Jak podała Fundacja Pro – Prawo do Życia, na organizowany przez nią kurs dotyczący działań prolife zgłosiła się sama Katarzyna Wiśniewska z „Gazety Wyborczej”. Oczywiście do redakcji, którą reprezentuje przyznać się nie chciała, ale działacze organizacji od razu wyczuli, że mają do czynienia z podstępem.

Zbieżność nazwisk mogła być przypadkowa, dlatego fundacja postanowiła sprawdzić, kto chce zapisać się na kurs. W liście elektronicznym zapytano Wiśniewską, czy jest studentką, czy też może pracuje. „Obecnie tylko studiuję” - miała odpowiedzieć. „I nie jest Pani Katarzyną Wiśniewską, która pracuje w Gazecie Wyborczej?” - dopytywano, na co ta odpisała: „To dość dziwne pytanie. Czy ten kurs jest niedostępny dla mediów?”. Na pytanie, dlaczego chce przyjść na kurs prolife miała odpowiedzieć: „Jestem przeciwniczką aborcji i dlatego chciałabym się dowiedzieć, jakimi metodami przekonywać ludzi że aborcja jest złem."

Gdy w końcu dodzwoniłam się do GW recepcjonistka, która mnie właśnie do Wiśniewskiej przełączyła, pyta jeszcze skąd dzwonię. "Fundacja Pro-prawo do życia" - odpowiadam. Na to hasło recepcjonistka przerywa połączenie mówiąc, że Wiśniewska nie podnosi słuchawki. Nie może mi podać do niej numeru, nie może powiedzieć o której będzie dostępna” - relacjonuje Aleksandra Musiał z Fundacji Pro – Prawo do Życia.

W końcu pani Wiśniewska przyznała się do pracy w „GW” - argumentowała, że udział w kursie chciała wziąć jako osoba prywatna. Na uwagę, że uprawia publicystkę proaborcyjną odpowiedziała, że to tylko interpretacja dziennikarza. Na dalsze rozmowy nie miała czasu.

Jeśli miało to być dziennikarstwo śledcze, to wyszło słabo. Tym bardziej, że taką formę zdobywania informacji stosuje się raczej w przypadkach popełnienia przestępstwa, korupcji czy nadużycia władzy. Czy to właśnie zamierzała ujawnić Wiśniewska, zapisując się na prolajferski kurs? „Prosimy pytać wprost, nie mamy nic do ukrycia” - deklaruje Fundacja PRO.

MBW