Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Po ostrzeżeniach dotyczących wycinki drzew oraz stanu praworządności w Polsce, Komisja Europejska postanowiła zająć się tym, że nasz kraj powraca do wieku emerytalnego sprzed reformy z 2012 roku. Zdaniem unijnych urzędników, nierówny wiek emerytalny kobiet i mężczyzn jest przejawem dyskryminacji ze względu na płeć. Skąd ten kolejny atak?

Senator Jan Maria Jackowski, PiS: Przyczyna jest bardzo prosta. Unia Europejska nie ma tak naprawdę do czego się przyczepić i szuka kolejnych obszarów, w których rzekomo naruszane są prawa europejskie. Jeżeli chodzi o wiek emerytalny, zarzut jest tym bardziej absurdalny, że na mocy Dyrektywy 79/7/EWG z 19 grudnia 1978 r. daje państwom członkowskim do swobody zakresu ustalania do swobody ustalania wieku emerytalnego. Stąd różny wiek emerytalny w Austrii, Bułgarii, Czechach, Chorwacji, na Litwie, w Rumunii i w Wielkiej Brytanii.

Przypomnę, ze wchodząc do Unii Europejskiej, Polska miała zróżnicowany wiek emerytalny. Było to 65 lat dla mężczyzn i 60 dla kobiet. Funkcjonowały wtedy również rozliczne emerytury pomostowe, między innymi dla dziennikarzy, ale także dla innych grup zawodowych, które mogły przejść na emeryturę w pełnym zakresie nieco wcześniej, niż inne grupy. Nie przeszkadzało to nikomu, a Polska w żaden sposób nie zobowiązywała się, że w tym zakresie będzie realizowała na sztywno podwyższenie czy zrównanie wieku emerytalnego mężczyzn i kobiet.

Czy do kompetencji instytucji unijnych należy ingerowanie w takie sprawy?

Można powiedzieć, że Bruksela przekracza swoje uprawnienia i to może nawet w większym zakresie, niż Moskwa w czasie PRL…. Zróżnicowany wiek emerytalny świadczy o docenieniu roli kobiet oraz uznaniu ich uprzywilejowanej pozycji w polskiej tradycji. W naszym kraju, jeszcze w okresie międzywojennym, kobiety przechodziły na emeryturę wcześniej, z uwagi na różne role, które podejmują. Jeden z istotnych w tej chwili elementów przemawiających za obniżeniem wieku emerytalnego to nie tylko kwestie zdrowotne, ale również kulturowe. Bardzo często babcie włączają się w pomoc swoim dzieciom poprzez wychowywanie czy wspieranie w wychowaniu ich dzieci. Ten element solidarności pokoleniowej przez lata ukształtował się w tym zakresie.

Dopatrywania się w tym praktyk dyskryminacyjnych jest przejawem chorej ideologizacji całej sfery życia publicznego. Na tej samej zasadzie można za chwilę zażądać od Unii na przykład wprowadzenia równego wieku śmierci dla wszystkich: mężczyzn i kobiet, bo przecież mężczyźni statystycznie umierają wcześniej i może to zostać uznane za dyskryminację. Przykład, którym się posłużyłem, pokazuje do jakiego absurdu prowadzą te wszystkie ideologiczne, równościowe koncepcje, oderwane od realiów biologicznych i kulturowych i kwestionujące równoprawne i uzupełniające się role mężczyzn i kobiet. Natury nie da się zmienić, nawet najbardziej idiotycznymi dyrektywami czy zaleceniami urzędników z tak zwanego „obozu postępu i demokracji”.

