Fronda.pl: Niedawno miały miejsce wybory prezydenckie w Bułgarii oraz Mołdawii. W obu krajach wygrali prorosyjscy kandydaci. Jakie mogą być tego skutki tak dla tych państw, jak i dla reszty Europy?

Jarosław Guzy: Mamy przede wszystkim do czynienia z dwoma krajami, dość mocno różniącymi się między sobą. Jeden z nich –  Bułgaria – jest członkiem Unii Europejskiej. Obojętnie, jak bardzo narzekamy na UE, to jednak fakt, że Bułgaria, kraj z wieloma problemami wewnętrznymi, także jest zrzeszona i musi na Unii polegać, powoduje, że zmiana na stanowisku prezydenta nie musi oznaczać jakiegoś wyłamania się Bułgarii z linii politycznej UE, którą ta utrzymuje chociażby wobec Rosji właśnie. Natomiast jeśli chodzi o Mołdawię, tu rzecz jest znacznie bardziej delikatna. To jest kraj, który sam w sobie stanowi problem. Fakt, że wybory wygrał tam kandydat prorosyjski dowodzi z jednej strony skali upadku życia politycznego w tym kraju i zapaści instytucji państwowych, a z drugiej strony słabości Unii Europejskiej, jeśli chodzi o realizację polityki sąsiedztwa. Jest to nieduży, biedny kraj, bodaj najbiedniejszy w Europie. Tak naprawdę nigdy nie zainwestowano tam większych pieniędzy. Wyborca ma problem z jakimkolwiek wyborem, bo skorumpowani są nie tylko politycy prorosyjscy, ale i proeuropejscy – rzecz jasna nie wszyscy, nie można tej sprawy generalizować. Tak czy inaczej – teraz wahadło polityczne przesunęło się na drugą stronę. Pamiętajmy jednak, że także i prorosyjscy politycy zostali tam jakiś czas temu odsunięci od władzy z tego samego powodu. Z powodu rozczarowania wyborców elitami, ich uwikłań korupcyjnych i niesprawności w zarządzaniu państwem, które jest na pograniczu upadłości.

Co sprawia, że oba te państwa, choć Bułgaria na przykład jest w NATO oraz Unii Europejskiej, skręcają na Wschód?

To wynika przede wszystkim z sytuacji wewnętrznej. Przecież Mołdawia stoi przed tym dylematem, przed którym my staliśmy dawno temu, na początku lat 90’ - czy wybrać zachód czy pozostać na wschodzie. Kraj ten dotarł dużo później do tego punktu, w którym może dokonywać wyboru. Wybór ten dokonywany jest też w dużo trudniejszej sytuacji geopolitycznej. Po pierwsze Unia jest w bardzo kiepskim stanie jeśli chodzi o prowadzenie polityki. Sytuacja nie jest tak klarowna, jak była w latach 90-tych. Po drugie zmieniła się też i Rosja, która postawiła na konfrontację z Zachodem i używa wszystkich aktywów, które ma w krajach postkomunistycznych, a zwłaszcza tych, które były częścią związku sowieckiego. Przypomnę, że jeśli chodzi o Mołdawię, to symbolicznym, ale i bardzo istotnym realnie problemem okazała się kradzież, jeżeli dobrze pamiętam, około miliarda dolarów, z mołdawskiego systemu finansowego, dokonana przez ewidentnie rosyjskie grupy , operujące jak widać swobodnie i silniejsze od państwa mołdawskiego. Tak naprawdę wpływy rosyjskie liczą się przede wszystkim tam, gdzie miejscowe elity, które nawet w formalnie są prozachodnie, po prostu rozczarowały swoich wyborców i nie były w stanie przekonać ich, że są w stanie sprawnie zarządzać państwem, i że wybór „zachodniej opcji” oznacza coś realnego, konkretnego i korzystnego dla szerokich grup społecznych. To jest problem podstawowy. Jeśli natomiast chodzi o możliwość zewnętrznego wsparcia dla tych tendencji ze strony Zachodu, to jak widać używano nieskutecznych, czy też zbyt słabych instrumentów. Akurat w przypadku Mołdawii (a podkreślam, że państwo to naprawdę nie jest duże, a za to ubogie) środki, które zainwestowano w to, by obywatele  Mołdawii stwierdzili, że  opcja zachodnia to wybór, który przynosi im korzyść, były znikome. Jeśli porównamy chociażby to, ile UE zainwestowała w upadającą Grecję, członka UE, to widzimy, że za cząstkę tej sumy Mołdawię można było wręcz postawić na nogi i uzdrowić tam sytuację. Dać coś znaczącego, co byłoby odczuwalne dla każdego praktycznie obywatela tego kraju.

