Czy prezydenci miast powinni mieć ochronę osobistą?

To pytanie w oczywisty sposób pojawiło się w debacie publicznej po zabójstwie Pawła Adamowicza. Padają na nie różne odpowiedzi zarówno od samych włodarzy polskich miast, jak i od specjalistów od bezpieczeństwa, polityków i publicystów.

Gdyby w podobnych okolicznościach zginął któryś z wojewodów lub ministrów (chyba nie wszyscy mają ochronę z urzędu), tytułowe pytanie objęłoby z pewnością również tych wysokich rangą urzędników państwowych. Problem jest więc poważny i wymaga spokojnego rozważenia różnych jego aspektów.

Jedno wydaje mi się natomiast niewątpliwe: osoby pełniące bardzo ważne funkcje powinny być porządnie chronione w trakcie publicznych występów (zwłaszcza imprez masowych), ponieważ potencjalnym zamachowcom chodzi nie tylko o pozbawienie ich życia, ale także - jak pokazał gdański przykład - o dokonanie tej zbrodni w obecności licznych widzów oraz mediów.

Taka ochrona nie musi oznaczać otoczenia VIP-a wianuszkiem funkcjonariuszy, wystarczy ograniczenie dostępu do niego osób niepowołanych, czyli ścisła kontrola każdego, kto może nawiązać z nim fizyczny kontakt. Mało prawdopodobna - chociaż nie można i tego wykluczyć - jest próba zabójstwa przy pomocy broni palnej z dużej odległości, bo nie ma ona spektakularnego charakteru, na którym zazwyczaj zależy zamachowcowi.

Jeżeli mają być wyciągnięte konkretne wnioski na przyszłość po zabójstwie prezydenta Gdańska, to trzeba z dużą uwagą pochylić się na zarysowaną powyżej kwestią. Decydujący głos przy jej rozstrzygnięciu musi, oczywiście, należeć do ludzi zajmujących się zawodowo ochroną ważnych osób.

Jerzy Bukowski