Luiza Dołęgowska, Fronda.pl: Sejm uchwalił budżet na 2018 r i odbyło się to bez większych przeszkód. Jak może Pan ocenić ten spokój w porównaniu z ubiegłym rokiem?

Janusz Szewczak: Jesteśmy w końcowej fazie prac nad budżetem, w przyszłym tygodniu trafi on do Senatu. Budżet na 2018 r. jest bardzo dobrym budżetem, równie dobrym jak ten z 2017 r. kiedy mieliśmy znacznie trudniejsze zadanie - gospodarcze i finansowe, a także usilne próby sił opozycyjnych, aby nie udało się go uchwalić.

Przypomnę, że tylko z samego VAT-u w ciągu jednego roku udało się zgromadzić o 30 mld zł więcej, zaś rząd PO-PSL przez 8 lat takiej kwoty wzrostu nie odnotowała, bo było to raptem ok. 25 mld zł - tyle zgromadzili przez całe 8 lat! Widać więc, jak mocna jest ekipa zajmująca się finansami, teraz jest tam nowy minister pani Teresa Czerwińska, ale my już ją poznaliśmy, współpracując przy budżecie na ten rok.

I jakie są perspektywy współpracy?

Są bardzo dobre, pani minister słucha propozycji i próbuje znaleźć wyjście z trudnych sytuacji. I to jest dobry prognostyk, bo ministerstwo finansów powinno być w bliskich relacjach, można rzecz - przyjacielskich z komisją finansów publicznych, a to także kwestia relacji międzyludzkich, dobrego zrozumienia i zaufania.    

Natomiast totalna opozycja nadal kompletnie nic nie rozumie, krytykowali budżet na rok 2017, a tymczasem już dzisiaj widzimy poprawę we wszystkich elementach, nawet inwestycje pod koniec ubiegłego roku również ruszyły i widać, że będzie położony nacisk na przedsiębiorczość, na duże i wielkie projekty inwestycyjne, ale też na małe i średnie przedsiębiorstwa.

Był Pan rekomendowany przez PiS na przewodniczącego Komisji Finansów Publicznych, pisały o tym poważne media, a jednak decyzję zmieniono, jaki był powód?

Po prostu pojawiła się inna kandydatura, szefostwo tak zadecydowało w imieniu klubu parlamentarnego, więc - jak to mówią - w polityce trzeba się liczyć również z nagłymi zmianami. Mam bardzo dużo poważnych zadań, pełniąc funkcję wiceprzewodniczącego komisji stałej do spraw instytucji finansowych, czyli przede wszystkim banków, co jest bardzo ważne i angażujące, oraz funkcję wiceprzewodniczącego komisji finansów publicznych, tak że jest co robić i nie narzekam na brak obowiązków.

Dotychczasowy przewodniczący komisji finansów Jacek Sasin rekomendował Pana na to stanowisko?

Pan przewodniczący Sasin był wielkim orędownikiem, abym pełnił funkcję szefa komisji, wspierał moją kandydaturę i niezwykle przyjacielsko się zachował, za co jestem mu wdzięczny, ale nie warto tu specjalnie ubolewać czy rozrywać szat, trzeba wziąć się do pracy.  

Ale nie mniej ważna jest wiedza, jaką dzielił się Pan z nami o tym, jak działają mechanizmy rynkowe,  instytucje finansowe, więc nadal liczę, że będzie miał Pan czas dla zwykłych Polaków, aby się z nimi komunikować?

Oczywiście, będę się starał na bieżąco informować o ważnych kwestiach, jakie Polacy powinni znać, aby dokonywać dobrych dla siebie wyborów.

Czy w tym roku rząd powalczy o małe przedsiębiorstwa, o to, żeby miały lżej - o niższe opłaty, podatki, mniej biurokracji podatkowej i obciążeń?

W dużej mierze próbujemy podnosić te problemy, ale pamiętajmy - my jesteśmy w Unii Europejskiej, która narzuca nam kolejne dyrektywy, które niestety paraliżują naszą przedsiębiorczość w sensie biurokratycznym i powodują też, że przegrywamy konkurencję z zagranicą, bo takie są założenia tych aktów prawnych, tych dyrektyw czy rozporządzeń unijnych.

Czyli można uznać, że jest to pomyślane w ten sposób, aby sekować polskie firmy?

Tak to często wygląda. Wiadomo, że tamtejsze firmy mają wielkie zasoby, lata doświadczeń, nowoczesną technologię, dużo pieniędzy i tanie kredyty. Więc jak możemy tu wygrywać? Jeśli narzucimy równie restrykcyjne prawa i ograniczenia firmom małym, dużym, średnim i tym wielkim - zagraniczny, to wiadomo, że nasze firmy tego nie wygrają. To jest poważny problem i nie jest tu tak, że ktoś nie lubi Unii. Tu chodzi o to, żeby Unia dawała obydwu stronom równe szanse. Jednak nie mamy polskich piekarni czy supermarketów w Niemczach czy we Francji - z czegoś to wynika, i nie tylko z tego, że nasze firmy są mało aktywne, bo są bardzo aktywne.

Czy to oznacza, że przepisy są tak skonstruowane, by nas nie wpuszczać na tamte rynki?   

Tak, i administracyjne ograniczenia - również.

Czyli trudne zadanie na przyszły rok to zadbanie o nasze, polskie firmy i o nowe inwestycje oraz żeby znaleźć na to pieniądze?

Owszem, ale jest jeden element, którego nikt do tej pory nie uwzględnia, o którym się nie mówi. Chodzi o to, że przedsiębiorcy nie przewidują, że będą musieli przeznaczyć znaczną część pieniędzy na inwestycje w ludzi, w pracowników, ponieważ pracownicy chcą lepiej zarabiać. Na razie nie ma żadnych akcji strajkowych, ale przecież widać wyraźnie, że nawet Ukraińcy, którzy przyjeżdżają pracować do Polski chcą 3 tys. zł na początek. Brakuje pieniędzy i brakuje pracowników, w związku z tym przedsiębiorcy, mając poważne oszczędności - a w bankach mają odłożone 250 mld zł - no ale po co oni mają kupować nowe maszyny, nowe technologie, jeśli sprzedają 100 proc. swojej produkcji, a brakuje im tylko pracowników, choć pewnie sprzedaliby drugie tyle? A to będzie potrzeba inwestycyjna, bo to jest inwestycja w pracowników i ona nagle nie zniknie.

Czyli koszty konieczne przy zatrudnianiu nie spadają, a chętnych do pracy nie przybywa - jak zatem ocenia Pan pomysł sprowadzania do Polski pracowników z egzotycznych krajów, bo i taki już się pojawił?

Nie jestem zwolennikiem pracowników z Pakistanu, Nepalu czy z Bangladeszu. Zaoferujmy dobre, przyzwoite płace Polakom, na tyle atrakcyjne i godne, że Polacy z Kazachstanu, z Ukrainy, z Białorusi, z Litwy, ale i z Londynu i z Dublinu chętnie przyjadą do nas do pracy.

Dziękuję za rozmowę