Pozwolę, więc sobie na zaburzenie tego jakże prostego i wygodnego łańcucha skojarzeń. Mój pradziadek Władysław Żalek po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. był znanym z narodowych przekonań wieloletnim rajcą miejskim Łomży. Kontynuując tradycje rodzinne sam uważam siebie za „polskiego patriotę”. Ale jednocześnie pochodzę z rodziny, której losy ściśle splotły się z losami przedwojennych, polskich Żydów za sprawą dziadka Czesława Żalka, który z narażeniem życia przez okres całej okupacji niósł pomoc uciekinierom z łomżyńskiego getta, za co odznaczony został orderem „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”. Czy mój dziadek będąc narodowcem i patriotą był jednocześnie antysemitą? Po stokroć nie. I może dlatego tak bardzo drażni mnie podtrzymywanie mitu polskiego antysemityzmu.

Wszelkie ksenofobie rodzą się tam, gdzie maskowane poczuciem sprawiedliwości zło poszukuje prostego uzasadnienia. Najprawdopodobniej nigdy nie wyrwiemy się z pokusy antysemityzmu, tak samo jak mieszkańcy krainy Liliputów z niechęci wobec obywateli państwa Blefusku. Historia Polski zbyt silnie związana jest ze współistnieniem kilku narodów, by w sytuacjach paranoicznie zakładanej wrogości nie znalazł się ktoś, kto nie sięgnie po siermiężne działo ksenofobii. Tyle, że to co najwyżej wyraz głupoty, a nie dowód np. antysemickiego zacietrzewienia.

Dlaczego zatem wciąż podtrzymywany jest wyjątkowy status „polskiego antysemityzmu”? Myślę, że z... wygody! Stygmatyzowanie przeciwników politycznych słowem „antysemita” pozwala łatwo rozbudzić w obserwatorach politycznego sporu emocje lęku i podejrzliwości wobec spadkobierców polskiej narodowej tradycji. Jeśli spór merytoryczny jest trudny lub niemożliwy do wygrania, dlaczego by nie obrzucić błotem i nie nazwać przeciwnika „antysemitą”? Jeśli nie można go pokonać, to niech chociaż „śmierdzi”. Działało w czasach stalinowskich represji i propagandy nienawiści wobec polskiego podziemia, dlaczego ma nie działać dziś?

Jacek Żalek

*Felieton publikujemy za zgodą posła Jacka Żalka

Oprac. M.