Po wielu latach Stocznia Gdańska wraca w polskie ręce. Państwowa Agencja Rozwoju Przemysłu odkupiła udziały w niej od ukraińskiego miliardera Serhija Taruty przedstawiając tę transakcję jako istotny element realizacji Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju wdrażanej przez rząd Mateusza Morawieckiego.

Skoro zakład pracy, który odegrał tak wielką rolę w najnowszej historii Polski, został wykupiony od zagranicznego inwestora, warto mu przywrócić dawną świetność, chociaż będzie to niełatwe zadanie dla ekonomistów, ponieważ obecnie zatrudnia on tylko 100 osób, a niej - jak dawniej - 3 tysiące, a większość jego majątku została sprzedana na spłatę długów.

Zastanawiam się, czy stocznia, która w PRL nosiła imię Włodzimierza Lenina, zasłynęła zaś na cały świat sierpniowym strajkiem w 1980 roku nie powinna mieć nowego patrona. W naturalny sposób nasuwa się „Solidarność”, bo przecież rodziła się ona właśnie tam w gorącym lecie sprzed 38 lat.

Od zaprzyjaźnionych gdańszczan słyszałem także propozycję nadania stoczni imienia zwanej Anny Walentynowicz, która związana była z nią przez wiele lat i to z powodu jej zwolnienia wybuchł strajk o ogromnych konsekwencjach dla całej środkowej Europy. Właśnie ona z Ewą Ossowską i Aliną Pieńkowską (późniejszą żoną Bogdana Borusewicza) zmusiły Lecha Wałęsę do jego kontynuowania mimo obietnic spełnienia pracowniczych postulatów złożonych komitetowi strajkowemu przez dyrekcję. A może uhonorować w ten sposób wszystkie trzy dzielne kobiety?

Wybór patrona dla Stoczni Gdańskiej jest czymś więcej niż nadanie imienia jakiemuś innemu zakładowi pracy w Polsce. To miejsce symboliczne i wielce znaczące, dlatego trzeba się dobrze zastanowić, a decyzję podjąć dopiero wówczas, gdy stocznia ruszy z produkcją. Pomyśleć o tym warto jednak już dzisiaj, co proponuję Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”, bo ona jest chyba najbardziej właściwym organem do zainicjowania dyskusji w tej materii.

Jerzy Bukowski