Portal Fronda.pl: Małgorzata Kidawa-Błońska zapewniła dziś, że w Platformie widać determinację dla przyjęcia ustawy o in vitro. Z metody mogłyby korzystać nie tylko małżeństwa, ale także „pary”. To oznacza, że rząd chce wprowadzić „wolną amerykankę”...

Ks. dr hab. Piotr Kieniewicz MIC: …już teraz mamy „wolną amerykankę”! Ruch rządu jest naturalną konsekwencją przyjętej przez Platformę polityki społecznej. Propozycje zawarte w projekcie legalizują obecny stan rzeczy, a więc powszechną dostępność procedur zapłodnienia pozaustrojowego, wbrew danym medycznym, interesowi dziecka oraz kobiety. Jedynym powodem uzasadniającym in vitro jest żądanie pary czy też samej kobiety, która chce mieć dziecko oraz teoretyczna możliwość, w ramach której medycyna może sprostać takiemu żądaniu. Projekt ustawy jest fatalny, ale determinacja Platformy do jej przyjęcia nie dziwi, bo działania tej partii w kwestii polityki rodzinnej czy społecznej coraz bardziej przesuwają się na lewo.

Skoro in vitro ma być dostępne dla „par”, to znaczy, że będą mogli je wykonywać także homoseksualiści?

Trzeba się tego spodziewać. Jeśli podejmuje się ruch w kierunku legalizacji różnego rodzaju koncepcji genderowych, to z całą pewnością nie będzie żadnych ograniczeń, jeśli chodzi o dostęp in vitro, bo przecież nikogo nie wolno dyskryminować, a zwłaszcza homoseksualistów. Jedyną w tym momencie dyskryminowaną grupą jest rodzina oparta na heteroseksualnym małżeństwie (tak, jak jest to zdefiniowane w Konstytucji), ponieważ taka rodzina de facto nie ma od rządu żadnego realnego wsparcia. Wykonywane ruchy, jak Karta Dużej Rodziny, mają charakter pozorny i tak naprawdę niczego nie poprawiają. Jeśli projekt zostanie przyjęty w maksymalnie zliberalizowanej wersji (a tego się spodziewam), z dostępnością dla wszystkich, którzy tego zechcą, to moim zdaniem będzie on niekonstytucyjny, bo nie będzie chronił rodziny i małżeństwa. Ale to nie są jedyne antyrodzinne działania rządu. Wystarczy wspomnieć o sposobie rozliczania podatków w Polsce, traktowaniu rodzicielstwa, przepisach tak skonstruowanych, że nie promują rodziny i rodzicielstwa...

Taki zapis o dostępności dla „par” nie chroni także dzieci. Co się z nimi będzie działo, jeśli taka para się rozstanie albo zacznie funkcjonować w innej, równie nietrwałej konfiguracji?

W filozofii, w ramach której dziecko jest owocem chęci posiadania ze strony dorosłych, traktuje się je jak przedmiot, własność. Pojawia się wyłącznie pytanie, czy zamówiony towar spełnia wymagania zamawiającego, czy jest chciany, czy później będzie utrzymywany, a może wyrzucony? Jeśli para się rozstanie, kto ma łożyć na utrzymanie dziecka i dlaczego? Przypomnę jeszcze raz, że in vitro jest fatalnym rozwiązaniem, zarówno od strony medycznej, jak i etycznej, nie służy zdrowiu społecznemu, nie ma na względzie interesu dziecka... Jedynym względem jest zaspokojenie kobiecego pragnienia bycia matką w sensie biologicznym. Jeśli zostanie uwzględniony postulat, aby możliwe były zapłodnienia heterologiczne od dawczyni komórki jajowej, to ciężarna kobieta, która nie nosi pod sercem swojego genetycznego dziecka, będzie mogła powiedzieć, że rozmyśliła się, już nie chce dziecka. Takie procedury już są wykonywane w Polsce. A jeśli okazuje się, że dziecko jest chore, ciężarna może powiedzieć: „To nie jest moje dziecko”. Zdarza się to w sytuacjach pomyłki (jak ostatnio w Szczecinie), albo choroby dziecka (bo przecież „zamawiano” zdrowego malucha). W kwestii interesu dziecka trzeba jeszcze przypomnieć fakt, iż w procedurze in vitro do życia powołuje się więcej dzieci, niż planowaną do urodzenia ich liczbę. Pozostałe z góry skazane są na odłożoną w czasie śmierć. Kiedy mówimy, że in vitro nie uwzględnia interesu dziecka, to mówimy także o interesie tych dzieci, które są porzucone w zbiornikach z ciekłym azotem.

Rzeczniczka rządu deklaruje, że zarodki powinny być mrożone, bo... to zwiększa skuteczność metody in vitro.

Nie wiem, na podstawie jakich danych pani Kidawa-Błońska wysnuwa takie teorie. Struktury komórkowe większości dzieci poddanych procedurze krioprezerwacji zostają uszkodzone, a czasem nieodwracalnie zniszczone. W zależności od technik, w jakich odbywa się zamrażanie, ginie od 20 do 80 proc. dzieci. Być może pani rzecznik chodzi o to, że na skutek jednorazowej procedury stymulacyjnej owulację kobiety pobieranych jest więcej komórek jajowych, by nie była ona w większym stopniu narażana na komplikacje zdrowotne. Jedno takie pobranie przekłada się na większe szanse urodzenia dziecka. Ale przecież nie jest tak, że zamrażane dzieci mają większe szanse na urodzenie. Statystyki pokazują, że zdecydowana większość zamrożonych dzieci nigdy się nie urodzi – umrą w trakcie zamrażania albo zostaną odrzucone.

Rozm. MaR