Broń, młoda kobieta i prawie 400 kilometrów z 2,6 promila alkoholu we krwi. Śledczy ustalają, czy pijany dziennikarz brał też narkotyki. Kamil Durczok w swoim BMW był niczym słynny stół, tylko brakowało "Rurka", który miałby mu pomóc. Sprawa byłego szefa Faktów TVN to przykład podziału na "równych i równiejszych".

Co by było, gdyby zamiast Kamila Durczoka, w takiej sytuacji znalazł się pan Kowalski? Nie wystarczyłyby wówczas przeprosiny i 15 tys. złotych kaucji. Swoją drogą to śmieszna kwota, gdy spojrzymy na wartość pojazdu, którym kierował pijany w sztok dziennikarz. Cena BMW X6 M (F16) drugiej generacji w salonach wynosi od 560 tys. złotych! Gdyby w sytuacji Durczoka był zwykły Polak - siedziałby w więzieniu. 

Jednym słowem Kamil Durczok za spowodowanie kolizji pod wpływem alkoholu jest bezkarny. A to przecież potencjalny zabójca.
Prokuratura postawiła mu zarzut z art. 174 kodeksu karnego sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu i kierowanie pojazdem w stanie nietrzeźwości. Zdaniem obrońcy Durczoka, "żadne dowody nie świadczyły o tym, że było zagrożenie katastrofy w ruchu lądowym". A sąd przychyla się do jego opinii.

"W swojej praktyce zawodowej po raz pierwszy spotykam się z sytuacją, w której za jazdę pod wpływem alkoholu, w takich okolicznościach, stawia się zarzut sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa zagrożenia katastrofy w ruchu lądowym" – podkreśla adwokat.

Wtóruje mu prawnik z UJ, dr Mikołaj Małecki, który twierdzi, że "zarzut sprowadzenia niebezpieczeństwa katastrofy wygląda na mocno przesadzony. Kierowca musiałby wywołać zagrożenie naraz dla WIELU osób. Czy w tej sytuacji drogowej po najechaniu na bariery było zagrożonych wiele osób?"

Pijany Durczok przez niemal 400 kilometrów stanowił zagrożenie dla niezliczonej ilości osób. Miał szczęście, że skończyło się tylko na "słupku". Jeżeli dla sądu nie stanowił bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu, to świadczy tylko o polskim wymiarze sprawiedliwości. I w takim razie co tym bezpośrednim niebezpieczeństwem jest, jeśli nie sytuacja Kamila Durczoka? 

Tu nie chodzi o "lincz" na antyrządowym dziennikarzu salonu, ale o elementarną sprawiedliwość i poszanowanie konstytucji, która mówi, że "wszyscy są wobec prawa równi". 

Casus Durczoka pokazuje, że jednak nie. Wstyd.

Fronda.pl