Choć na świat pchają się już tłumnie nowe tematy, ja jeszcze na chwilę chciałbym powrócić do ostatniej prezydenckiej debaty. Nie ukrywam, że w dużym napięciu oglądałem ją trzymając mocno kciuki za mojego faworyta – Andrzeja Dudę. Miałem trochę obaw, czy aby mój wybraniec również i tym razem zdoła wytrzymać napięcie, jakie zawsze towarzyszy tego rodzaju wyczynowym, niemal „sprinterskim” zawodom (choć na szczęście jeszcze nie finałowym), i czy zdoła jako pierwszy dobiec do mety. Nie da się zaprzeczyć, że telewizyjna debata (powinna raczej nosić nazwę prezentacji), której zawsze towarzyszy bardzo wysoka oglądalność, jest najbardziej surowym egzaminem dla kandydatów do roli głowy państwa – sprawdzianem, w którym brak formy, chwilowa niedyspozycja, czy też przypadkowe „potknięcie zawodnika na bieżni”, może przekreślić jego szansę na objęcie tej zaszczytnej roli. Choć zgadzam się, że tego rodzaju konkurs jest jakimś probierzem umiejętności radzenia sobie przez kandydata w trudnych i stresujących warunkach, które mogą się zdarzać na politycznym froncie, a w których głowa państwa nie może zawieść, to jednak nie jestem zwolennikiem tego rodzaju jednorazowych, szybkich i wyrywkowych sprawdzianów, gdyż za dużo w nich miejsca na przypadek, na chwilową dyspozycję (lub jej brak), na grę różnych sytuacyjnych i specyficznych czynników etc. Uważam również, że w ramach tego rodzaju „występów” nazbyt duża rola przypada kryteriom wizerunkowym w stosunku do merytorycznych, a także, że jest w niej zbyt dużo podobieństw do czegoś w rodzaju komercyjnej rozrywki, konkursu piękności, castingu, czy teleturnieju. W końcu funkcja prezydenta ma zbyt duży kaliber, by kandydata do jej objęcia poddawać niezbyt miarodajnym próbom i sprawdzianom, i do tego na równi z często popisującymi się, niepoważnymi, i niezbyt lotnymi konkurentami. – Nie koniecznie przystoi to majestatowi przyszłej głowie państwa.

Niewątpliwie, debata telewizyjna to również konkurs, w którym zbyt duża rola przypada egzaminatorowi, który układając pytania, narzucając tematy, „budując atmosferę” itp., ma możliwość znacznego wpływu na jego wynik, nie wspominając już o możliwości „wycieku” pytań. Słowem – uważam, że ta wyborcza impreza, może niedostatecznie oddać obraz i możliwości kandydata – że może poddać go niesprawiedliwej i nieadekwatnej ocenie. Ponieważ skupia ona jednocześnie uwagę ogromnej widowni, może od niej dużo – nazbyt dużo – zależeć. Osobiście wolę poddawać polityków sprawdzianom na dłuższych dystansach – wręcz w maratonach – w „zróżnicowanych warunkach atmosferycznych i terenowych, w czasie jazdy z góry i pod górę”, w czasie ich zwyżkującej lub zniżkującej formy itp., by móc sprawdzić ich średnią i zarazem bardziej realną wydolność psychofizyczną i umysłową.

Tak więc, tego rodzaju telewizyjny konkurs ma to do siebie, że może łatwo wykreować polityczną gwiazdę jednego wieczoru, lub strącić z piedestału polityka już sprawdzonego, zasłużonego i autentycznie utalentowanego. Swego czasu mieliśmy do czynienia z tego rodzaju sytuacją w przypadku Adriana Zandberga, który na jednej z debat zabłysnął ostrym światłem niczym lampa błyskowa. W praktyce okazał się jednak tylko jednorazową gwiazdą, gdyż w następnych sezonach nie zdołał już potwierdzić swej formy i praktycznie przepadł w politycznym rankingu. Drugi przykład, może stanowić pewna debata prezydencka w USA, która przeszła do historii z powodu odegrania w niej roli niepoważnych, pozamerytorycznych czynników, w wyniku których, „poległ” bardzo dobry kandydat na prezydenta – Richard Nixon. Innym przykładem – tym razem z dziedziny sportu – może być przypadek, jaki miał miejsce na jednej z zimowych olimpiad, kiedy to dzięki chwilowej dyspozycji przypadającej na moment zaledwie jednego skoku, niejaki Simon Ammann przekreślił szansę na złoto bardziej nań zasługującemu – sprawdzonemu w długim przedziale czasu championowi – Adamowi Małyszowi, etc. etc.