Do ostatnich „interwencji” ze strony UE odniósł się w wywiadzie udzielonym BBC szef polskiej dyplomacji, Witold Waszczykowski, który powiedział, że Bruksela oczekuje od Polski „demokracji liberalnej”, a rząd naszego kraju chciałby, żeby była to zwykła, „bezprzymiotnikowa” demokracja

Oczywiście. Kiedyś mieliśmy w Polsce demokrację socjalistyczną, a dziś, metodami pozatraktatowymi (kompetencje instytucji europejskich do ingerencji w wewnętrzne sprawy Polski nie znajdują potwierdzenia w traktatach. Odnosi się to również do tego absurdalnego zarzutu dyskryminacji ze względu na płeć), próbuje się zbudować nam demokrację liberalną. To pokazuje, że mamy do czynienia z pokłosiem post-marksistowskiej koncepcji urządzania rzeczywistości, koncepcji, która zakłada, że demokracja musi być określona, „liberalna” czy „socjalistyczna”, bo nie może być po prostu „zwykłą” demokracją. Demokracja „socjalistyczna” opierała się na materializmie dialektycznym, demokracja „liberalna” na materializmie praktycznym, ale oba te typy demokracji mają korzeń materialistyczny. Ta koncepcja wydaje się dość popularna w niektórych kręgach Unii Europejskiej. „Demokracja liberalna” to taki bełkot, w którym nie wiadomo, o co chodzi. A może wiadomo, demokracja jest wtedy jak rządzą „słuszni”, jak wybory wygrają „niesłuszni” i demokratycznie zostaną odsunięci od władzy „słuszni– to jest to zamach na „demokrację liberalną”. Przypomnę, ze w polskiej Konstytucji ani w polski systemie prawnym nie istnieje odwołanie do „demokracji liberalnej”. Podobnym bełkotem była „demokracja socjalistyczna”, bo w niej monopol na władze mieli „słuszni”, a „niesłuszni” to byli „wichrzyciele porządku publicznego”.

Skoro wielokrotnie słyszymy od polityków czy komentatorów, że KE wykracza poza swoje kompetencje, skąd coraz to nowe połajanki i groźby wobec naszego kraju?

Przede wszystkim to kwestia polityczna. Polska w tej chwili, po ośmiu latach rządów koalicji PO-PSL, podczas których polskie władze przyzwyczaiły europejskich urzędników do wasalnej mentalności, dopomina się o uszanowanie jej podmiotowości i prawa do decydowania w tych obszarach, gdzie jest to nam zagwarantowane na mocy polskiej konstytucji oraz międzynarodowych traktatów, również tych, do których stosowania jesteśmy zobowiązani jako państwo członkowskie Unii Europejskiej. Co więcej, Komisja Europejska nie jest żadnym ciałem demokratycznym. Ani pani, ani ja, nie mieliśmy żadnego wpływu na wybór członków Komisji. Widzimy wyraźnie, do czego prowadzi brak prawdziwej, realnej demokracji. Ci ludzie bez mandatu demokratycznego uzurpują sobie prawo do decydowania o rzeczywistości Europejczyków, bo przecież niektóre ich szalone pomysły dotyczą nie tylko Polski, ale również innych krajów.

Skoro mówimy o podmiotowości, to powraca kwestia reparacji wojennych dla Polski. Politycy PiS mówią o tym coraz częściej, a opozycja zarzuca im rozbudzanie nastrojów antyniemieckich. Trudno było jednak o podobne reakcje na wypowiedź niemieckiego europosła, Elmara Broka, który pod koniec lipca w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” twierdził, że, „niestety”, Polski wyrzucić z UE nie można, można za to odebrać jej głos na forum Rady Europejskiej, co będzie prawie jak wyrzucenie ze Wspólnoty, do której Polska zresztą dziś by się nie dostała. Zdaniem eurodeputowanego CDU, należy również zmienić traktaty, tak aby niepotrzebna była w tej kwestii jednomyślność i „by Orban nie mógł zablokować tej procedury”. Elmar Brok stwierdził również, że Unia nie może „wjeżdżać czołgami do Polski”. Czy Niemcom wolno mówić i robić wszystko, nam absolutnie nic?

