Skąd się wziął pomysł pierwszego motocyklowego Rajdu do Katynia?


- W 1973 r. znalazłem się na emigracji w Chicago. Tam poznałem wielu żołnierzy II wojny światowej, m.in. płk „Żywiciela”, który dowodził w Powstaniu Warszawskim na Żoliborzu czy  mjr Kazimierza Szternala, ostatniego dowódcę Mokotowa. W tym środowisku Katyń był niezwykle ważny. Zrozumiałem wtedy jak wielką był on stratą dla Polski. W 1992 r. wróciłem do Polski i zobaczyłem, że nastąpiło tutaj spustoszenie w umysłach. W badaniach 70 proc. uważało Jaruzelskiego za bohatera, a Kuklinskiego za zdrajcę. Uznałem, że trzeba Polakom przybliżyć ich piękną historię. Postanowiłem pojechać motocyklem do Katynia.

 

Trudny był początek?

 

- Motocykliści kojarzeni byli z hołotą. Rozmowy z Kazimierzem Januszem (rzecznikiem prasowym ROPCiO) czy Wojciechem Ziębińskim przyniosły negatywny skutek. Spotkałem się jednak z ks. Zdzisławem Peszkowskim, który powitał tę inicjatywę z entuzjazmem. Pomógł w wielu sprawach i pojechaliśmy.

 

Ile osób pojechało w pierwszym rajdzie?

 

- Udało mi się przekonać redaktora naczelnego niemieckiego pisma „Motocykl” i zamieścił tam ogłoszenia o rajdzie. Dzięki temu pojechały 52 motocykle. To była liczna grupa.

 

Rajd zmieniał się przez te lata?

 

- Każdy jest różny. Nie ma takich samych. Zawsze odwiedzamy inne miejsca. Stałe to Katyń i Moskwa. Jest wiele spotkań ludźmi. Rajd w tym roku kończymy w Narewce, skąd pochodziła bohaterska Danuta Siedzikówna „Inka”.

 

Jak jesteście odbierani podczas drogi?

 

- Spotykamy się z wielkim entuzjazmem, zwłaszcza u Polaków. To są wzruszające chwile. Spotykamy się z dziećmi w rosyjskich sierocińcach, które czekają na nas cały rok i uczą się polskich piosenek. Mieliśmy spotkanie ze studentami i pracownikami naukowymi Uniwersytetu w Charkowie.

 

Ile w tym roku pojedzie osób?

 

- Będzie nas mniej niż rok temu. 68 motocykli pojedzie przez cały rajd. Duża grupa wyjedzie z nami z Warszawy do Huty Pieniackiej na zlot motocykowy.

 

Co panu daje rajd?

 

- Mnóstwo pracy i kłopotów (śmiech). Oczywiście satysfakcję. Ludzie po rajdzie są inni, lepsi. Cieszę się jak po rajdzie przychodzą i dziękują.

 

A co panu, przez te lata rajdów, szczególnie utkwiło w pamięci?

 

- Zachowała się polska wioska na Ukrainie. Mieszkają tam sami Polacy, którzy nie byli po wojnie w Polsce.  Młodzież wyjechała, zostali sami starsi ludzie. Tam jest grób polskich żołnierzy z 1920 r. On jest cały w kwiatach. Dla nich ten grób to symboliczna Polska. Rajd na Kresy to jest taka historyczna podróż przez minione stulecia, poprzez nasze zwycięstwa i klęski. Pamiętam jak byliśmy w Kłuszynie, miejsca uznawanego za największe polskie zwycięstwo.

 

Zapomniane zwycięstwo.

 

- Celowo przemilczane. Sławi się tylko Grunwald. O Kłuszynie sprzed 400 lat nie pamięta się. Tam na polu bitwy spotkaliśmy się z Rosjanami i oni przynieśli kilka gąsiorków, było ognisko… Wspólnie śpiewaliśmy. Rajdy są niezwykłe.

 

Rajd jest fenomenem, o którym niewiele się jednak mówi.


- Tak. Uczestniczą w rajdzie ludzie różnych zawodów, ale nie jeżdżą z nami dziennikarze. Uważają, że to nie wypada? Co roku robimy Zlot motocyklowy na Jasnej Górze. O tym niewiele osób wie, a jest to największy Zlot motocyklowy w Europie. W tym roku przyjechało według policyjnych danych – 35 tys. motocykli i ponad 50 tys. osób. Ale o tym jest w mediach cisza i milczenie.

 

Rozmawiał Jarosław Wróblewski


W najbliższą sobotę, 27 sierpnia o godzinie 10.00 przed Grobem Nieznanego Żołnierza na Placu Piłsudskiego w Warszawie odbędzie się uroczysty start XI Rajdu Katyńskiego. Do pokonania motocykliści mają ponad 6 000 km, rajd zakończy się 12 września.

Jednym z jelego elementów będzie II Motocyklowy Zlot w Hucie Pieniackiej w dniach 27-30 sierpnia br. W ubiegłym roku w tych uroczystościach wzięło udział ponad 300 osób, w tym rodziny ofiar i świadkowie ludobójstwa.