Znanego z upodobań do turystyki pieszej, szusowania po stokach i pływania kajakiem księdza metropolitę krakowskiego Karola Wojtyłę ktoś zapytał w latach 70. ubiegłego wieku, czy to wypada, aby kardynał jeździł na nartach.

-  Jedyne, co kardynałowi nie wypada, to źle jeździć na nartach - usłyszał w odpowiedzi.

Innym razem zażartował w tej samej materii mówiąc zagranicznym dziennikarzom:

- W moim kraju 40 procent  kardynałów uprawia narciarstwo.

Kiedy jeden z przedstawicieli mediów nieśmiało zauważył, że Polska ma przecież tylko dwóch takich hierarchów, Wojtyła roześmiał się i odparł:

- Oczywiście, ale ksiądz kardynał Stefan Wyszyński, prymas Polski, stanowi 60 procent.

Te anegdoty zawsze przychodzą mi na myśl, kiedy słyszę kąśliwe uwagi o kolejnym Prezydencie RP jeżdżącym na nartach. Uprawiało ten sport większość z nich po 1990 roku, ale niewątpliwie najlepiej radzi sobie obecna głowa państwa. Andrzej Duda zawsze lubił szusowanie i nadal stara się wykorzystywać każdą okazję, aby przypiąć do nóg narty choćby na kilkadziesiąt minut.

Nie ma w tym nic złego, ani nienormalnego. Rodacy powinni raczej cieszyć się, że mają wysportowanego prezydenta, który potrafi aktywnie wypoczywać. Czynienie mu z tego zarzutu jest bezpodstawne, zwłaszcza że nawet na stoku nie zaprzestaje ani na moment pełnić ustawowych obowiązków.

Ciekawe, aczkolwiek z politycznego punktu widzenia całkiem zrozumiałe jest to, że za narciarską pasję krytykują go głównie ci, którzy wcześniej wychwalali pod niebiosa premiera Donalda Tuska za słynne „haratanie w gałę”.

A trawestując słowa późniejszego papieża Jana Pawła II trzeba powiedzieć, że jedyne co nie wypada prezydentowi, to źle jeździć na nartach. Pod tym względem Andrzejowi Dudzie nie sposób jednak nic zarzucić, zwłaszcza kiedy przypomni się rozpaczliwą walkę z prawem ciążenia na śniegu w wykonaniu Lecha Wałęsy i Bronisława Komorowskiego.

Jerzy Bukowski