Natomiast jeśli chodzi o Rosję – ta niczego nie obiecuje poza podtrzymywaniem tej katastrofy wewnętrznej. Za to, używając swoich aktywów wewnętrznych, korumpując elity, a jednocześnie mając dużą przewagę  (bo do tej pory państwa zachodnie nie znalazły na to adekwatnej odtrutki) w sferze medialnej w tym regionie, jest w stanie spowodować, że postsowieckie sentymenty przejawiają się obecnie najczęściej jako sympatie wobec Rosji. Tak naprawdę obywatelom tych krajów jednak nic nie oferuje. Poza wojną, Rosja nie eksportuje wiele. W sensie dobrobytu na pewno. Zachód owszem, ale musiałby umieć to robić.

Czy jest szansa na to, że to tylko chwilowy trend, który za jakiś czas się odwróci?

Podstawowe pytanie pojawia się w momencie, gdy władze obejmuje polityk jawnie promoskiewski. Brzmi ono: czy następne wybory odbędą się w taki sposób, który umożliwi ludziom realny wybór i odwrócenie sytuacji. Jestem przekonany, że nowy prezydent nie będzie w stanie spełnić nawet drobnej części tych obietnic i zaspokoić tych oczekiwań, które kierowały wyborcami głosującymi na niego. Tak naprawdę glosowali oni przeciw dotychczasowym elitom, bo byli nimi rozczarowani. Przeciętny obywatel Mołdawii, dla którego często jedyną sensowną strategią jest emigracja w poszukiwaniu pracy i wydobycie się z nędzy, nie rozważa geopolitycznych opcji typu związek euroazjatycki czy UE. Pytanie podstawowe jest takie – czy przejęcie władzy przez polityków prorosyjskich nie oznacza po prostu skonstruowania systemu, który nie będzie miał niczego wspólnego z demokratycznym wyborem. Dla mnie jest oczywiste, że prorosyjscy politycy nie spełnią żadnych oczekiwań i  w sposób demokratyczny nie będą w stanie się utrzymać. Ale z drugiej strony wiemy, że także system, który działa w Rosji, przez Putina nazywany jest demokratycznym. Tam też ludzie chodzą na wybory, jednak nie mają tak naprawdę realnego wpływu na ich wynik. Pytanie, jaka sytuacja będzie w Mołdawii za kilka lat.

Przypomnę, że przemiany polityczne w Mołdawii bardzo często odbywają się pod bezpośrednim naciskiem społecznym. Przecież poprzednie zmiany, które doprowadziły do przejęcia władzy przez elity proeuropejskie (była to władza bardzo krucha z punktu widzenia siły mandatu wyborczego) tak naprawdę były efektem masowych demonstracji, które zgromadziły gigantyczne ilości ludzi jak na ten niewielki kraj. Pytanie, co będzie się działo dalej. Nie oczekuję, żeby nowy prezydent Mołdawii dokonał wielkiego zwrotu, bo myślę, że będzie opór dużej części społeczeństwa, niezależnie od tego, że wygrał wybory. Pamiętajmy, że opcje prorosyjska i prozachodnia dzielą Mołdawię niemal dokładnie na pół . Tak naprawdę jedyne, czego Mołdawia może oczekiwać od elit politycznych, wszystko jedno jakich, to uzdrowienie sytuacji. Pytanie od kogo może otrzymać wsparcie. Moim zdaniem od Rosji otrzymać może jedynie instrumenty, które pozwolą prorosyjskim elitom zachować władzę i zrobić wydmuszkę z demokracji, która w tej chwili wciąż jeszcze funkcjonuje, choć kulawo. Z kolei pytanie do państw zachodnich, to pytanie o to , czy są one w stanie prowadzić skuteczną politykę wobec Mołdawii. Choć wydawało się to proste – jak na razie tak nie jest.

A co z Bułgarią?

 Tam jest tak naprawdę jeden problem. Tym problemem wewnętrznym także jest problem elit, które bardziej przypominają to, co działo się w niektórych krajach postkomunistycznych w latach 90-tych. Na przykład poziom korupcji, o czym Bułgarzy mówią otwarcie, jest niezwykle wysoki. Nie ma tam zaufania do elit w ogóle, wszystko jedno czy mowa o prawicowych, czy lewicowych, prozachodnich, czy promoskiewskich. Mimo wszystko jednak sama obecność w Unii Europejskiej i NATO wymusza na tych elitach, bez względu na to, jak się nazywają, pewien, choćby najbardziej podstawowy,  poziom zachowania reguł wewnątrz kraju, jak i w stosunkach zewnętrznych. To powoduje, że sytuacja Bułgarii nie jest tak beznadziejna, jak Mołdawii. Tendencja być może ta sama ale sytuacje w zasadzie nieporównywalne.

Dziękujemy za rozmowę.