Jednak największy niepokój budzi we mnie to, że tego rodzaju jednorazowe okazje medialne dające możliwość zaprezentowania się wobec szerokiej publiczności, po pierwsze mogą dać szansę komuś zupełnie nieprzetartemu w polityce (np. jakiemuś celebrycie), który będzie dysponował dużymi walorami werbalnymi, retorycznymi i wizerunkowymi, a który faktycznie może być ignorantem nie mającym dostatecznych kompetencji intelektualnych i moralnych; po drugie, że mogą one pozwolić wykreować osobę o nieznanej proweniencji – „znikąd”, nie zweryfikowaną w żadnej z partii, osoby, która może pełnić np. rolę prowokatora, za którym mogą stać jakieś „siły nieczyste”. Nawiasem mówiąc wydaje mi się, że w ostatniej debacie brała udział przynajmniej jedna osoba tego pokroju. (!?) Po upadku PRL-u była już taka sytuacja, gdy niejaki Stan Tymiński – „człowiek znikąd”, zwany też „człowiekiem z teczką”, w której ponoć miał prawdziwe kompromaty na Lecha Wałęsę (ciekawe od kogo?), mając pewne powierzchowne walory, zdołał w pierwszej rundzie wyborów prezydenckich wygrać rywalizację nawet z takim ówczesnym autorytetem jak Tadeusz Mazowiecki, by w końcu trafić do drugiej tury, z mającym jeszcze wówczas oficjalne poparcie „Solidarności”, jej przewodniczącym Wałęsą. Niedawno, dzięki różnym okazjom medialnym, jako osoba sprawna „PR-owo”, wygrał rywalizację o prezydenturę na Ukrainie, ktoś zupełnie spoza polityki – wręcz ze świata rozrywki – komik Wołodymyr Zełenski. Miejmy nadzieję, że po odpowiedniej próbie czasu, okaże się, że jest on osobą właściwą na tym stanowisku ?

Nie ukrywam, że tym razem byłem trochę niespokojny o formę prezydenta Dudy, gdyż w poprzedniej telewizyjnej prezentacji pretendentów do prezydenckiego fotela wypadł on pod względem wizerunkowym nieco gorzej – trochę poniżej swoich możliwości. Był wówczas wyraźnie spięty, wygląd jego twarzy wskazywał na zmęczenie i zdenerwowanie, nie był również zdolny dostatecznie kontrolować swych emocji, bowiem w którymś momencie dał się sprowokować i zbyt nerwowo zareagował na zaczepkę jednego z kontrkandydatów. Jego ówczesna forma wyraźnie była spowodowana przemęczeniem z powodu intensywnej kampanii, którą prowadził już w pełni, zaliczając przez dłuższy czas po kilka mitingów każdego dnia. Ponieważ i tym razem prezydent przystąpił do telewizyjnej rywalizacji niejako z marszu, po wyczerpującym wiecu w jednym z miast, więc moje obawy miały swoje uzasadnienie.

A swoją drogą, choć tym razem kandydat Zjednoczonej Prawicy pokazał, że jest w znakomitej kondycji i szczytowej formie, należałoby do sztabu wyborczego prezydenta skierować radę, aby w przypadku ważnych wystąpień telewizyjnych (może być jeszcze jedno w drugiej turze), które skutkują odbiorem idącym w miliony widzów, a w których tak ważną rolę odgrywa prezencja kandydata, nie forsował go bezpośrednio przed tak ważnym występem wyjazdowymi spotkaniami o mniejszym kalibrze, iżby na ekranie mógł on wyglądać „świeżo”, jak osoba wypoczęta, tryskająca energią – iżby prezentował pogodny i przytomny wyraz twarzy, bowiem to wszystko ma znaczenie dla dużej części wyborców – zwłaszcza dla wyborców płci nadobnej, która, jak wiadomo, przywiązuje sporą wagę do zewnętrznych walorów męskich kandydatów.

