Media zachwycają się 11-letnią dziewczynka z Sulejowa, która przytomnie wezwała pogotowie do nieprzytomnej matki, potraconej przez samochód na pasach przed Biedronką.

Słuszny zachwyt nad dzieckiem wyparł całkowicie refleksję nad okolicznościami wypadku – to kolejny przypadek potrącenia człowieka na pasach. Tym razem na szczęście niezbyt groźny.

Odnoszę wrażenie, że pasy to w Polsce pułapka na ludzi. Złudne poczucie bezpieczeństwa.

Przechodząc w miejscu niedozwolonym człowiek jest bezpieczniejszy, bo się pilnuje, a na pasach liczy, że samochody mu ustąpią. Czasem ustępują, a czasem rozjeżdżają.

Co gorsza, gdy dojdzie do wypadku, zaczynają się dywagacje typu – pieszy wtargnął. Bo niby pieszy ma pierwszeństwo, ale właściwie go nie ma. Ma stać i przepuszczać samochody, bo pierwszeństwo ma dopiero, gdy wejdzie na pasy. Ale gdy samochody jadą jeden za drugim, to nie da się wejść, trzeba wtargnąć. A wtedy to pieszy jest winien, że go rozjechali.

Pasy miałyby sens, gdyby obowiązywała zasada świętych pasów. Prosta zasada, że za każdy wypadek na pasach odpowiada kierowca – kropka, koniec! Pieszy ma prawo na pasy nawet wtargnąć, a kierowca ma uważać i nie potrącać. Oczywiście musiałby przed pasami zwolnić tak, żeby w razie czego zatrzymać się na trzech metrach.

Bez tego kolejne dzieci będą musiały dzwonić na pogotowie w sprawie potrąconych matek.

Tak sobie myślę, że gdyby wypadek w Sulejowie badała Komisja Millera i Laska, stwierdziłaby zapewne, że przyczyną wypadku było mgła i nieuzasadnione wyjście poszkodowanej do Biedronki. Mechanizm potrącenia, oględziny, pomiary miejsca wypadku uznane by zostały za kwestie bez znaczenia...

Janusz Wojciechowski