Dziennikarstwo polskie z każdym rokiem staje się bardziej profesjonalne. Wznosi się też na coraz wyższy poziom etyczności. Dlatego cieszę się, że wybrałem sobie ten zawód od najmłodszych lat i trwam przy nim do późnej starości. Bo choć nie robię tak szybkich postępów jak wielu moich kolegów, nie poszerzam z taką jak oni swobodą nowych kompetencji, nie czuję, aby zwiększało się we mnie poczucie wrażliwości moralnej, to mimo te niedoskonałości, dumny jestem z samego faktu przynależności do tak wspaniałego środowiska. Liczę na to, że prestiż naszego zawodu na drabinie społecznej wysforuje się na jedno z pierwszych miejsc, dzięki czemu część splendoru spadnie i na mnie. Ach, jakżebym chciał się grzać w jego cieple. Mogę obiecać jedno – choćbym znalazł się na szczycie, potrafię zachować skromność i godność. Wiem, co to umiar, mam wyczucie gdzie moje miejsce.

Czasami tylko, kiedy patrzę na swoich kolegów w akcji, pojawia się we mnie cienka, ale naprawdę cieniusieńka nutka zawiści. Dziś na przykład podziwiałem jednego z dziennikarzy telewizyjnych, nie tylko mojego idola. Wzbudził, nie po raz pierwszy zresztą, mój podziw za umiejętność poruszania się w jakże odległych od siebie tematykach. Od zawiłych konfliktów politycznych, przeszywających parlament ostrymi podziałami o sile linii elektrycznych wysokiego napięciami, po sferę artystyczną w rodzimym kinie współczesnym, ozdobionym prawdziwą perłą, być może nawet oskarową, stworzoną osobiście rękami wielkiego mistrza, poświęconą tytanowi naszych czasów. Nie wiem, czy już oglądał film, ale, co mnie znowu ujęło, z ogromnym entuzjazmem i oddaniem dla polskiej kinematografii zachęcał widzów do natychmiastowego, tego wieczoru, albo nawet już popołudnia, wybrania się do kina. Chwilami miałem wrażenie jakby mój idol występował w reklamie proszku do prania, miał w ręku moją brudną koszulę, chciałem wejść pod stół ze wstydu (bo wiedziałem, że w tym tygodniu nie uda mi się obejrzeć filmu), i zachwalał produkt jako cudowny środek na przywrócenie jego pierwotnej niewinności w postaci bieli. Aktorów scharakteryzował niczym anionowe i niejonowe związki powierzchniowo czynne, zwilżające bród na koszuli, czyli w odniesieniu do filmu mistrza – poznanie prawdy o prezentowanym w filmie naszym gigancie ducha, umysłu i charakteru.

Podbudowany jego zapałem i zachwytem przeżyłem kolejną chwilę uniesienia i podziwu nad umiejętnością prowadzenie walki o prawdziwą demokrację z podłymi inicjatywami polityków opozycji, próbujących obalić legalną prezydent Warszawy przy pomocy podstępnego narzędzia frustratów, jakim jest referendum. Tym razem urzekła mnie koleżanka innej warszawskiej telewizji, równie obfitującej w dojrzałe, acz jeszcze młode, przed którymi wielka przyszłość ciągle stoi otworem, indywidualności dziennikarskie. Kobieta ta mądra i piękna, zalety nie do pogardzenia, rozmawiała na wizji z jakąś kołtunką partyjną, namawiająca do odwołania pani prezydent stolicy. Prowadząca program błyskawicznie zdemaskowała ukrywane przed opinią publiczną intencje awanturnicy i jej podobnych – brutalny atak polityczny na premiera i jego partię. Oto bezkompromisowe, odważne dziennikarstwo. I znowu muszę przyznać, że zaangażowana w obronę pani prezydent koleżanka, robiła to z taką temperaturą, jakby zachęcała do używania żelu wspomagającego wyszczuplanie razem z rewitalizującym kremem na noc. Prezydent stolicy jawiła się jak najlepsze kosmetyki i słynące z innych zalet męskie wody toaletowe, roznoszące zapach tunelami metra z jednej stacji na drugą – przekonywała utalentowana wszechstronnie dziennikarka.

Wydaje mi się, że tak uzdolnieni dziennikarze winni być nagradzani przez zainteresowane podmioty, które dzięki profesjonalizmu ludzi mediów nabierają dodatkowych wartości i zyskują należny im rozgłos i uznanie. Jak na przykład ksiądz Wojciech Lemański czy nasz premier. Czy uda mi się kiedyś choć w namiastce im dorównać? 

Jerzy Jachowicz

Felieton ukazał się na stronie www.sdp.pl