Dwa wydarzenia wstrząsnęły w tym roku światem mediów. Jeśli dodam, że obydwa miały posmak aktów terrorystycznych, to już wszyscy zapewne wiedzą o jakie przypadki chodzi. Ten pierwszy rzeczywiście miał coś z aktu przemocy, po prostu. Autentycznej przemocy. Dla tego rodzaju postępowania nie może być w żadnym wypadku akceptacji.

Nie trudno się domyśleć, że młody człowiek z Białegostoku chciał zademonstrować szerokiej widowni swój protest przeciwko kłamliwości i manipulacji, jaka płynie z ekranów TVN. Potwierdził to w prokuraturze w Słubicach, która skierowała już przeciwko niemu, z wniosku samego Grzegorza Miecugowa, akt oskarżenia do miejscowego sądu. Jak pamiętamy Oskar W., bo tak nazywa się ów napastnik, zrobił to w trakcie nadawania na żywo z Jarocina „Szkła kontaktowego”, szczególnie nielubianego, uznawanego za najbardziej szkalujący i manipulatorski program tej stacji. Posiłkując się niskiej jakości żartami i żałosną satyrą, ma ta audycja jedyny cel – zohydzenia PiS i jego lidera. Jedną z najbardziej znanych twarzy programu jest ofiara wydarzenia, Grzegorz Miecugow. To był niewątpliwie nieprzyjemny, wręcz upokarzający dla dziennikarza incydent. Aby jakoś ratować własną reputację, Miecugow odwrócił ciężar gatunkowy i zafałszował przyczynę napaści. Przypisał jej wyłącznie potrzebę zaspokojenia próżności przez Oskara W. Próbował w ten sposób unieważnić prawdziwe pobudki jego działania.

Nie rozpatruję tego czy Miecugow słusznie zrobił, wytaczając proces agresorowi. Miał do tego prawo. Może rzeczywiście jakieś surowe upomnienie w majestacie bezstronnego sądu, powinno na przyszłość utemperować podobnie myślących. Najważniejsze, odstręczyć od podobnych ataków. To jest niewątpliwe konieczne.

Roszczeniem całkowicie nieuzasadnionym Miecugowa było domaganie się od innych mediów, aby nie ujawniały, kim jest napastnik oraz aby uniemożliwiały mu powiedzenia tego, co nim kierowało. Dziennikarz uzasadniał to ciągle tą samą śpiewką - napastnikowi chodzi wyłącznie o własny rozgłos. 

***

Nawet ci, którzy nie interesują się na co dzień mediami, wstrząśnięci byli podobnym atakiem na Jakuba Wojewódzkiego, równie znanego dziennikarza, nazywanego przez niektórych showmanem. A może najbliższe prawdy jest określenie – celebryty. O ile jednak przypadek z Grzegorzem Miecugowem był autentyczny, realny, to wobec tego drugiego można mieć uzasadnione wątpliwości. Nie wiadomo, czy historia z zamachem na Wojewódzkiego, a ironicznie rzecz ujmując, na życie telewizyjnego komedianta, 50-letniego faceta, zgrywającego rolę chłopca w krótkich spodenkach, nie było zaaranżowane przez niego samego. To oczywiście hipoteza bardzo wątpliwa, ale powtarzana przez wielu innych i to nie tylko w środowisku dziennikarskim. Za tą wersją przemawia to, że do tej pory policja nie wykryła sprawcy, że żrący płyn nie pozostawił żadnych śladów na twarzy ofiary, bo okazał się mieszanką coli i jakichś chemicznych roztworów, jak i to, że Wojewódzki z takim ociąganiem się oddał do analizy kryminalistycznej swoją oblaną żrącym płynem kurtkę,.

Zakładając jednak, że to był prawdziwy atak jakiegoś fanatycznego wroga Wojewódzkiego, cieszmy się razem z nim, że nie tylko nie stracił życia, ale nie poniósł żadnego szwanku na swojej twarzy, którą tak wiele potrafi wyrazić. Co stwierdzam z satysfakcją, ale też z lekką zazdrością. Natomiast już bez ironii chcę powiedzieć, że nic nie usprawiedliwia przemocy wobec ludzi mediów. I życzę nam wszystkim, aby w przyszłym roku nie pojawiła się w żadnej postaci, ani niebezpiecznej ani groteskowej.

Jerzy Jachowicz/Sdp.pl