Tak się składa, że temat wpływu afer PO na poparcie ze strony jej elektoratu zainteresował mnie już dziesięć lat temu, kiedy to opublikowałem w Salonie24 artykuł, pt. „Ryba psuje się do ogona”. Powodem tamtej publikacji było moje zdumienie wywołane faktem, że po głośnej aferze hazardowej, której skala w normalnych warunkach politycznych powinna totalnie pogrążyć Platformę i na dłuższy czas usunąć ją ze sceny politycznej (jak to miało miejsce kilka lat wcześniej w przypadku SLD po aferze Rywina), elektorat tej partii wcale nie cofnął jej swojego zaufania. Odwrotnie! Jak pokazywały ówczesne sondaże, udzielił jej pełnej legitymacji do dalszego sprawowania władzy – zupełnie jakby nic się nie stało? Wówczas włączyła mi się czerwona lampka, bowiem poczułem, że ze świadomością społeczną i tak zwaną moralnością publiczną w naszym kraju dzieje się coś złego. Nie pomyliłem się! Później było jeszcze więcej afer, łącznie z aferą „Amber Gold”, które też nie zrobiły na elektoracie PO większego wrażenia – aż do czasu nagrań w restauracji „Sowa i Przyjaciele”. Wydźwięk tej ostatniej był już na tyle duży, że patologia panująca w tej partii nie mogła nie zostać zauważona. Choć nagrania od „Sowy” wywarły tak duże wrażenie na sympatykach PO, że nie wygrała ona już wyborów, to jednak nie było ono na tyle znaczące, by przestała się liczyć w dalszej grze politycznej. Przeciwnie! Wciąż utrzymując poparcie na poziomie plus-minus 25%, odgrywa czołową rolę po stronie opozycji. W moim artykule sprzed dziesięciu laty pokusiłem się o pobieżną refleksję na temat przyczyn tej niezrozumiałej dla mnie akceptacji wyborców dla przestępczych działań ze strony tej formacji, i skonstatowałem, że główną przyczyną takiego stanu rzeczy były negatywne zmiany jakie dokonały się w sferze moralności i etyki gospodarczej za sprawą trwającego w Polsce już od dwóch dekad liberalnego ustroju. Uznałem w tamtym czasie, że niekorzystne zmiany, jakie zaszły w tym okresie, nałożyły się na wcześniejsze negatywne czynniki uwarunkowane historycznie, np. związane z okresem zaborów, systemem komunistycznym itp., powodując głęboką erozję w życiu społecznym i politycznym. W tamtym okresie, patrzyłem na to zagadnienie przede wszystkim w kategoriach upadku zasad moralnych i zbiorowej demoralizacji. Obecnie uważam, że zjawisko to ma bardziej skomplikowany charakter i bardziej konkretne przyczyny strukturalne. Ponieważ dziś posiadam większą wiedzę i więcej przemyśleń na ten temat, postanowiłem wrócić do sprawy fenomenu niezwykle trwałego poparcia i nieograniczonej tolerancji wobec PO ze strony jej „żelaznego” elektoratu.

Tak więc spróbujmy ułożyć i uporządkować najważniejsze rzeczy podług znaczenia i podług kryteriów poparcia dla PO ze strony wyborców.

