Wywiad redaktora naczelnego "Rzeczpospolitej" Bogusława Chraboty i dziennikarza Tomasza Krzyżaka jest mocnym głosem kardynała Kazimierza Nycza o współczesnym świecie i jego największym grzechu. Przeczytaj koniecznie i zacznij działać!

***

"Plus Minus": Papież Franciszek w orędziu na Wielki Post napisał: „Bóg nie jest obojętny na świat – kocha go do tego stopnia, że daje swojego Syna dla zbawienia każdego człowieka. Przez wcielenie, życie ziemskie, śmierć i zmartwychwstanie Syna Bożego otwiera się definitywnie brama między Bogiem a człowiekiem, między niebem a ziemią. A Kościół jest niczym ręka, która trzyma tę bramę otwartą poprzez głoszenie Słowa, sprawowanie sakramentów, dawanie świadectwa wiary, która działa przez miłość. Jednakże świat ma tendencję do zamykania się w sobie i zamykania tej bramy, przez którą Bóg wchodzi w świat, a świat w Niego. Dlatego ręka, którą jest Kościół, nie powinna się nigdy dziwić, że jest odpychana, miażdżona i raniona". Czy w istocie tak jest, że świat odrzuca to przesłanie?

Myślę, że papież Franciszek nie bez powodu ogłosił przyszły rok Rokiem Miłosierdzia. Najpełniej objawiło się ono we wcieleniu i przyjściu Chrystusa na ziemię, a potem w Jego męce, śmierci i zmartwychwstaniu. Siostra Faustyna i Jan Paweł II przypominali, że szczytem objawienia miłosierdzia jest tajemnica paschalna Jezusa Chrystusa. Według mnie miłosierdzie jest nieustannym wychodzeniem Boga do człowieka, by podnosić i bronić go w jego godności – nawet w sytuacji tak bardzo granicznej, jaką jest śmierć. Chrystus Zmartwychwstały pokazał się siostrze Faustynie jako ten, który przez pokonanie śmierci, sam wskrzeszony przez Boga, wychodzi do dotkniętego przez cierpienie człowieka. Proponuje mu przywrócenie pełnej godności i zabranie go do siebie w ludzkim zmartwychwstaniu. Dziś chyba rzeczywiście współczesnemu światu grozi to, że będzie zamykał tę bramę na miłosierdzie Boga. I pewnie tak się w wielu przypadkach dzieje i chyba jest też pokusa, by – nawiązując do słów papieża – skoro człowiek chce sobie zamknąć bramę, to ta ręka – Kościół – powie: „Ja sobie pójdę i nie będę tej bramy trzymał otwartej".

Ale czy możemy z pełnym przekonaniem powiedzieć, że rzeczywiście jest tak, że świat odrzuca to przesłanie? Czy nie wpadamy czasem w przesadę?


Na pewno wpadamy. Proszę zauważyć, że ten sam człowiek, który się nieraz buntuje przeciwko Panu Bogu i się na niego zamyka, w pewnym momencie znajduje się w takich sytuacjach, w których odczuwa głód obecności Boga w swoim życiu. Myślę, że pytania egzystencjalne, które każdy człowiek sobie stawia w sytuacjach granicznych, np. chorobie czy śmierci, są wołaniem o odpowiedzi religijne. I w tym znaczeniu człowiek nigdy nie jest i nie będzie zamknięty na świat transcendencji, na świat Boga; nawet jeżeli nie definiuje siebie jako człowieka głęboko wierzącego. Bałbym się zatem generalizacji, że cały świat jest zamknięty na Pana Boga. Ale bałbym się też generalizacji, że cały Kościół jest za mało otwarty na te problemy, o których stale nam mówi papież Franciszek. Myślę, że to jest jedna z tych spraw, w których mamy czasem trudność ze zrozumieniem i przyjęciem Kościoła. On nie chce zostawić człowieka, nie chce zostawić go w jego trudnych sytuacjach i dlatego stawia mnóstwo pytań, nie zawsze dając na wszystkie gotowe odpowiedzi.