Niewątpliwie tym razem od strony wizualnej, prezydent Duda wypadł bardzo dobrze, do czego być może przyczyniła się pozytywna wiadomość od Donalda Trumpa, jaką otrzymał na krótko przed debatą, a która wywołała u niego pogodny i zarazem pełen pewności siebie wyraz twarzy. Na szczęście, prezydent jak zwykle nie zawiódł i również dobrze wypadł w swoich odpowiedziach na pięć pytań prowadzącego, dotyczących wybranych kwestii politycznych. Był przy tym spokojny, opanowany i swobodny. Jego odpowiedzi były merytorycznie satysfakcjonujące i jednocześnie esencjonalne – proporcjonalne do ilości czasu przeznaczonego na odpowiedź (1 minuta), która raczej nie pozwalała na rozwinięcie skrzydeł. Była to dla pana prezydenta trudna próba, gdyż na ogół czuje się on lepiej na dłuższym dystansie, gdy ma możliwość stopniowego nabierania rozpędu w formułowaniu swych wypowiedzi. Prezydent musiał też wypowiadać się bardzo oględnie, tak, by maksymalnie oddać istotę sprawy, a jednocześnie zważać na to, by nie powiedzieć zbyt dużo, i by przez to nie narazić się jakiejś części własnego bądź potencjalnego elektoratu. W takich sytuacjach błędy zawsze bardziej zwracają uwagę słuchaczy, niż zaniechanie jakiejś kwestii. Słowem: lepiej powiedzieć trochę za mało, niż o jedno niezręczne słowo za dużo. Widać było, że prezydent miał jeszcze w pamięci swoją wypowiedź w obronie posła Żalka, będącą dużym i niezręcznym skrótem myślowym, która miała miejsce na jednym z mitingów i była odniesieniem do problematyki LGBT. Brzmiała ona: „LGBT nie są ludźmi a ideologią” (!) Miast wyrazić tę myśl w formie bardziej precyzyjnej i eleganckiej, np. takiej: „w przypadku LGBT nie chodzi o sprawy konkretnych ludzi, lecz o forsowanie ideologii”, prezydent, co w jego przypadku stanowi rzadkość, „poleciał” skrótem. Jak wiadomo, za tę wypowiedź wylała się nań rzeka pomyj, chyba większa niż rzeka fekaliów, jaka wylała się do Wisły w ramach niedawnej awarii kolektora ścieków. Taka „dyplomatyczna” niezręczność retoryczna, przy tak zajadłej ideologicznie na punkcie LGBT opozycji, może kosztować nawet najlepszego pretendenta utratę szans na prezydenturę !

Wszystko w ramach debaty byłoby „miodzio”, gdyby nie jej ostatni etap, polegający na jednominutowej swobodnej wypowiedzi, w ramach której, kandydaci mieli możliwość zaprezentowania w wielkim skrócie najważniejszych punktów swojego programu. Przyznam szczerze, że tym chyba najważniejszym fragmentem wystąpienia mojego kandydata byłem zawiedziony. – Uzasadnię dlaczego. Otóż mając tylko tę jedną bezcenną minutę na zaprezentowanie koncepcji swojej przyszłej prezydentury i programu, obecny prezydent, nie wykorzystał jej należycie. Mówiąc przenośnie, miast zaserwować coś bardziej specjalnego i smakowitego, miast podać na stół jakieś przygotowane na tę okazję ekstra wyrafinowane danie firmowe świadczące o wielkich możliwościach prezydenckiej kuchni – danie, które zachwyciłoby podniebienia wyborczej widowni i podbiłoby jej kulinarne gusta, nasz wielki mistrz zdecydował się po raz kolejny podać na talerzu danie standardowe. Mianowicie, w ramach owej bezcennej minuty powtórzył on kilka utartych już sloganów na temat takich zdobyczy rządów „Dobrej Zmiany”, jak: przywrócenie wcześniejszej emerytury, wdrożenie 500, 300, i pozostałych świadczeń „plus”, obniżenia podatków, tarczy dla przedsiębiorców etc., które to hasła stały się już, mówiąc delikatnie, „z lekka” wyświechtane w wyniku używania ich w trakcie długiej kampanii.

