Dziwię się mediom, które w okresie wakacyjnym zajmują jakimiś nudnymi typowymi opisami polskich plaż albo relacjami z zagranicznych wycieczek grupy młodzieży do Afryki. Żeby choć nad polskim wybrzeżem doszło do starcia kibiców Legii z przyjezdnymi z Celticu, albo jakieś tłumy polskich turystów nie miało jak wrócić do kraju i koczowały w lasach w pobliżu Morza Egejskiego, rozumiałbym zainteresowanie naszych mediów sprawami wakacyjnymi. 

Pod ręką wprost leży, a ściśle stoi, niezwykle atrakcyjny temat Tęczy z Placu Zbawiciela w Warszawie, nie wiadomo czemu pomijany w prasie, radio i telewizji. Nie zauważyłem, aby po kilku mdławych notatkach bezpośrednio po ostatnim podpaleniu w połowie czerwca,  ktokolwiek się zajął ulubioną ozdobą stolicy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Kilka dni temu po trosze przypadkowo, znalazłem się na Placu Zbawiciela, w miejscu doskonale sobie znanym, bo na początku lat 90 mieszkałem tam przez kilka lat. Powiem krótko, piękno Tęczy zauroczyło mnie. Przede wszystkim jej barwy oraz imponująca wysokość. Ostatnio coś podobnie wysokiego i kolorowego widziałem w Los Angeles w hali zdjęciowej Paramount Pictures, pozostałość po dekoracji z filmu „Męska miłość bez granic”. Za moich czasów główną atrakcją Placu był kościół, teraz szczęśliwie dominuje nad nim Tęcza. Na jej rusztowaniach krzątają się specjaliści od prac na dużych wysokościach, odpowiednio zabezpieczeni pasami i hakami, którzy przywracają niepowtarzalną kolorystykę Tęczy w miejscach zniszczonych brutalnym czynem wandali, ziejących ogniem nienawiści do wszystkiego co nowe, europejskie, zachodnie.  

Dalekowzroczne władze stolicy podjęły na szczęcie decyzję o przydzieleniu Tęczy stałej całodobowej ochrony. Byłem akurat w samo południe. Z satysfakcją zobaczyłem, że na każdym rogu Placu stał gotowy do natychmiastowej reakcji dwuosobowy patrol policji bądź Straży Miejskiej. 

Jeden z patroli stał dokładnie pod oknami mojego dawnego mieszkania. Uznałem to za dobry znak i podszedłem do tej właśnie dwójki policjantów. – Dzień dobry panom. Wydaje mi się, że od kiedy pełnicie tu stałą służbę jest już spokojnie. Prawda? – rozpocząłem zachęcająco. – Nie wolno nam z nikim rozmawiać – odparł krótko dowódca patrolu. – Ja z prasy i ciekaw jestem… - Proszę zrozumieć, musimy cały czas obserwować, mieć oczy dookoła głowy. Może pan specjalnie chce odwrócić naszą uwagę  - Wojtek pilnuj! – a gdy my będziemy sobie beztrosko gawędzić, pana wspólnicy wyskoczą z bramy z pochodnią. Na to pan nas nie nabierze. Przepraszam musimy kończyć rozmowę – dokończył stanowczym tonem. 

 – Wojtek pilnuj! Na chwilę muszę odejść – powiedział nasz rozmówca do swego partnera. Zatrzymał się przy jednym z kelnerów, obsługujących ludzi siedzących na tarasie pobliskiej knajpki pod filarami. 

- Coś zamawia dla panów – rzuciłem do owego „Wojtka”. –Nie, kelner to nasz człowiek, coś z nim uzgadnia – zdradził mi młodszy z policjantów. Wie pan, po aferze taśmowej, w policji trwają intensywne kursy kelnerskie. Sam czekam na wynik, czy mnie zakwalifikują. Mam dość stania przy tej Tęczy – mruknął cicho, widząc, że jego przełożony wraca.  

Zrozumiałem gorzką prawdę –w policji nie można na wszystkich liczyć.     

Jerzy Jachowicz/Sdp.pl