Jaka jest duchowa kondycja Europejczyka na początku XXI wieku?

Obawiam się, że nie najlepsza. Myślę, że to, co papież Franciszek dość mocno powiedział w Parlamencie Europejskim, można socjologicznie i aksjologicznie opisać w bardzo prosty sposób. Europa jest kontynentem, który zmierza ku upadkowi. I w moim odczuciu, jeśli nie nastąpi radykalna zmiana, radykalne nawrócenie, chociażby w wymiarze demograficznym, to powinniśmy czuć się zagrożeni. W moim przekonaniu grozi nam utrata ciągłości cywilizacyjno-kulturowej.

Czy chrześcijaństwo wytrzymuje konfrontację z innymi kulturami, cywilizacjami?

Nie wydaje mi się, byśmy mieli dziś do czynienia ze zderzeniem cywilizacji, na które od lat się zapowiada. Ale jeśli w Europie faktycznie jest jakieś zderzenie, to nie między cywilizacjami wyrosłymi z religii. Jest to zderzenie cywilizacji wyrosłej z religii z cywilizacją laickości.

Laickość, świeckość, rozdział sfery publicznej od sfery duchowej. To jest domena naszej cywilizacji, zwłaszcza współczesnej Europy. W islamie czegoś takiego nie ma. Islam jest mocny duchowo. Nasza cywilizacja sama się obdziera z duchowości i chyba nie jest w stanie wytrzymać konfrontacji z tymi, dla których duchowość i religijne korzenie są tak ważne?

Wiele razy słyszałem na różnych spotkaniach o charakterze ogólnoświatowym, podczas dyskusji na tematy związane z naszą demografią czy naszym rozumieniem małżeństwa i rodziny, że przyjdą ludzie z cywilizacji głęboko wierzącej i „pokonają" nas swoją pobożnością, duchowością i otwarciem na rodzinę, na życie. To są smutne zdania, ale boję się, że są prawdziwe. A przecież my, katolicy, dostaliśmy tak wiele. Nie wolno nam zamknąć łaski wiary, nie wolno nam nie dawać chrześcijańskiego świadectwa.

[koniec_strony]

(...)

Czyli jeśli chcemy przetrwać, chrześcijaństwo musi mieć miejsce w tej aksjologii życia publicznego?

W społeczeństwie pluralistycznym chrześcijaństwo i jakaś duchowość, wynikająca także z różnych innych religii, muszą istnieć. Nie można pozbawić człowieka możliwości inspirowania swojego życia konkretną duchowością, wynikającą z przekonań religijnych, związku z Bogiem. Nie można też pozbawić społeczeństwa tych wszystkich wartości, które przez ponad dwa tysiące lat wniosło chrześcijaństwo. Pozostaje jedynie pytanie, jak usiąść przy stole i zgodzić się na pewne podstawowe wartości, których wszyscy konsekwentnie chcieliby bronić. Przecież nikt nie chce wartości wynikających wprost z Ewangelii i obowiązujących wszystkich chrześcijan zapisywać w prawie stanowionym...

Ale przecież prawa stanowione wywodzą się z Dekalogu. To ich główne korzenie.

To prawda. Skąd się narodziła Powszechna Deklaracja Praw Człowieka po II wojnie światowej? Z braku zaufania do tego, że mamy taki zestaw wartości, praw, które dał nam Bóg w Dekalogu, a jeszcze wcześniej zapisał je w naszej naturze. To właśnie brak tego przekonania nakazał ludziom zapisywać, ustanawiać kartę praw człowieka. Jeżeli nie będzie odniesienia do jakiegokolwiek absolutu, to wszystko pozostanie relatywne.

(...)