Żeby zrozumieć większość zjawisk, które dzieją się za sprawą Platformy Obywatelskiej, trzeba mieć świadomość najważniejszej rzeczy, a mianowicie, jak wyglądał akt założycielski tej partii. Niestety, większa część Polaków zdaje się nie mieć o tym wiedzy, albo tę wiedzę ma, lecz o niej zapomniała, podczas gdy informacje na ten temat mają kluczowe znaczenie. Otóż chcemy przypomnieć, że partia pod nazwą Platforma Obywatelska została utworzona w sposób sztuczny przez polskie tajne służby (bardzo prawdopodobne, że pod patronatem służb obcych), a jej założycielami byli: sam gen. Gromosław Czempiński – ówczesny szef UOP (wcześniej oficer wywiadu PRL i „bezpieki”) oraz jego „podopieczny”, tajny współpracownik z czasów PRL-u, o pseudonimie „Must” – Andrzej Olechowski. O tym fakcie oznajmił nam osobiście pan generał w trakcie wywiadu z red. Dorotą Gawryluk w telewizji „Polsat” w dniu 06.07.2009, o czym można przeczytać w stenogramie dostępnym w Internecie pod tytułem: „Kto naprawdę zakładał PO ?”. Początkowo siedziba komitetu założycielskiego tej partii znajdowała się w budynku należącym do WSI na warszawskim Mokotowie, gdzie działalność rozpoczynał pan Olechowski. Jak można się dowiedzieć z wywiadu udzielonego przez pana generała, Platforma została uformowana na drodze całkowicie odgórnego doboru osób spośród kilkuset znanych już polityków z odpowiednim „dorobkiem”, z którymi „ojcowie założyciele” odbyli w tym celu olbrzymią liczbę rozmów. Jak można pośrednio wnioskować, osoby te były dobrane w taki sposób, by nowa partia stanowiła odpowiednią przeciwwagę dla partii powstałych poza kontrolą – z inicjatywy oddolnej, a które z punktu widzenia aranżujących to przedsięwzięcie, były wielce niepożądane. PO została powołana w momencie, gdy mająca coraz mniejsze poparcie centroprawicowa koalicja AWS nie miała już widoków na wygranie wyborów i ulegała stopniowej dekompozycji. Perspektyw również nie miał jej koncesjonowany koalicjant – Unia Wolności, na którą składały się coraz bardziej skręcająca w lewo Unia Demokratyczna, a także, gwałtownie tracący dobrą opinię w wyniku afer z jego udziałem, Kongres Liberalno-Demokratyczny. Partie te nie miałyby już szans w rywalizacji z niekoncesjonowanymi partiami prawicowymi na głównym froncie walki politycznej, czyli w centrum. Ponieważ brak odpowiedniego rywala na prawicy, mógł wzmocnić prężne Prawo i Sprawiedliwość pod przywództwem Jarosława Kaczyńskiego (wówczas było to jeszcze Porozumienie Centrum) dążące do lustracji i głębokich reform państwa, należało temu koniecznie zapobiec.

Zgodnie z projektem, PO miała zagospodarować jak największy obszar środka sceny politycznej i skutecznie konkurować z partią prezesa Kaczyńskiego. Aby to zamierzenie mogło odnieść sukces, postacie mające znaleźć się w składzie kierownictwa tej partii, miały odpowiadać zróżnicowanym gustom i podobać się jak największej części społeczeństwa. Choć PO początkowo uformowano pod „fałszywą flagą” (dla zmyłki) chrześcijańskiej demokracji (ten typ partii najczęściej wygrywał wybory na Zachodzie), to jednak zgodnie z założeniem znalazły się w niej osoby reprezentujące bardzo szerokie spektrum poglądów: od Macieja Płażyńskiego i Jana Rokity po prawej stronie, do kabotyńskiego lewaka i radykała Janusza Palikota po stronie lewej. Chodziło o to, by jak najwięcej wyborców mogło w tej partii znaleźć dla siebie coś atrakcyjnego. Największym paradoksem w przypadku tej fałszywej – niby chadeckiej formacji – było to, że jej czołowy inicjator i początkowy przywódca Andrzej Olechowski, był wcześniej zdeklarowanym marksistą, a nawet kontaktem operacyjnym wywiadu gospodarczego PRL, co jakoś nikomu nie rzuciło się w oczy. Niewykluczone, że było to możliwe, ponieważ pan Olechowski po upadku poprzedniego ustroju zdążył zyskać legendę polityka autentycznie skruszonego, który dokonał autolustracji, i do tego jeszcze nawrócił się na katolicyzm. Opinia ta powstała między innymi w wyniku objęcia przez niego katedry w Akademii Teologii Katolickiej, jak również wskutek pewnych zabiegów medialnych. Do nich należał m.in. spektakularny chwyt PR, polegający na tym, że jako jedyny spośród ówczesnej czołówki politycznej, prawie zawsze swoje wiecowe wystąpienia, kończył formułą „tak mi dopomóż Bóg”. 1)

Chcąc uzyskać maksymalny efekt, przy doborze kadr do PO założyciele brali pod uwagę odpowiednie kryteria, jak np.: inteligencja, sprawność werbalna, tzw. „osobowość”, prezencja, wykształcenie, liberalne i tolerancyjne poglądy, oraz lojalność, no i oczywiście w wielu przypadkach, jeszcze jeden probierz – w postaci wcześniejszej „znajomości” ze służbami. W zamiarze jej akuszerów, PO miała być partią ludzi obytych, światowych, eleganckich, „gwiazdorsko scenicznych”, elastycznych, umiejętnie też pozorujących umiar w poglądach. W tym ostatnim przypadku chodziło o to, że duża część polskiego elektoratu, to ludzie środka o dość naiwnych poglądach, ceniący blichtr, ale także elegancki i umiarkowany styl. Do tego, w ramach demokracji, na ogół partie o bardziej wyrazistym profilu nie są w stanie zdobyć większości sceny politycznej.

