Dziennik.pl opublikował obszrny wywiad z byłą minister edukacji Katarzyną Hall. Większą jego część zajmuje kwestia reformy edukacji i budząca sprzeciw ustawa dotycząca posyłania sześciolatków do szkoły.

Na pytanie o 800 tysięcy podpisów jakie zostały zebrane pod wnioskiem o referendum w sprawie reformy Katarzyna Hall odpowiada bagatelizująco: "Ja podejrzewam, że te 800 tysięcy osób to nie są w stu procentach rodzice, którzy codziennie odprowadzają dzieci do szkoły i oglądają tę szkolną rzeczywistość. To są też babcie, dziadkowie, ludzie zaniepokojeni jakimś medialnym obrazem itd. Ci, do których dotarła medialna kampania. Ja jednak bardziej polegałabym na konkretnych analizach, które stwierdzają, że w którejś szkole coś jest nie tak."

Okazuje się, że problemy jakie mogą mieć w szkole młodsze dzieci nie wynikają w żadnym zakresie z założeń reformy: "To jest kwestia tego, jak pracują nauczyciele. Oni muszą mieć świadomość, że na kolejnym etapie także trzeba pracować trochę innymi metodami."

Także problemy nauczycieli nie świadczą o jakości reformy, a głosy niezadowolenia trzeba bagatelizować: "Ja bym nie generalizowała na podstawie jakiegoś konkretnego przypadku, że jakiś nauczyciel czemuś nie sprostał. Pracując nad nową podstawę programową, dobierano treści, wiedząc, że jest to również dla młodszych uczniów. Wie pani, ja w szkole uczyłam i mam świadomość, że zwykle w czwartej klasie były i są dzieci mniej i bardziej dojrzałe emocjonalnie. Nauczyciel ma za zadanie podchodzić do uczniów w sposób indywidualny i jest do tego przygotowywany. Sama robiłam to także 30 lat temu. To nic nowego. To jest zadanie szkoły."

Dlaczego w czasach, gdy słowo "demokracja" odmienia sie przez wszystkie przypadki polskie państwo nie chce usłyszeć swoich obywateli w sprawach najważniejszych? Należy do nich bez wątpienia edukacja.

ToR/dziennik.pl