Mężem stanu z całą pewnością był Jan Paweł II, który też wzywał do dialogu. Mija dokładnie dziesięć lat od jego śmierci. Co chwilę ukazują się badania, z których wynika, że po 2005 roku religijność Polaków mocno osłabła.

Nie znam badań, które pokazywałyby taką zależność. Są badania pokazujące zmiany religijności na przestrzeni ostatnich 25 lat. Wynika z nich, że nasza religijność rzeczywiście nieco osłabła. Przyczyny tych zmian wymagają głębokiego namysłu. Na pewno trzeba wracać do tego, co Jan Paweł II mówił do Polaków w 1991 roku, gdy wskazywał nam na Dekalog. Trzeba też wracać do pielgrzymki z 1997 roku, gdy mówił o ośmiu błogosławieństwach. Oczywiście wśród przyczyn zmian naszej religijności na pewno jest i ta, że zabrakło Jana Pawła II, ale bałbym się stwierdzenia, że to jest jedyna i główna przyczyna. Wydaje mi się, że zbyt słabo wzięliśmy sobie do serca jego słowa, które padły jeszcze przed 1989 rokiem: „Uważajcie, byście się nie pogubili, kiedy przyjdzie wolność i dobrobyt". W ciągu 26 lat jego pontyfikatu było dużo emocjonalności, ale była też racjonalność – a z niej rodzą się postawy ludzkie. Jeśli godzę się na to, by mówić dziś o pokoleniu Jana Pawła II, to będą to przynajmniej dwa pokolenia, których umysły papież poruszył. To się przerodziło w postawy, czyny, wolę zmian. I to na pewno Jan Paweł II zrobił w stosunku do tych dwóch pokoleń, które go znały jako papieża. Nie odnosiłbym tego tylko do młodzieży.

Zwłaszcza że trudno dzisiejszej młodzieży mówić o Janie Pawle II. Dzisiejsze osiemnastolatki miały po osiem lat, gdy on umierał. A nie jest tak, że on już jest tak wysoko w górze, że trudno go naśladować? Jest na ołtarzach, ale nie ma go w codziennym życiu.

Kiedy biorę udział w nabożeństwach wprowadzenia relikwii papieża, mówię coś, co czasem nie jest zbyt dobrze przyjmowane. Mówię o trzech aspektach. Po pierwsze: o modlitwie przez jego wstawiennictwo, po drugie: o naśladowaniu życia i świętości. Relikwie są na miejscu trzecim. Dlaczego? Bo najprościej je wprowadzić i nic nie robić. A to one mają nam pomóc w tych dwóch pierwszych sprawach. Postawienie na ołtarzu to za mało. Teraz młodzi ludzie muszą się więcej uczyć o papieżu, którego przecież nie znali. Dopiero wtedy będą mogli go naśladować, ale to my musimy im w tym pomóc.

Kiedy obserwuje ksiądz kardynał ostrą dyskusję w Kościele dotyczącą rozwodników, komunii świętej, nie ma ksiądz wrażenia, że idziemy w kierunku sporych zmian, które mogą się zakończyć schizmą?

Schizmy nie będzie. Jestem o to spokojny. Papież jest człowiekiem, którego prowadzi Duch Święty. Niepokojące jest natomiast to, że sposób dyskusji wytworzył podział na konserwatystów i liberałów. Wejście tych podziałów do debaty, która jest w Kościele potrzebna i konieczna, ale w duchu kolegialności, jest powodem do niepokoju. Papież nie boi się rozmowy o trudnych sprawach, które są realne – realne także w Polsce. Mamy coraz więcej rozwodów, jest coraz więcej osób, które zawarły powtórne małżeństwo. I papież nie obawia się rozmów o tym, w jaki sposób – z miłosierdziem Boga, przy zachowaniu nauki Kościoła, która pochodzi wprost od Chrystusa – otworzyć tym ludziom furtkę. Pozwolić, by zostali zauważeni w Kościele, by się w nim czuli potrzebni. Ale jednocześnie, by nie zatracić tego, co jest fundamentem nierozerwalności sakramentalnego małżeństwa. Cieszę się z tej dyskusji, choć jak wspomniałem, widzę też jej mankamenty.