Oczywiście nie oznacza to, że te sztandarowe osiągnięcia prezydenta i opcji rządzącej nie mają już żadnej wartości. Broń Boże! Są one i długo pozostaną wielkim i autentycznym osiągnięciem polityki społecznej rządów PiS – osiągnięciem o wielkim znaczeniu dla bardzo dużej części rodzin, emerytów oraz osób gorzej sytuowanych, co politycznie stanowi wielką wartość. Jest również prawdą, że taka retoryka nastawiona na ukazanie konkretnej poprawy warunków życia, przy jednoczesnym akcentowaniu faktu wywiązywania się rządzących z obietnic wyborczych, skierowana do grup będących tych osiągnięć beneficjentem, silnie przemawia. Jest to przekaz propagandowo słuszny, jako że skierowany do najbardziej masowego wyborcy PiS. – Jednak chodzi o to, że to, co mówi prezydent w trakcie swoich licznych lokalnych wiecowych spotkań w mniejszych ośrodkach, a co może brzmieć za każdym razem atrakcyjnie dla lokalnych słuchaczy i stanowić dla nich do pewnego stopnia nowość, jest jednak za każdym razem transmitowane w massmediach, co w efekcie daje dość schematyczny i powtarzający się obraz jego poglądów i programu w oczach dużej części widzów czerpiących wiedzę z tego typu źródeł. Dlatego szkoda było tej bezcennej minuty w czasie maksymalnie wyostrzonej uwagi ponad siedmiu milionów widzów, na powtórzenie tego, co już chyba jest wszystkim znane i dość ograne.

Był to moim zdaniem moment odpowiedni do tego, by wyjść poza wymienione konkrety i szczegóły, i wejść na wyższy poziom abstrakcji, aby pokazać w możliwie największym skrócie to, co według mnie jest – jeśli tak można powiedzieć, kwintesencją esencji osiągnięć rządów PiS i prezydenta Dudy. Nazwałbym to uogólnienie „złotą zasadą”, która w naszych czasach powinna obowiązywać wszystkie rządy, i która powinna zapewniać im wszystkim sukces. Na czym ona polega: Otóż mówiąc najogólniej dzisiejsza władza obejmuje swoją polityką trzy najważniejsze obszary funkcjonowania państwa. Są to: jego budżet, gospodarka i sfera socjalna. Rzecz w tym, że wszystkie te sfery pozostają ze sobą w ścisłej relacji i muszą pozostawać względem siebie w równowadze. Mocniejsze postawienie na którąś z tych gałęzi, lub zaniedbanie którejś z nich, może prowadzić do rozregulowania całego makro-mechanizmu, a w konsekwencji, do poważnych zaburzeń w funkcjonowaniu całości. Właśnie utrzymanie tych trzech filarów w równowadze, to wielka sztuka leżąca w gestii rządzących, która decyduje o maksymalnym wzroście danego kraju i narodu. Otóż rządom PiS i prezydenta Dudy udało się w ogromnym stopniu dokonać napraw w każdym z tych obszarów i dobrze wyregulować cały mechanizm. Zaczęli od naprawy budżetu, ale nie poprzez drastyczne podniesienie podatków, lecz poprzez skuteczniejsze i sprawiedliwsze ich egzekwowanie. To sprawiło, że można było podnieść świadczenia socjalne dla dużych grup społecznych, co znacznie poprawiło ich poziom życia, to zaś poprzez zwiększoną konsumpcję, zaczęło napędzać gospodarkę. W efekcie koło zaczęło kręcić się coraz szybciej z pożytkiem dla wszystkich.

Poprzednia wysoce patologiczna władza tolerując drenaż gospodarki i grabież pieniędzy z budżetu, które w dużej mierze były lokowane poza granicami kraju, a które powinny poprzez zasilanie budżetu państwa pracować dla społeczeństwa i pośrednio dla polskiej gospodarki, nie była w stanie nie tylko rozruszać całej machiny, ale wręcz stopniowo doprowadzała ją do zatrzymania. Dziś, opozycja bardzo zazdroszcząc rządzącym sukcesu i poparcia dlań wdzięcznych wyborców, poczęła wręcz przebijać rząd i siebie nawzajem, eskalując do monstrualnych rozmiarów ofertę najprzeróżniejszego typu świadczeń na rzecz ludności, by uzyskać tą drogą większe poparcie. Mówiąc żartobliwie, zaczęła intensywnie nawozić i uprawiać całe plantacje obfitujące w „gruszki rosnące na wierzbach”, byle za wszelką cenę zwyciężyć w rywalizacji z prezydentem i rządem, tracąc przy tym na wiarygodności.

