Droższe książki mają zachęcić Polaków do czytania? Pomysł, którego skutkiem byłby właśnie wzrost cen, stawia Polska Izba Książki. PIK proponuje jednolitą cenę na nowe publikacje przez rok od ich wydania. Według organizacji z jednej strony pomoże to małym księgarniom, a z drugiej doprowadzi do rozwoju czytelnictwa.

PIK przygotowało projekt ustawy, który ma rzekomo rozszerzyć dostęp do księgarń. Organizacja chce walczyć z ogromnymi rabatami wprowadzanymi przez wielkie firmy, co zabija niewielkie księgarnie. To według PIK sprawi, że mniejsze podmioty utrzymają się i Polacy będą mieli dostęp do książek, co miałoby przełożyć się na większe czytelnictwo.

Trudno o bardziej absurdalny pomysł. Skoro książki po wielkich rabatach sprzedają się, to znaczy, że znajdują nabywców - właśnie w tej niższej cenie. PIK staje jednoznacznie po stronie bankrutujących małych księgarni. To jest jednak działanie przeciwko czytelnikom. Co z tego, że księgarnie stacjonarne się utrzymają, skoro książki w nich sprzedawane będą tak drogie, że mało kto je kupi?

Dziś wiele wydawnictw wypuszcza nowe publikacje w cenie choćby 60 złotych. W sklepach internetowych można znaleźć te książki w cenie o wiele niższej - na przykład za złotych 40. W jaki sposób uniemożliwienie tańszej sprzedaży książek miałoby poprawić czytelnictwo? To wie tylko PIK.

Ministerstwo Kultury zaznacza, że obecnie zajmuje się sprawą, ale nie oznacza to, że przyjęło propozycję PIK. I mamy nadzieję, że nigdy nie przyjmie.

Bo książki są dla czytelników, a nie dla księgarzy. W dobie internetu nie można mówić o "trudnym dostępie do książek". Każdy może zamówić je w sieci. I zrobi to o wiele taniej, niż w stacjonarnych księgarenkach - często zresztą odległych od małych miejscowości.

kk