Większość znajomych pyta mnie codziennie: - Co będzie dalej, jak myślisz? Czy afera podsłuchowa zostanie zamieciona pod dywan? Czy Tusk po otrzymaniu wotum zaufania od polskiego Sejmu, może już czuć się zwycięzcą? Musisz przyznać, że w Sejmie rozegrał to perfekcyjnie. Całkowicie zaskoczył opozycję zgłoszeniem wniosku o wotum zaufania. To był majstersztyk – twierdzą inni, sami odpowiadając na nurtujące ich pytania. Gdybym miał być przywołany do tablicy, zastrzegłbym się, że mimo pewnej ilości danych, odpowiedź na każde z tych pytań jest trudna. Moim zdaniem, w tej chwili prawie niemożliwa. Głównie z tego powodu, że mamy za mało danych. 

Natomiast muszę wyrazić zdecydowanie inną niż przytoczone oceny w sprawie wotum. Dla mnie zgłoszenie tego wniosku, w tych konkretnych okolicznościach, był szantażem. Klasycznym zastraszeniem  członków Platformy i koalicyjnego PSL: - To nie jest głosowanie przeciwko mnie lub za mną. To jest opowiedzenie się za państwem lub przeciwko niemu. Za Polską lub przeciwko niej. Proszę wybierajcie. Pokażcie, kim jesteście. Patriotami, którzy dbają o interes Polski, czy też może nieodpowiedzialnymi awanturnikami, którzy gotowi są sprzeniewierzyć się  jej i uznać, że niefortunne sformułowania używane w prywatnych rozmowach ministrów wystarczają, żeby Polskę osłabić? 

Tym chwytem odebrał posłom PO i PSL możliwość wyboru. Dokonania rzeczywistego i realnego rachunku, jaki rządowi, Tuskowi i Platformie wystawiły taśmy.  Przeprowadzenia kalkulacji między interesami politycznymi partii a prawdziwym stanem rzeczy, wskazującym na daleko posuniętą  patologię  władzy. Położenia na szalach oceny „afery taśmowej”, przedstawionej przez premiera a prawdziwą zawartością polityczną i moralną emanującą z taśm.  Inaczej mówiąc, swoim sprytnym, jak niektórzy specjaliści w sprawach polityki określają wniosek o wotum zaufania, Tusk zmusił do żyrowania kolejnej pożyczki ludzi, którzy podpisując się pod aktem, wyrażającym zaufanie do pożyczającego, nie mają żadnej pewności,  że ten zwróci dług. Dług, zaciągnięty wyłącznie dzięki nim. 

Dla wzmocnienia tego szantażu Tusk po raz kolejny posłużył się kłamstwem. Koronnym argumentem, który miał pomóc w wywarciu presji na posłów był apel, żeby nie odbierać  Polsce niepowtarzalnej szansy zdobycia ważnych, kierowniczych stanowisk w strukturze Unii Europejskiej, których los ma się decydować już następnego dnia. - Jeśli otrzymam od Sejmu wotum zaufania będę mógł z otwartą przyłbicą stanąć jako równorzędny partner w negocjacjach o wysokie stanowiska – mówił niemal wprost Donald Tusk . - Jeśli takiego mandatu od posłów nie otrzymam, o stanowiskach w  Brukseli, które przynieść mogą Polsce ogromne korzyści finansowe i inne,  zapomnijmy. Aby realnie myśleć o przyszłych na wiele lat rozciągniętych korzyściach dla Polski, decyzję o przyznaniu mi wotum zaufania musicie państwo podjąć jeszcze dziś. Dlaczego tak szybko? Bo już jutro wylatuję do Brukseli – argumentował premier. 

Kłamstwo, którym Tusk wspierał szantaż, polegało na tym, że owe wysokie, kluczowe stanowiska zastały uzgodnione i przydzielone konkretnym osobom podczas nieformalnych negocjacji już na kilka tygodni przed wizytą Tuska w Brukseli. Jego obecność tam praktycznie miała już  – o czym doskonale wiedział - wyłącznie charakter dekoracyjny.

Sam jestem ciekaw, na jak długo starczy Tuskowi zdobyte w taki sposób wotum zaufania. 

Jerzy Jachowicz/Sdp.pl