Dzisiejszym wpisem pomieszamy sport z polityką. Sprawa, którą poruszę, ma pozornie wymiar lokalny (pisać wszak będę o najzwyklejszym nepotyzmie w jednym ze związków sportowych), ale jej rozwiązanie spoczywa w rękach ministra sportu.

Łyżwiarski Klub Sportowy Juvenia Białystok to ewenement w skali kraju. To tu trenuje 80 procent zawodników kadry Polski w tzw. short-tracku – niezwykle widowiskowej odmianie jazdy szybkiej na lodzie. To z tego klubu wywodzą się polscy olimpijczycy, medaliści Mistrzostw Świata i Mistrzostw Europy. A do dziś niepobity Rekord Polski na 500 metrów należy do trenera grupy wyczynowej klubu, Dariusza Kuleszy – olimpijczyka z Turynu, któremu na miesiąc przed igrzyskami w Soczi w trybie awaryjnym powierzono opiekę nad kadrą narodową. O osiągnięciach klubu, jego zawodników i kadry trenerskiej pisać można naprawdę dużo, bo jest czym się chwali.

Przenieśmy się jednak do Warszawy, gdzie w biurach Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego podejmowane są decyzje finansowe – dla niektórych dużo ważniejsze od codziennego treningu na torze. Rok 2014 miał być rokiem poważnych decyzji. Short-track potrzebował nowego trenera kadry. Zdrowy rozsądek, ale też opinie fachowców i zawodników nakazywały poszukać trenera w Kanadzie, Korei lub Chinach – krajach, których reprezentanci od lat dominują na międzynarodowych arenach.

Mamy już nowego trenera! Nie jest ani z Kanady, ani z Korei, ani z China, ale z Elbląga. Nasz nowy trener ostatni raz prowadził szkolenie w short-tracku... 16 lat temu, a jego najlepszy zawodnik pokonywał 500 metrów w czasie 46 sekund (ale nie czepiajmy się głupstw, to przecież niecałe 3 sekundy wolniej od aktualnego rekordu Polski kobiet...).

Dlaczego tak się stało? Trener koordynator szkolenia olimpijskiego, pani Ewa Białkowska kilkukrotnie w prywatnych rozmowach zapowiadała, że nowy trener nie spodoba się większości polskich kadrowiczów. Kryteria wyboru nowego trenera zostały sformułowane tak, że Dariusz Kulesza – ten sam, któremu w gorącym, przedolimpijskim okresie oddano w opiekę całą kadrę – nie miał po co składać swojego CV. Rozmowy z prowadzącym kadrę Rosji trenerem z Kanady ciągnęły się tak długo, że Rosjanie spokojnie przedłużyli z nim kontrakt na kolejne lata. Problemem z całą pewnością nie były tu finanse, jako że miasto Białystok zobowiązało się pokryć z własnego budżetu 50% spodziewanego wynagrodzenia. W takiej sytuacji najlepszego kandydata zgłosiła sama pani koordynator. Zaproponowała... swojego męża i stało się – pan Ryszard Białkowski, dawno zapomniany w środowisku szkoleniowiec-emeryt pobierać będzie miesięcznie około 10.000 złotych, a zawodnicy i tak szkolić się będą w klubach. Niezła pensja zważywszy na zakładaną intensywność pracy pana Białkowskiego – ma on odwiedzać zawodników w klubie dwa razy w ciągu... roku. Jaka była cena tak intratnej posady? Zapewne decydowały tylko względy merytoryczne, a to, że reprezentowany przez pana Ryszarda Białkowskiego klub poparł w trakcie wyboru władz PZŁS Kazimierza Kowalczyka (którego podpis widnieje pod nominacją dla pana Białkowskiego) to nic więcej, jak tylko zbieg okoliczności, prawda?

Czy to już koniec skandalu? Prawie. Pozostaje jeszcze sprawa wyboru asystenta trenera kadry Polski. Otóż asystentem pana Białkowskiego została pani Anna Jakubowska, szkoleniowiec klubu z Opola. Ostatni tytuł mistrzowski jej zawodnicy zdobyli... 12 lat temu. Pani Anna nie wyszkoliła ani jednego olimpijczyka. Podczas ostatnich Mistrzostw Polski, na pulę 24 medali jej zawodnicy zdobyli dwa, podczas gdy zawodnicy trenowani przez Dariusza Kuleszę – dwadzieścia jeden. Aha, pani Jakubowska również oddała swój głos na prezesa Kazimierza Kowalczyka.

Środowisko łyżwiarskie napisało w tej sprawie do ministra sportu, pana Andrzeja Biernata. Ciekawe, pod jaką decyzją znajdziemy jego podpis?

Ostatnie tygodnie były dla polskiego sportu wyjątkowe. Po 40 latach reprezentacja siatkarzy – od niespełna pięciu miesięcy prowadzona przez Stephana Antigę – sięgnęła po tytuł Mistrzów Świata. Rolę obecnego trenera podkreślają wszystkie osoby zaangażowane w rozwój polskiej siatkówki – również i byli trenerzy kadry narodowej, którym nie dane było posmakować tak fantastycznego sukcesu. Dlaczego siatkarzom się udało? Dlatego, że esencją funkcjonowania Polskiego Związku Piłki Siatkowej jest... siatkówka, a nie utrzymanie stołków. Dlatego, że priorytetem jest podnoszenie poziomu sportowego zawodników, a nie poziomu życia „kolegów Prezesa”. Jeśli priorytety PZŁS są nieco inne, to może warto o priorytetach tych powiedzieć zawodnikom, nim uwierzą, że ich ciężka praca ma sens?

Jacek Żalek/Salon24.pl