bo tak rzekomo zatroskana o fakty Komisja Millera zapomniała zmierzyć urwanego skrzydła.

Podobnie z wysokością ścięcia brzozy – Komisji Laska wyszło 5,1, a prokuraturze 6,66 metra.

O jakich faktach mówimy, skoro Komisji podstawowe parametry się mylą.

Kolejny fakt, na który powołuje się w odpowiedzi doktor Lasek, to kawałki metalu, wbite w brzozę, według Laska pochodzące ze skrzydła samolotu.

Owszem, są kawałki metalu wbite w brzozę, ale skąd pewność, że ktoś nie nawbijał ich tam młotkiem? I skąd pewność, że pochodzą one ze skrzydła tego właśnie samolotu? Komisja Millera tego nie badała, a prokuratura jak dotychczas nie potwierdziła tego ze stuprocentową pewnością.

Zresztą dociskany przez senatorów Lasek nie wiedział nawet ile tych kawałków metalu było, napisał, że było ich „szereg”.

O jakich zatem faktach mówimy?

Chyba o tych ze słynnego esemesa, który ujawnił generał Petelicki, (zanim nagle i niespodziewanie się zastrzelił), rozsyłanego, gdy na zgliszcza jeszcze nie dojechała rosyjska straż i pogotowie - „Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił".

A jeśli kolejne naukowe obliczenia nie pasują do tych z góry założonych „faktów”, to tym gorzej dla obliczeń...

Janusz Wojciechowski/Salon24.pl