Nasza straż to dzieło ojca Maksymiliana
 
Jedyna zakonna straż na świecie została założona jako stowarzyszenie w 1931 roku. W remizie pozostało jeszcze kilka eksponatów, przypominających o tamtych czasach - pierwszy (dziś już zabytkowy) wóz strażacki marki Minerva, stary ekwipunek strażaków oraz kilka historycznych zdjęć. W pierwszej połowie ubiegłego stulecia nikt nie przypuszczał, że powstała dla potrzeb zakonu jednostka przetrwa tyle lat. Ojciec Maksymilian Kolbe założył klasztor - wydawnictwo w 1927 roku i nazwał go "Niepokalanów".
 
W pierwszych numerach wydawanego w Grodnie "Rycerza Niepokalanej" napisał, że szuka młodych mężczyzn i chłopców gotowych poświęcić się temu charyzmatowi jako zakonnicy. Wkrótce powstał najbardziej nowoczesny (jak na tamte czasy) klasztor oraz wydawnictwo religijne. Działały trzy generatory prądotwórcze oraz nowoczesne maszyny drukarskie. Można powiedzieć, że powstała tu mała wioska. Budynki były drewniane, kryte papą - ojciec Maksymilian bał się, że jeśli wybuchnie pożar, wszystko może pójść z dymem. Rzucił wtedy pomysł założenia straży ogniowej, ale z tą myślą wyjechał do Japonii, a pomysł podchwycili jego "następcy". I tak powstała wewnętrzna straż pożarna, w klasztorze. Wkrótce potem OSP Niepokalanów zaczęła także wyjeżdżać na akcje do okolicznych miast i miasteczek.
 
Modlitwa musi zaczekać
 
Straż zakonna działa nieprzerwanie od momentu założenia i służą w niej wyłącznie tylko zakonnicy. Także system wyjazdów do pożarów nie zmienił się wiele od lat trzydziestych ubiegłego wieku. Niezależnie od pory dnia, wykonywanych zajęć czy rozpoczętej modlitwy, bracia muszą stawić się na wezwanie i rzucić wszystko, czym aktualnie się zajmują. Dziś komunikacje ułatwia system powiadamiania, który zawiadamia strażaków o zdarzeniu przez telefony komórkowe. Dawniej alarmy ogłaszali zakonnicy obserwujący okolicę na specjalnych "czatowniach", wieżach, z których widać było całą okolicę. Czasem również o ogniu zawiadamiali sami mieszkańcy, przybiegając do zakonnej furty.
 
Kot na dachu, wąż w mieszkaniu
 
Oczywiście nie każde wezwanie, które otrzymuje OSP, dotyczyć musi pożaru. Alarmu nie można jednak zignorować, niezależnie od jego powodu. - Jeśli jest zgłoszenie, trzeba do niego jechać, sprawdzić, pomóc. Wyjeżdżamy do: kota na drzewie, zalanej piwnicy, po "zdarzenia drogowe", wypadki i naprawdę poważne pożary. Posiadamy odpowiednio przeszkolonych ratowników medycznych i odpowiedni sprzęt. Za każdym razem nabieramy doświadczenia.
 
Gdy palił się asfalt
 
Wśród interwencji zdarzają się także te bardzo poważne, jak na przykład pożar zakładów Chemitexu w Sochaczewie w 2009 roku, podczas którego płonął nawet asfalt. Ogień gasiło kilkanaście jednostek z całego powiatu, a płomienie niemal objęły okoliczne budynki mieszkalne. - Paliło się składowisko odpadów ropopochodnych. Pożar był bardzo niebezpieczny i duży, wymagał ogromnego wysiłku. Wypadki drogowe również bywają traumatyczne, szczególnie dla nas, ratowników. Przeżywamy mocno takie zdarzenia. Już po akcji przychodzi refleksja: "co można było zrobić? Czego się nie zrobiło?" Staramy się do końca wypełniać swoje zadania, pomóc za wszelką cenę, ale nie zawsze się udaje. Nie zawsze też zależy to od nas. To, co zależy od zakonników, to przede wszystkim wysoki poziom niesionej pomocy. Dziś nasza straż posiada dwa nowoczesne i w pełni wyposażone wozy strażackie, przystosowane także do prowadzenia reanimacji ofiar wypadków i udzielania doraźnej pomocy medycznej.
 
Nasz dzień
 
Nasz dzień upływa nie tylko na modlitwie, ale także na codziennych obowiązkach. Do nich należą także rzeczy tak prozaiczne, jak pranie czy prasowanie. Mamy swoje zajęcia, przydzielone prace. W czasie wolnym możemy się doskonalić, dbać o sprzęt. Jesteśmy tylko ludźmi, więc dla niektórych stałym punktem dnia są na przykład programy informacyjne lub dobre filmy.
 
źródło: https://www.facebook.com/pg/Ochotnicza-Stra%C5%BC-Po%C5%BCarna-Niepokalan%C3%B3w-576245439441250/about/?ref=page_internal