Tego rodzaju wypowiedzi pokazują prawdziwe oblicze teutońskiej buty, która znamy od końca XVIII wieku, a w sposób szczególny w czasie II wojny światowej.. Gdyby decyzja o zjednoczeniu Niemiec miała zapaść współcześnie, to jestem przekonany, że były znaczny opór by pozwolić Niemcom na zjednoczenie, ponieważ widzimy, że za silne Niemcy zawsze oznaczają kłopoty dla Europy. Jeśli chodzi o reparacje wojenne, to Polska nie otrzymała tych, które powinna była otrzymać. Strona niemiecka, twierdząc, że Polska rzekomo zrzekła się tych reparacji, powołuje się na dokument, który nie istnieje. Gdyby bowiem był, to powinien zostać odnotowany chociażby w Archiwum ONZ, tymczasem takiego dokumentu tam po prostu nie ma. Wiemy doskonale, iż Niemcy przez lata twierdzili również, że nie należą się Polakom żadne odszkodowania za pracę przymusową, w końcu jednak musieli przyznać jakieś „ochłapy”. Ta sprawa po prostu domagała się elementarnej sprawiedliwości, ponieważ Niemcy- żadni „naziści”, ale właśnie Niemcy- korzystali z niewolniczej pracy milionów Polaków oraz innych Europejczyków przymuszanych do tej pracy. W wyniku brutalnej, bestialskiej, barbarzyńskiej agresji na Polskę, w sposób zupełnie sprzeczny z pryncypiami naszej cywilizacji, doszło do ludobójstwa narodu polskiego i innych nacji, tylko z tego powodu, że ludzie ci nie byli Niemcami. Z kolei Niemcy do dnia dzisiejszego nie dokonały adekwatnego zadośćuczynienia za ogromne krzywdy wyrządzone Polakom, ale i innym narodom. Nie mówię już o wycenie ludzkiego życia, ale chociażby zniszczeń dokonanych w naszym kraju przez okupantów. Warto przypomnieć, że powstałe po wojnie Biuro Odszkodowań Wojennych przy Radzie Ministrów na potrzeby żądań reparacyjnych przygotowało bilans strat materialnych Polski. Według tych badań kolej straciła 84 proc. majątku, energetyka – 65 proc., poczta i telekomunikacja – 62 proc., szkolnictwo – 60 proc., górnictwo – 42 proc. Spośród 30 tys. fabryk ocalało 10 tys., jednak i w tych zachowanych połowa budynków była zniszczona, a park maszynowy zniszczony albo wywieziony. Zniszczono też 30 proc. lasów. Z okupowanej Polski Niemcy wywieźli lub wykorzystali na miejscu na potrzeby wojennej gospodarki ogromne zasoby naturalne oraz Polaków jako niewolniczą siłę roboczą. Łączne straty gospodarcze wyniosły – według BOW- 259 mld przedwojennych złotych, czyli 49 mld przedwojennych dolarów. Do tego dochodzą straty poniesione przez poszczególnych obywateli. W 1990 r. prof. Alfons Klafkowski, nieżyjący już specjalista prawa międzynarodowego, wyliczył, że z tego tytułu poszkodowanym i ich spadkobiercom (straty wojenne poniosło ponad 13 mln osób) należałoby się 285 mld dolarów odszkodowań.

Odnosząc się do kwestii reparacji wojennych dla Polski, lider PO, Grzegorz Schetyna stwierdził wczoraj w TOK FM, że to element „wojny z Niemcami” i pewnej „filozofii” Jarosława Kaczyńskiego, prowadzącej do „Polexitu”

Wsłuchując się w niektóre wypowiedzi niektórych politykow, myślę, że Jarosław Marek Rymkiewicz ma bardzo wiele racji, twierdząc, że Polacy dzielą się na tych, którzy mają skłonności kolaboranckie i na patriotów. Mimo iż odnosi to do XVIII wieku, ale widać wyraźnie, że w niektórych środowiskach i u niektórych polityków, ta wasalna mentalność wobec silniejszego nadal jest żywa.

Bardzo dziękuję za rozmowę.