Po jakimś czasie, „dziecko” pana generała i jego asystenta Olechowskiego rozwijając się prawidłowo doszło do samodzielności i rozkwitu. Jak wiele dzieł wyreżyserowanych sprawnie i według najlepszego scenariusza, Platforma zgodnie z założeniem, dość szybko wybiła się na czoło stawki politycznej i podjęła skuteczną rywalizację z podobnie usytuowanym na arenie politycznej PiS. W którymś momencie obie formacje początkowo mające zbliżony program (Platforma oficjalnie też deklarowała chęć przeprowadzenia głębszych reform) miały nawet wejść z sobą w sojusz – tzw. PO-PIS. Dziś jednak można przyjąć z dużym prawdopodobieństwem, że chodziło głównie o to, by PO mogła szybko zdominować drugą stronę, przejąć nad nią kontrolę, aby w końcu doprowadzić do jej dekonstrukcji, a może nawet do anihilacji. Ostatecznie miało to na celu przejęcie środka sceny politycznej w całkowite władanie. Na szczęście „trafiła kosa na kamień” i dzięki sprawności konkurenta, plan ten się nie powiódł. Jednak później, po obaleniu rządów Prawa i Sprawiedliwości na drodze inteligentnych prowokacji i kombinacji operacyjnych ze strony służb z wykorzystaniem jego koalicjantów, Platformie udało się na dwie kadencje zdominować polską scenę polityczną. W konsekwencji, jak to bywa w przypadku dzieł sprawnie zaaranżowanych i wyreżyserowanych, PO jako partia atrakcyjna, bo uformowana „pod publiczkę”, swoim udanym wizerunkiem zachwyciła na dłuższy czas widownię i uwiodła rzesze zwolenników, osiągając w „pikach” poparcie dochodzące nawet 50-ciu %.

A teraz spróbujmy w oparciu o te kluczowe informacje, ustalić, na czym polega i skąd się bierze fenomen trwałej fascynacji tą partią. Przeprowadźmy krótką socjologiczną analizę pod kątem: kto i dlaczego stanowi jej niewzruszony, „żelazny” elektorat.

Uważamy, że zgodnie z intencją „ojców założycieli” Platformy, właśnie pierwszą kategorię osób spośród uparcie ją popierających, stanowią ludzie, o których można powiedzieć, że padli ofiarą „ślepej miłości”, tzw. „miłości od pierwszego wejrzenia”. To kategoria ludzi uwiedzionych i zauroczonych PO jako partią „z żurnala”. Przeważnie są to ludzie naiwni, niezbyt ambitni intelektualnie, niespecjalnie refleksyjni, którzy pokochali te partię w sposób irracjonalny, miłością bezinteresowną, prostą, szczerą i dozgonną. Znamy wiele osób, które wciąż, są zafascynowane niektórymi postaciami wchodzących w skład tego ugrupowania, np. Donaldem Tuskiem, Bronisławem Komorowskim, Ewą Kopacz, czy też taką gwiazdą, jak przypominająca urodą Sophie Loren Małgorzata Kidawa-Błońska, i uważają, że nikt, pod żadnym względem nie jest w stanie im dorównać. W przypadku tych wyborców jest trochę tak, jak w przypadku ludzi, którzy ulegają ślepej fascynacji gwiazdami filmu czy estrady. Takich widzów zafascynowanych od pierwszej chwili jakimś idolem, nie jest w stanie ocucić nawet popełnione przezeń najgorsze świństwo. Jest to coś w rodzaju zakochania „na zabój”, jak w przypadku niektórych osób, które z miłości nie są w stanie oprzeć się nawet przestępcom uwodzicielom. Można też dać inne porównanie. Mianowicie, można tych wyborców przyrównać do kibiców ukochanej drużyny sportowej. Choć drużyna ta, w wyniku fatalnej gry spada do najniższej ligi, to jednak ci najwierniejsi fani wciąż jej gorąco kibicują i są nawet gotowi za nią oddać życie. Ta grupa wyborców, choć może jeszcze nie najliczniejsza, stanowi bardzo wierny fanklub dla doborowej drużyny PO, jako partii pełnej „atrakcyjnych”, „uroczych” i „fascynujących” postaci, którym można wszystko wybaczyć. Choć takie fankluby zapewne mają także inne partie, to w przypadku PO, z uwagi na jej uwodzicielski charakter, jest on zapewne największy. Wyborcy, o których tu mowa, należą zapewne do tej kategorii, o której mówił nagrany pan Neumann, że prawdziwa informacja nie ma dla niej żadnego znaczenia. Ludzie ci, zapewne chcąc karmić swój mózg hormonami szczęścia, których dostarcza im kontakt z politykami PO, zupełnie nie są zainteresowani poszukiwaniem prawdziwych informacji na ich temat, które nie daj Boże, mogłyby im to szczęście zakłócić. Jeśli już taka przykra informacja, związana np. z jakąś aferą PO zdoła się przebić przez „zainstalowane” w ich głowach psychologiczne filtry i zapory, osoby te uruchamiają odpowiednie procesy odparcia i wyparcia tej wiedzy, na przykład posługując się przy tym magicznym zaklęciem, że jest to na pewno intryga ze strony antypatycznego PiS-u.

