Jarosław Gowin przyznaje, że niezwykle wściekł się na wieść o zarobkach asytentki dyrektora NBP, Adama Glapińskiego. ,,Szlag mnie trafił'' - powiedział w rozmowie z mediami.

Chodzi o sprawę domniemanych zarobków Martyny Wojciechowskiej, jednej z dyrektorem departamentu w NBP. Według medialnych doniesień miałaby zarabiać 65 tysięcy miesięcznie. NBP poinformował, że to nieprawda, ale... żadnych danych nie przedstawił. W efekcie podjęto decyzję o uchwaleniu ustawy o jawności zarobków w NBP.

Jarosław Gowin zasłynął bardzo ostrą reakcją na te informacje. Teraz mówi w rozmowie z telewizją internetową WP.pl, dlaczego zachował się tak ostro.

Zapytano go, co pomyślał, zestawiając zarobki asystentki Glapińskiego z zarobkami na uczelniach, zwłaszcza wśród doktorantów.

,,Dlatego mnie, przepraszam za dosadność, szlag trafił, jak usłyszałem o tych prawdziwych bądź domniemanych, bo tego jeszcze nie wiemy, ale się dowiemy, zarobkach niektórych współpracowników prezesa Glapińskiego'' - powiedział dosłownie Jarosław Gowin.

Jak wskazał, pensja samego Glapińskiego go nie razi, bo odpowiada realiom w sektorze prywatnym. Ale domniemana pensja dyrektorów w NBP byłaby wyższa od standardów w sektorze prywatnym a to już karygodne.

bb/wp.pl