- Izrael niemal świętował już zwycięstwo w walce z koronawirusem. Jedną dawkę szczepionki otrzymało wtedy ponad 54 proc. społeczeństwa, dwie – prawie 39 proc. Liczby zakażeń, hospitalizacji i zgonów z powodu COVID-19 malały z dnia na dzień, a gospodarka i życie społeczne powoli wracały do stanu sprzed pandemii – mówi redaktor Paulina Wójtowicz z portalu Medonet.pl w rozmowie z Karoliną van Ede-Tzenvirt, prowadzącą blog na temat Izraela oraz autorką przewodnika po tym kraju, mieszkającą w Izraelu i znającą znakomicie relacje oraz warunki tam panujące.

- Ochronę przed koronawirusem otrzymało 5 mln osób. To około 65 proc. społeczeństwa, praktycznie wszyscy dorośli Izraelczycy, wyłączając dzieci i nastolatków, którzy nie byli wówczas objęci programem szczepień. Nie było powodów, by stosować restrykcje, zaczęto więc stopniowo luzować ograniczenia – mówi Karoliną van Ede-Tzenvirt.

Jak dalej stwierdza, w przypadku Izraela trudno mówić o powrocie do normalności, ponieważ poza pandemią była tam sytuacja wojny, która wybuchła w maju, a pod koniec kwietnia w trakcie uroczystości religijnych w tłumie stratowano kilkadziesiąt osób, wśród których były także dzieci.

Jak dodaje, maseczki przestały być noszone na długo przed oficjalnym zniesieniem tego nakazu, ponieważ „wszyscy mieli już tych masek dosyć”. Ich noszenie zostało ponownie wprowadzone przez tamtejszy rząd po tym, jak zaczęto ponownie odnotowywać wzrost zakażeń na koronawirusa.

W opinii van Ede-Tzenvirt na ponowny wzrost zakażeń nałożyły się dwa elementy: ruch międzynarodowy i procedury. Jak uważa mieszkanka Izraela problemem byli sami Izraelczycy, którzy zaczęli wyjeżdżać za granice i to oni – jak podkreśla – „przywieźli do kraju Deltę”.

Z kolei procedury nie zadziałały w jej opinii, ponieważ wszystko działo się zbyt szybko, a nowa mutacja rozprzestrzenia się wyjątkowo szybko.

- Nie działała komunikacja miejska, zamknięte były urzędy i instytucje, ale też Izrael po prostu spuścił z tonu w kwestii egzekwowania zasad sanitarnych - mówi. - W konsekwencji nie poradzono sobie z przebadaniem wszystkich na lotnisku, a później nikt nie zawracał sobie głowy sprawdzaniem, czy ludzie faktycznie siedzą w domach na kwarantannie i nie spotykają się z bliskimi. Nic więc dziwnego, że wirus znów szybko się rozniósł – dodaje.

 

mp/medonet.pl