Drugą kategorię, według nas, stanowią przedstawiciele tzw. klasy średniej, głównie ludzie biznesu, począwszy od tego małego, a skończywszy na dużym, i od tego jawnego, do skrytego w szarej strefie. Do tej kategorii, można też zaliczyć pracowników tzw. korporacji oraz przedstawicieli aparatu administracyjnego i urzędniczego, zwłaszcza tych z wyższego szczebla. Jest to elektorat niejako przywiązany do Platformy strukturalnie. Ludzi tej kategorii nie musi nawet pociągać sama partia, tylko jej polityka gospodarcza oraz polityka w zakresie stanowienia prawa i podejścia do praworządności. Żeby zrozumieć tę grupę trzeba jeszcze powiedzieć parę słów na temat PO i jej „ustrojotwórczej” roli. Otóż Platforma – i tu znów kłania się jej grzech założycielski w postaci udziału służb w jej powstaniu – mimo swojego oficjalnego chrześcijańskiego szyldu, de facto, od zarania była przewidziana i uformowana jako partia liberalna i tolerancyjna – tak w sferze gospodarki jak i w sferze praworządności – oczywiście w złym znaczeniu tych słów. Zdegenerowane, zwyrodniałe i przestępcze służby postpeerelowskie, wciąż zbratane z rosyjskimi służbami (jak twierdził Władimir Bukowski, z sowieckiego rozkazu, otwarte również na swoich odpowiedników z Niemiec i ich satelitów), wykorzystując swoje możliwości w zakresie gigantycznej agentury będącej pokłosiem PRL-u (dzięki okrągłemu stołowi bardzo dobrze uplasowanej i umocnionej w nowych strukturach), już od początku nowego ustroju, postanowiły wykorzystać ten swój potężny agenturalny i informacyjny kapitał, do stworzenia sobie i swoim przyszłym oligarchom (duża część czołówki biznesu to ludzie z teczkami tajnych współpracowników w IPN) odpowiednich warunków w zakresie inicjatywy gospodarczej. Oczywiście do tego celu oprócz mediów i wymiaru sprawiedliwości, niezbędne były im odpowiednie partie, które by swoją polityką, te „służbowe” interesy umożliwiały, maskowały i zabezpieczały. W niezależnych mediach przytaczano wielokroć poważne poszlaki i dowody na powiązania niektórych partii z potężnym „aniołem stróżem”. Partie te, jak np. wspomniany KLD, mocno podejrzewany o związki ze służbami, miały duży udział w prywatyzacji i organizowaniu zrębów systemu gospodarczego.2) Jednak większość z tych sezonowych ugrupowań, nie spełniała oczekiwań swoich patronów, gdyż nie była w stanie skutecznie i na dłuższą metę objąć władzy. W związku z tym, próbowano wciąż zakładać nowe partie, aż do skutku. Na przykład sam Andrzej Olechowski uczestniczył w zakładaniu takich partii kilka razy. Gwoli przypomnienia, były to: „Bezpartyjny Blok Wspierania Reform” (BBWR) – dla prezydenta Lecha Wałęsy, jak wiadomo wcześniej będącego tajnym współpracownikiem; „Ruch Stu” – dla siebie, jako kandydata na prezydenta; wreszcie „Stronnictwo Demokratyczne”, reaktywowane wraz z Pawłem Piskorskim również z myślą o własnej prezydenturze itd.3) Większość tych partii na dłuższą metę nie spełniała jednak pokładanych w nich nadziei, aż dopiero PO, która skupiała ludzi staranniej dobranych, okazała się dziełem udanym, skutecznym i kompletnym. Otóż celem tak skomponowanej i obsadzonej sceny politycznej, nie było oczywiście uporządkowanie spraw gospodarczych i sfery praworządności pod kątem potrzeb naszej umęczonej komuną i postkomuną ojczyzny, ale podług interesów „sił nieczystych”. W efekcie takiego działania powstał w skali całego kraju patologiczny system gospodarczy, na wielką skalę sprzyjający korupcji, malwersacjom, nepotyzmowi i wszelkiej nieprawości, będący rajem dla różnego typu przestępczych elementów (nie tylko tych objętych „kryszą”), bogacących się w nieczysty sposób. W pewnym sensie, istnienie patologii w życiu publicznym, zwłaszcza korupcji, było gwarantem trwałości systemu kontroli nad światem polityki, gospodarki, sadów i mediów przez nadzorców z tajnych służb. Nie można wykluczyć, że tolerancja w tym zakresie była na stałe wkalkulowana w cały ten system, ponieważ umożliwiała „hakowanie” przedstawicieli świata polityki, resortu sprawiedliwości, urzędów, dziennikarzy, czyniąc z nich agentów będących posłusznym narzędziem do wykonywania poleceń i sterowania rzeczywistością. System ten zaowocował wielkimi aferami z udziałem ludzi służb, w rodzaju afery z wyłudzaniem VAT, paliwowej, Amber Gold, reprywatyzacyjnej i dziesiątek innych. Niestety, oprócz elementów bezpośrednio zaangażowanych w organizację patologicznego systemu, wielu członków społeczeństwa zostało weń w jakimś sensie „wkręconych” pośrednio, poprzez zaistnienie strukturalnych warunków, w ramach których, byli oni niejako „wodzeni na pokuszenie”. Wielu z tych obywateli, gdyby miało od początku szansę funkcjonowania w ramach państwa praworządnego, być może nigdy nie zeszłoby na złą drogę i nie uległoby deprawacji. Niektórzy z nich mają tego świadomość, jak w przypadku jednego z widzów TVP, który przez telefon wyznał szczerze, że zagłosowałby na „dobrą zmianę”, z którą sympatyzuje, lecz nie uczyni tego z powodu realnych warunków ekonomicznych, w których przychodzi mu funkcjonować.