Czy po synodzie będą jakieś zmiany?

Na płaszczyźnie pastoralnej – oczywiście. I jestem zdania, że nie można czekać na wynik synodu, bo już dziś widać, że mamy sporo zadań i powinniśmy przejść od dyskusji do realnego działania. Wiemy, że trzeba będzie zmienić formułę przygotowania do małżeństwa. Dziś w wielu przypadkach przygotowanie odbywa się na skróty, bo ludzie nie mają czasu. Małżeństwo jest tak ważną sprawą w życiu człowieka, że musi on znaleźć na to czas. Inna rzecz to oferta dla tych, którzy zawarli małżeństwo pięć, dziesięć lat temu. Musimy tworzyć w parafiach dla nich grupy, by mogli się nieustannie formować i znaleźć wsparcie. To można robić już teraz.

Skoro już przy małżeństwach jesteśmy, to nie można tu pominąć wątków zapłodnienia pozaustrojowego in vitro, które pojawiło się teraz – w środku kampanii wyborczej. Lepsza jest regulacja czy jej brak? Jak oceniać postawy katolików, którzy popierają in vitro? Ostatnio jeden z biskupów opowiedział w „Rzeczpospolitej" o modelu włoskim. Czy istnieją jakieś granice kompromisu?

Myślę, że pytania egzystencjalne, które każdy człowiek sobie stawia w sytuacjach granicznych, np. chorobie czy śmierci, są wołaniem o odpowiedzi religijne. I w tym znaczeniu człowiek nigdy nie jest i nie będzie zamknięty na świat transcendencji, na świat Boga; nawet jeżeli nie definiuje siebie jako człowieka głęboko wierzącego.

Musimy tu wyróżnić dwie płaszczyzny. Najpierw płaszczyznę moralną, która wynika z nauki Kościoła. Tu o kompromisie nie ma mowy. Nawet jeśli w jakimś kraju prawo cywilne umożliwia zabiegi in vitro, dla katolika ta metoda jest niedopuszczalna i każdy wierzący powinien być świadomy zaciągnięcia winy moralnej. Gdyby nawet metoda in vitro była na tyle doskonała, że nie pociągałaby za sobą zabijania ani zamrażania embrionów, to i tak pozostaje niegodna z punktu prawa Bożego. Dlaczego? Ponieważ dziecko poczyna się poza aktem seksualnym, wyłączną przestrzenią powoływania nowego życia. Każdy człowiek ma prawo do tego, by jego poczęcie było owocem miłości rodziców.

Inna sprawa to płaszczyzna prawa stanowionego. Tu Kościół zawsze będzie dawał wskazówki dla wierzących polityków, jak postępować. Taką wskazówką były słowa Jana Pawła II, gdy w latach 90. trwała dyskusja o aborcji, a później ta wskazówka znalazła się w encyklice „Evangelium vitae". Papież mówił, że katolickiemu politykowi, którego osobisty i absolutny sprzeciw wobec przerywania ciąży byłby jasny i znany wszystkim, wolno udzielić poparcia dla propozycji, których celem jest ograniczenie szkodliwości ustawy. Sytuacja zupełnego bezprawia, którą mamy teraz w Polsce w kwestii in vitro, jest na pewno najgorsza z możliwych. Jeśli nie jest możliwe zablokowanie procedury in vitro, należy walczyć o rozwiązania prawne, które powodują najmniejszą szkodliwość z punktu widzenia moralnego, wzorując się np. na włoskim czy niemieckim modelu.

(...)

—rozmawiali Bogusław Chrabota, Tomasz Krzyżak

Źródło: http://www4.rp.pl/article/20150403/PLUSMINUS/304039974