Śmieszy mnie to, że w Polsce niby poważni ludzie, którzy doskonale zdają sobie sprawę z tego jakie wpływy w Warszawie ma Waszyngton i ile może ambasada USA (zaznacza, że piszę to jako entuzjasta sojuszu z USA) wierzą w to, że Waszyngton tolerowałby na ważnym stanowisku kogoś, kto, jak twierdzą jego wrogowie, miałby mieć związki z Rosją.

Swoją drogą, jakby owi Amerykanie mieli z owym kimś bliskie relacje i obawiali się, że ktoś może uznać, że owe związki są nadmiernie bliskie to pewnie na ich miejscu sam wywołałbym plotki, że ów ktoś pracuje dla Rosjan. I wówczas już nikt by nie zauważył, że poza głupim gadaniem, wszelkie działania tego kogoś jeśli są korzystne dla jakiegoś kraju poza Polską to tym krajem są Stany Zjednoczone, a nie Rosja.

To by nawet tłumaczyło obecność w otoczeniu owej osoby ludzi jawnie niechętnych np. Ukrainie, bo nadmiernie proukraińska polityka Warszawy jest niekoniecznie zgodna z interesami Waszyngtonu, który Polski będzie bronić, ale ws. Ukrainy będzie się z Rosją układać.

Aby Warszawa w tej sprawie nie bruździła optymalne jest osłabienie opcji giedroyciowskiej i osłabienie jej na rzecz neo-endecji. Powyższe to oczywiście jedynie czysto teoretyczne rozważania które nie dotyczą żadnej konkretnej osoby. Takie tylko ćwiczenia z logiki gry operacyjnej.

Tak mi się akurat dzisiaj przypadkowo przypomniał p. Grey i to, że jakoś nic się panu Greyowi nie stało. Skądinąd świetnie ma się również p. Jan Parys, który wymyślił kandydaturę p. Greya na wiceministra. A 20 lat wcześniej wprowadzał na salony Radka Sikorskiego.

Witold Jurasz/Facebook