Ostatnimi czasy patologiczny system objął swoimi mackami ogromne rzesze ludzi czynnych w gospodarce, w sądach, urzędach i w innych sektorach, którzy pod sanacyjnymi rządami PiS i w obliczu „dobrej zmiany” mają dużo do stracenia – nie tylko w postaci lewych dochodów, ale również z powodu zagrożenia surowymi sankcjami. Tak więc, nic dziwnego, że w obawie przed tego typu konsekwencjami, starają się oni bronić za wszelką cenę tej partii, która gwarantuje im bezpieczeństwo i stabilizację w „kręceniu lodów”. Dlatego ludzie ci wraz ze swoimi rodzinami i osobami z podległego im otoczenia, stanowią dziś być może najbardziej zdyscyplinowany i najliczniejszy elektorat PO, któremu oczywiście zupełnie nie przeszkadza jej moralny upadek.

Trzecia kategoria sympatyków Platformy Obywatelskiej, to grupa najbardziej zaangażowana, aktywna i agresywna, którą można określić mianem „światopoglądowo-ideologicznej”. Aby scharakteryzować tę populację, też trzeba koniecznie sięgnąć głębiej, do genezy jej powstania.

Gdy upadał system komunistyczny, centrala w Moskwie wydała polecenie swoim kadrom w „demoludach”, by prócz zabezpieczenia frontu politycznego i gospodarczego, koniecznych do przetrwania i rozwoju jej wpływowych sił, zabezpieczyły również front ideologiczny. Mówiąc prościej chodziło o to, by spraw z zakresu ideologii i kultury nie puszczać na żywioł, gdyż mogłoby to skutkować opanowaniem świadomości społecznej przez siły o charakterze prawicowym, rewanżystowskim, klerykalnym, a może nawet i faszystowskim. Aby temu zapobiec, moskiewscy stratedzy wspólnie i w porozumieniu z pewnym bardzo wpływowym środowiskiem na Zachodzie sprzyjającym tym planom, postanowili na nowo urządzić naszą okolicę pod kątem ideologicznym. Tak więc, aby nie trwała zbyt długo w tym zakresie próżnia, należało możliwie szybko zastąpić dotychczasowy zbankrutowany system klasycznego marksizmu doktryną neomarksizmu, nie krepującego gospodarki, sprawdzoną już wcześniej na Zachodzie, głównie w przyjaznych wobec Rosji Niemczech, które już w tamtym czasie zaczęły pomału przejmować w tym zakresie inicjatywę na naszym terenie. Do tego celu na rozkaz oddano do dyspozycji dotychczasową agenturę w mediach, w kulturze i oświacie – zwłaszcza w dziedzinie nauk społecznych i szkolnictwa wyższego. W krótkim czasie, jakby na dany znak, dotychczasowi marksiści i ich uczniowie, zdjęli z półek podręczniki do marksizmu-leninizmu, poświęcone walce klasowej i wyrzucili ich całe tony na „śmietnik historii”, zastępując je innymi, z nową doktryną. Te nowe w miejsce problematyki klasowej wprowadzały problematykę dotyczącą wszelkiego typu „uciskanych” mniejszości: etnicznych, seksualnych, kulturowych, a także poświęconą tematyce feminizmu, gender, ochrony środowiska, klimatu itd. Można powiedzieć: „wzór ten sam, tylko podstawienia do wzoru się zmieniły”. Trzeba przyznać, że ci dotychczasowi doktrynerzy zadziwiająco szybko pojęli, czego wymaga od nich „mądrość etapu” i w ekspresowym tempie opanowali do perfekcji nową doktrynę. Aby nowa nauka, możliwie najszybciej weszła w życie, potrzebne były odpowiednie instytucje i narzędzia propagandy: przede wszystkim media, system edukacji, placówki kultury, organizacje społeczne, świat popkultury i celebrytów etc. Postarała się o to postsowiecka agentura, niestety trzeba to szczerze powiedzieć, wsparta sprzyjającą jej planom agenturą z Zachodu (który w tym zakresie miał już poważne osiągnięcia) i zachodnim kapitałem. Szybko, bo w ciągu kilku lat od upadku komuny, ruszyła szerokim frontem machina propagandy w zakresie rewolucji kulturalnej i seksualnej (realizowanej głównie według wskazań tzw. „Szkoły Frankfurckiej”0, która nieprzerwanie trwa do dziś, osiągając swoje apogeum w postaci LGBT. Z roku na rok, przybiera ona charakter ideologicznej dywersji, czegoś w rodzaju wojny informacyjnej, mającej na celu całkowitą dekonstrukcję dotychczasowych norm, zwyczajów i struktur społecznych. Jej ofiarą zdążyły już paść całe roczniki ludzi młodych i w średnim wieku, głównie mieszkańców większych miast, które na wskroś przesiąkły tą niezwykle inwazyjną ideologią. Trzeba tu zaznaczyć, że neomarksistowska rewolucja nie przejawiała się tylko w sposób ekstremalny, jak to widzimy coraz częściej na ulicach, lecz miała przez cały czas swoją wersję „light”. W ramach