Oczywiście są tacy, którzy w pełni zdają sobie sprawę, że są używani jako narzędzie w rękach ich szefów. Robią to nie dlatego, że to co piszą, a przede wszystkim jak interpretują zdarzenia i jak je oceniają, jest dla nich niepodważalne i zgodne z ich przekonaniami. Podporządkowują się lekko i bezboleśnie sugestiom przełożonych, wybierając taką drogę – najczęściej okazuje się ona skuteczna – wspinaczki po szczeblach zawodowej kariery, popartej namacalnymi dowodami – nagrodami pieniężnymi,  premiami, podwyżkami pensji.  

Samowolnie sterujący się dziennikarze są podporą każdej redakcji, bo wykonują najbrudniejszą robotę, zarówno wtedy gdy trzeba kogoś niewinnego przedstawić w niekorzystnym świetle przy użyciu fałszywych oskarżeń – vide Bronisław Wildstein, który wedle jednej z takich gwiazd „samowolnie się sterujących”, kiedy dowiedział się, że jego czas prezesury TVP nieuchronnie dobiega końca, miał wedle niej, wybranym dziennikarzom zmienić umowy, zawierając z nimi niezwykle dla nich korzystne nowe kontrakty.  Podczas procesu jaki wytoczył tej dziennikarce Wildstein,  jej oskarżenie okazało się fałszywe, ale w swoim czasie odegrało  przypisaną mu funkcję – obrzucenia błotem na zamówienie polityczne.  Nie o takich dziennikarzy mi wszak chodzi.  Ci  nie są warci, żeby z ich powodów się smucić. 
 
Mnie jest żal Jerzego S. Majewskiego, wspaniałego varsavianisty średniego pokolenia, przed którym jeszcze cała przyszłość. Związany z „Gazetą Wyborczą” od równo 20 lat publikował teksty o starej i współczesnej Warszawie, materiały które częstokroć czyta się z wypiekami na twarzy.  I tu nagle w rocznice Powstania Warszawskiego publikuje tekst  zacietrzewionego polityka, którego „od kilku lat atmosfera na uroczystościach pod pomnikiem Gloria Victis napawa obrzydzeniem i przerażeniem zarazem”.  Wstrząsający opis szkaradnych ekscesów jakie tam co roku mają miejsce – „buczenie wrogów obecnie rządzących”,  uzasadnia jego decyzję o bojkocie tegorocznych uroczystości na cmentarzu powązkowskim.  Nie przyjdzie, zapowiadał , żeby „nie musieć patrzeć na twarze ściśnięte nienawiścią”.  
 
-Tak źle nie było nawet w PRL! – grzmi Jerzy S. Majewski. Jurek dobrze pamięta, jak w czasach PRL już przed wejściem na Powązki oglądaliśmy  życzliwe, serdecznie się do nas uśmiechające twarze oficerów bezpieki w cywilu, a im głębiej w cmentarz tym ich życzliwość była większa. 
 
Pomijam w tekście Jurka S. M. inne przerysowania i nieścisłości, wykorzystane w tak przykrym celu. Na szczęście nie użył tego samego epitetu, co Władysław Bartoszewski, ale obraz przedstawiony innymi słowami jest bardzo bliski brutalności zwrotu – „motłoch” - użytego przez zasłużonego starszego pana.   
 
Smuci mnie to, że Jerzy S. Majewski jest głęboko przekonany, iż ma rację w każdym calu.  Że już przestał samodzielnie myśleć i postępować. Że nie gra własnej melodii, bo jego umysł zdominowała muzyka tworzona przez wytrawnych politycznie i sprzedajnych kapelmistrzów.
 
Jerzy Jachowicz