Właśnie posiadaniem umiejętności posługiwania się „złotą zasadą”, o której mowa – tym „złotym kluczem” niezbędnym do zapewnienia skutecznego rozwoju, który przynosi nawet efekty dziś w dobie pandemii, i który jest w stanie zapewnić Polsce pomyślność w przyszłości, powinien pochwalić się prezydent Duda w czasie tej cennej minuty. Powinien też wykazać, że opozycja reprezentowana przez jego rywali, nie posiada odpowiednich moralnych i merytorycznych kwalifikacji, by temu zadaniu sprostać. Szkoda, że do takiej enuncjacji ze strony prezydenta nie doszło! Miejmy nadzieję, że jeszcze będą ku temu odpowiednie okazje. Na razie kampania prezydenta Dudy toczy się z powodzeniem i, trzeba to przyznać, miast gasnąć, nabiera rozpędu i wigoru. Prezydent posiada niewyczerpane pokłady energii i staje się coraz sprawniejszy w umiejętnościach prowadzenia agitacji wyborczej wśród coraz większych tłumów, które przybywają na jego spotkania. Staje się też coraz bardziej sprawny wiecowo, swobodniejszy w sposobie bycia i sprawniejszy retorycznie. Cieszy również, że w zakres jego kampanii wchodzi coraz większy wachlarz problemów politycznych, gospodarczych i społecznych. Najbardziej cieszy mnie to, że dużo miejsca w jego wystąpieniach zajmują sprawy neomarksistowskiej rewolucji kulturalnej, która stanowi ogromne zagrożenie. Jest tej problematyki znacznie więcej niż w poprzednich wyborach.

Wydaje mi się, że wcześniej kwestia agresji ideologicznej nie cieszyła się dostatecznie dużą uwagą wśród kadr Prawa i Sprawiedliwości. Tymczasem jak pokazują moje obserwacje prowadzone od dłuższego czasu i na głębszą skalę, kwestie ideologiczne stanowią główne podłoże sprzeciwu wobec rządów PiS. Duża część ludności (zwłaszcza w młodym wieku) pokochała poprzednie rządy, właśnie za to, że wdrażały w życie skrajne ideologie lewicowo-liberalne, zdejmujące z ludzi coraz więcej rygorów w sferze obyczajowej i moralnej, dające im przyzwolenie na używanie życia do woli bez względu na konsekwencje.

Cieszy również to, że transmisje TV z wystąpień prezydenta idą wreszcie w godzinach wieczornych, kiedy ma miejsce o wiele większa oglądalność. Niestety, o to czy przekaz płynący od Zjednoczonej Prawicy trafia do ludzi w godzinach szczytu, jakoś kadry PiS i telewizji publicznej przez długie lata nie były w stanie się zatroszczyć!

Wreszcie wizyta u prezydenta Trumpa, który swoim zaproszeniem wyraźnie przyszedł naszemu kandydatowi z pomocą! Miejmy nadzieję, że przełoży się ona na konkretne korzyści dla Polski i pośrednio dla prezydenta Dudy oraz jego formacji. Mam nadzieję, że w trakcie pobytu w Białym Domu, obaj prezydenci będą dużo rozmawiać o strefie Trójmorza, oraz na temat przeszkód, jakie mogłyby powstać na drodze do jej realizacji, gdyby w Polsce zwyciężyła w nadchodzących wyborach przeciwna jej opcja berlińsko-moskiewska. Opcja, w sztabie której, pracują m. in. generałowie znani ze swojej sympatii dla mocarstwa na wschodzie oraz osoby biorące w obronę pracowników niegdyś bardzo wrogich wobec USA służb komunistycznych. Bardzo bym sobie życzył, by obaj mężowie stanu porozmawiali sobie o pewnej telewizji prosperującej w Polsce, która może wydatnie przyczynić się do upadku całej strategii geopolitycznej USA w tym rejonie. Może też zdołają zahaczyć o temat parasola ochronnego, jaki roztacza nad tą telewizją osobista przyjaciółka konserwatywnego prezydenta USA, pełniąca z jego nadania rolę ambasadora tego kraju w Polsce – pani Georgette Mosbacher ?

Miejmy nadzieję, że o tym wszystkim obaj panowie dłużej sobie porozmawiają……

Janusz Szostakowski

21.06.2020 r.