tej wersji, głównie pod szyldem liberalizmu, pluralizmu i według wskazań tzw. psychologii „keep smiling” („uśmiechnij się”), zaczęto najpierw propagować bardzo nowoczesny i wyzwolony styl życia, który wbrew normom obowiązujących w naszej starej kulturze, propaguje skrajny indywidualizm, samorealizację, seksualizację, potrzebę używania życia do woli, konsumpcję i kosmopolityzm. Wszystko to odbywa się kosztem troski o rodzinę, prokreację, a także kosztem zainteresowań losami kraju, jego kulturą, przeszłością etc. Można ten kierunek czy też prąd, nazwać „filozofią jednego życia” – ponieważ „życie jest tylko jedno”, trzeba je przeżyć „na maksa”, kolorowo, bez poświęceń, z jak najmniejszą ilością obowiązków, zobowiązań etc. W Polsce ten styl życia „na luzie” symbolizuje hasło „róbta co chceta”, które coraz częściej znajduje swój sens i dosłowne zastosowanie w praktyce. Te wzorce, jako zaspokajające proste potrzeby przyjemności i niewymagające większego wysiłku, łatwo znalazły rzesze zwolenników. Ideologia rewolucji kulturowej w ciągu kilku dziesięcioleci jej trwania objęła już duże kręgi polskiego społeczeństwa, dokonując gwałtownych zniszczeń w zakresie więzi społecznych, instytucji małżeństwa, religii, tradycji i kultury. (Tę ostatnią, jak wiadomo, o wiele łatwiej jest zburzyć niż stworzyć.) Przede wszystkim ideologia nowej rewolucji znajduje szybkie drogi dojścia do świadomości młodzieży, która nie ma jeszcze dostatecznie wykształconego zmysłu krytycznego oraz intelektu, by móc obronić się wobec indoktrynacji. Rewolucja szczególnie mocno zapuściła swoje korzenie wśród osób urodzonych już po przemianach ustrojowych, kiedy to zaczęły bardzo słabnąć pokoleniowe więzi rodzinne i zaczęła się emancypacja młodszych pokoleń, co z braku odpowiedniego przekazu od starszych krewnych, uczyniło je bezbronnymi wobec inwazji różnych niebezpiecznych prądów ideologicznych. Jednak największą ofiarą rewolucji stała się warstwa społeczna określana mianem inteligencji. Przez to określenie mamy głównie na myśli intelektualistów, ludzi pióra, osoby pracujące naukowo i w ogóle będące absolwentami wyższych uczelni. W tym środowisku, które obecnie bardzo wzrosło liczebnie i jako „przewodnia siła narodu” odgrywa coraz większą rolę w społeczeństwie, rewolucja poczyniła największe spustoszenie. Jest to dużym zaskoczeniem, gdyż warstwę tę zgodnie z jej dawnym etosem powinny cechować większy krytycyzm i większy dystans do wszelkiego rodzaju nowinek w zakresie wiedzy o człowieku i społeczeństwie – zwłaszcza po pamiętnym i traumatycznym doświadczeniu z doktryną marksizmu-leninizmu. Rzeczywistość jednak jest inna i smutna. Widać, że po wypraniu mózgów tym osobom (mamy tu głównie na myśli starsze pokolenie ludzi wykształconych jeszcze w PRL) z tradycyjnych treści przez marksizm, znalazło się tam dużo wolnego miejsca dla nowej inwazyjnej i niszczącej doktryny. Warstwa ta, przez którą rozumiemy głównie inteligencję humanistyczną, zarówno pracującą jak i niepracującą naukowo, znów stała się zgodnie z wymogami doktryny, awangardą i największym nośnikiem idei rewolucji – tylko, że tym razem kulturalnej. W dużej mierze bierze się to stąd, że nauki humanistyczne, jako nauki nieścisłe, w których trudno o jednoznaczny naukowo dowód, stają się właśnie łatwym żerowiskiem dla wszelkiego typu ideologii, które z odgórnego nadania, zapewne za sprawą wspomnianych już wyżej „sił nieczystych”, dłuższy czas miały swobodny dostęp do polskich uczelni. Miast uprawiać naukę w zgodzie z regułami rozumu i wypracowaną przez wieki metodologią, duża część polskich uczonych humanistów, wraz z licznymi zastępami ich uczniów, zaczęła uprawiać pseudonaukę, która mając na swoim koncie tak duże dokonania, jak np. podważenie istnienia różnic między płciami, albo odkrycie istnienia kilkudziesięciu płci, poziomem zbliża się już do „miczurinizmu” i „łysenkizmu”. Niestety, kadra ta stała się kadrą fanatycznych wyznawców i bojowników nowych skrajnych idei społecznych – nowej lewicowej dobrej, a raczej złej nowiny. Jest już wśród niej całkiem sporo proroków, którzy odczuwają wręcz posłannictwo, mesjańską misję budowy według wskazań tej nowej mocno zideologizowanej pseudonauki, „nowego szczęśliwego społeczeństwa”. Tę wizję, jeszcze trochę, a będą gotowi narzucać Polsce i światu przemocą.

Po tym dłuższym wprowadzeniu, czas wrócić do meritum sprawy, czyli problemu twardego elektoratu Platformy Obywatelskiej. Otóż, nie ulega wątpliwości, że opisane tu środowiska inteligenckie, wraz z wszelkiego rodzaju przez nich nobilitowanymi przedstawicielami mniejszości i subkultur, z tą najbardziej widoczną mniejszością gejowska na czele, wciąż lokują w tej partii swoje nadzieje i stanowią najbardziej wojowniczą i bojową część jej elektoratu, jednocześnie najbardziej wrogą wobec konserwatywnego PiS. Dowodem na to może być obecność tam takich radykałów jak choćby panie Nowacka, Piekarska, czy pani Jachira. Choć na scenę powróciły stare i weszły nowe partie lewicowe, które ze swoimi radykalnymi programami, wydają się być jeszcze bardziej odpowiednie dla tego gremium, to Platforma z tego powodu, że przez dłuższy czas była najbardziej skutecznym ich reprezentantem na scenie politycznej i wciąż stanowi główną siłę opozycyjną zdolną reprezentować ich interesy, jest i pozostanie dla tych środowisk partią najbardziej atrakcyjną. Tak się składa, że środowiska te, wyznają już nowe, rewolucyjne i ponowoczesne kodeksy moralne, zawierające inne hierarchie wartości, wedle których, staroświeckie oparte na judeochrześcijańskim dekalogu przykazania, jak choćby siódme „nie kradnij”, w obliczu nowych priorytetów moralnych, straciły już mocno na znaczeniu. Dlatego owe środowiska, jak się wydaje, nawet w obliczu afer o atomowym rażeniu, dalej będą stanowić dla tej partii żelazną podporę.

Zaprawdę! Wszystko zabrnęło już tak daleko, że naszą i zachodnią prawicę czeka gigantyczna i wprost heroiczna praca organiczna, by odbić Polskę i świat z rąk tych nowego typu bolszewików.

Janusz Szostakowski 11.10.2019 r.

Przypisy:

1) W 2009 r., a więc już w trakcie sprawowania rządów przez PO, pan Olechowski wystąpił z partii. Jak wynika z rozmowy z panią redaktor Gawryluk, powodem takiego posunięcia mógł być plan reaktywowania przezeń Stronnictwa Demokratycznego z pomocą Pawła Piskorskiego, które znów miało być trampoliną dla niego, jako przyszłego kandydata na prezydenta. Jak można się domyślać z analizy całej sytuacji, mogło chodzić również o to, że pan Olechowski, jako posiadający szczególne predyspozycje do roli inicjatora różnych przedsięwzięć politycznych, znów otrzymał misję, by w porę, asekuracyjnie i wyprzedzająco, uruchomić kolejną partię (w tym przypadku już prawie martwą), która przechwyciłaby ewentualnych uciekinierów niezadowolonych z rządów PO – zarówno polityków jak i wyborców. (Patrz: „Kto Naprawdę zakładał PO?”). Było to w czasie, gdy po dwóch latach rządów PO pojawiły się już pierwsze symptomy społecznego niezadowolenia. Przezorność nakazywała więc, by wykonać coś w rodzaju „ucieczki do przodu” na wypadek możliwej porażki. Profilaktyczne zakładanie bądź reaktywowanie odpowiednich partii, jest sprawdzonym scenariuszem przy rozgrywaniu i kreowaniu sceny politycznej, który od dawna znajduje się w repertuarze tajnych służb. W takich przypadkach zawsze chodzi o przechwycenie w porę niezadowolonego elektoratu i polityków uciekinierów z „zaprzyjaźnionych” ze służbami ugrupowań, które „toną” np. wskutek afer lub złych rządów – żeby przypadkiem ludzie ci nie zasilili partii niepożądanych. Czy przypadkiem tego typu sztuczki nie zastosowano jeszcze raz w wypadku takiej „kreacji”, jak partia o nazwie „Nowoczesna”? Także ta partia zapewne była pomyślana jako „koło ratunkowe” dla opcji lewicowo-liberalnej, w sytuacji wyraźnej utraty poparcia przez PO, po wielkiej wtopie z nagraniami u „Sowy” i nie tylko. Co wygląda bardzo interesująco, na zakończenie rozmowy w „Polsacie”, (patrz: końcówka „Kto naprawdę zakładał PO”), gen. Czempiński z rozbrajająca szczerością powiedział co następuje: „Mnie tylko zależy na tym żebyśmy my wszyscy patrząc jako obywatele jak funkcjonuje to państwo, byli z niego dumni. I czasami, gdy uważam, że należałoby jakąś korektę zrobić, to wtedy rozmawiam z ludźmi na ten temat, czy nie uważacie, że mogłoby być inaczej?” (!!) – Ciekawe ile takich „służbowych” interwencji i korekt pod zasłoną demokracji miało już miejsce w naszym kraju i ile ich jeszcze będzie?

Znacznie wcześniej, bo już w samych początkach istnienia PO, odszedł z partii jej czołowy polityk i jeden z założycieli – Maciej Płażyński, który, obok panów Olechowskiego Tuska i Piskorskiego, należał do tzw. „ojców założycieli” PO. Prawdopodobnie miał on spełnić tylko rolę „wabika” dla bardziej prawicowego elektoratu jaki PO miała w planach zagospodarować. Oficjalnie doszło do tego wskutek rozbieżności programowych. Jednak nie wykluczone, że pan Płażyński był do takiego posunięcia inspirowany. Jako uczciwy polityk prawicy, na dłuższą metę nie wpisywał się w koncepcję walki o władzę w wykonaniu PO, jak również w prawdopodobny plan „ojców założycieli”, żeby z chwilą jej zdobycia, PO dokonała wobec swojego elektoratu zwodniczego zwrotu programowego w stronę liberalno-lewicową.

2) Patrz m.in.: „Zmarł Wiktor Kubiak – tajemniczy "ojciec chrzestny" Donalda Tuska”. Portal „Niezależna.pl” z 30.10.2013 r.

3) Być może podobnie kombinowano też z powołaniem innej, jak się na szczęście okazało tylko kanapowej partyjki, o nazwie Stronnictwo Konserwatywno Ludowe – z myślą o przyszłym prezydencie Bronisławie Komorowskim (?). W grę mogło również wchodzić spowodowanie efektu rozdrobnienia „prawej” sceny politycznej, by tą drogą wzmocnić szanse partii najbardziej pożądanych – o charakterze lewicowym?