Marta Brzezińska: Jest coś złego w czekaniu na koniec świata?

 

Ks. Dariusz Kowalczyk SJ*: To zależy od tego, co rozumiemy pod wyrażeniem „koniec świata”. Czy mamy na myśli kogoś, kto z wypiekami na twarzy śledzi różne sensacyjne przepowiednie, po czym straszy siebie i innych zapowiedziami strasznych  nieszczęść, czy też kogoś, kto wie, że „przemija postać tego świata” i oczekuje – pokładając ufność w Bogu – „nowego nieba i nowej ziemi”. Mówiąc o czczym straszeniu katastrofami, nie mam oczywiście na myśli racjonalnych przewidywań, że mogą nadejść na przykład różnego rodzaju poważne perturbacje klimatyczne. Chrześcijanin powinien oczekiwać końca świata, kiedy to Bóg będzie wszystkim we wszystkich, ale nie powinien gonić za egzaltowanym gadaniem pseudo-proroków.

 

Co z tymi zapowiadanymi "końcami" które mają przyjść, a nie przychodzą?

 

O to niech się martwią ci, którzy te „końce” głoszą albo dają im wiarę. Chrześcijanin ma inną perspektywę i opiera się na słowach Jezusa. Mistrz z Nazaretu, kiedy został zapytany przez uczniów: „Powiedz nam, kiedy to nastąpi i jaki będzie znak twego przyjścia i końca świata?” (Mt 24,3), odpowiedział: „Będziecie słyszeć o wojnach i o pogłoskach wojennych; uważajcie, nie trwóżcie się tym. To musi się stać, ale to jeszcze nie koniec!” (Mt 24,6); „Lecz o dniu owym i godzinie nikt nie wie, nawet aniołowie niebiescy, tylko sam Ojciec” (Mt 24,36). Skoro sam Jezus mówi, że nikt – prócz Boga – nie wie, kiedy nastąpi koniec świata, to patrzmy na znaki czasu, ale nie poddawajmy się manii określania dat „końca”.

 

Czy nie jest tak, że odgrzewanie kolejnych przepowiedni to nakręcanie machiny strachu?

 

Niektórzy lubią być straszonymi. Sam lubię obejrzeć dobry thriller lub nawet horror (śmiech). Trzeba pamiętać, że wszelkie wróżby, przepowiednie itp. to niezły biznes. Wzbudza się emocje, by tym łatwiej wcisnąć jakiś towar. Przepowiednie o końcu świata to też towar do sprzedania.

 

Katolik powinien obawiać się przepowiedni Majów? Według ich kalendarza w grudniu czeka nas koniec świata.

 

Sporo mówiło się o pewnym przesłaniu starożytnych Majów, z którego ponoć można wyczytać, iż w grudniu 2012 roku ma dojść do szczególnego ustawienia planet, które sprawi, że dojdzie do przebiegunowania, czyli przesunięcia osi Ziemi co oczywiście wiązałoby się z globalnym kataklizmem. Jednak potem ogłoszono, że Majowie pomylili się w obliczeniach… Nie jest to jednak istotne, czy Majowie się pomylili, czy też nie. W każdym bowiem przypadku tego rodzaju opinie są naukowo nieweryfikowalne. A poza tym mają się nijak do tego, co Biblia nazywa końcem świata.

 

A co z wiarą w Paruzję? To przecież również wiara w przepowiednię o końcu dziejów. 

 

Paruzja to dla wierzącego w Chrystusa zupełnie coś innego niż jakieś tam kolejne przepowiednie o końcu świata. W każdej Mszy św. wypowiadamy takie oto słowa: „Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale”. I to jest właśnie paruzja – przyjście Jezusa Chrystusa w chwale, Jego ostateczne i nieodwołalne królowanie nad całym stworzeniem. Tak rozumianej paruzji nie powinniśmy się bać. Wręcz przeciwnie! Tymczasem mówimy niekiedy o paruzji, jak o jakimś wielkim nieszczęściu. Już św. Augustyn czynił wyrzuty chrześcijanom, że boją się przyjścia Tego, którego ponoć kochają. A przecież na ukochanego czeka się z radosną nadzieją.

 

Jak się przygotować na koniec świata?

 

Jezus powiedział: „Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie” (Mt 24,42). A zatem mamy czuwać. Dodałbym, że mamy czuwać z bojaźnią Bożą w sercu, ale to nie znaczy, że przepełnieni strachem i lękiem; wręcz przeciwnie, przecież Bóg, który nadchodzi, jest Bogiem Miłością. Czuwać, to znaczy – jak powiedział na Jasnej Górze Jan Paweł II – być człowiekiem sumienia, a to z kolei oznacza między innymi bycie gotowym na zdanie sprawy z własnego życia. Podkreślam, że nie chodzi o męczące i nerwowe czuwanie, ale o wyczekiwanie z pokorną nadzieją spotkania twarzą w twarz z miłosiernym Bogiem.

 

Jak ma żyć katolik w rozdarciu pomiędzy spokojem i ufnością wynikającą z wiary w Boga a takim napięciem wynikającym z oczekiwania na koniec?

 

Ależ ten koniec, o którym mówimy, jest tak naprawdę początkiem. Księga Apokalipsy poucza nas, że w nowym niebie i nowej ziemi nie będzie już płaczu i śmierci. A co będzie? Będzie wieczna, dynamiczna, wciąż zaskakująca szczęśliwość przebywania z Bogiem i innymi ludźmi. Wspaniale ów „koniec”, czyli nowe stworzenie, opisał w „Ostatniej Bitwie”, czyli siódmym tomie „Opowieści z Narnii”, C.S. Lewis. Lew Aslan (figura Jezusa), który stwarza nową ziemię i nowe niebo, tłumaczy bohaterom opowieści: „Naprawdę wydarzył się wypadek kolejowy. Wasz ojciec, wasza matka i wy wszyscy jesteście, jak to zwykliście nazywać w Krainie Cieni, umarli”. A Jednorożec woła: „Nareszcie wróciłem do domu! To jest moja prawdziwa ojczyzna! Do niej należę. To jest kraj, za którym tęskniłem przez całe życie, chociaż nie wiedziałem o tym aż do dziś. To dlatego kochaliśmy starą Narnię, że czasami przypomina tę. Briihiiii-hii! Dalej wzwyż, dalej w głąb”. Nie ma żadnej sprzeczności pomiędzy zaufaniem Bogu a oczekiwaniem końca, ponieważ „koniec” polega na ostatecznym odnalezieniu wieczystej ojczyzny, do której w gruncie rzeczy kierują się nasze wszystkie tęsknoty, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy.

 

Czy nie jest też trochę tak, że emocjonujemy się tymi kolejnymi "końcami" i czekaniem na nie, a w gruncie rzeczy nic nie robimy ze swoim życiem, nie staramy się niczego  zmienić na lepsze? Rezygnacja? Konformizm?

 

Niestety, tak właśnie bywa. Żyjemy na powierzchni, karmieni sensacyjkami, za które jeszcze musimy płacić. Tymczasem ewangeliczna opowieść o końcu świata zachęca nas do nawrócenia. Jednym z wymiarów tego nawrócenia jest dostrzeżenie potrzebującego, który żyje obok mnie. Warto sobie przypomnieć przypowieść o sądzie ostatecznym z ewangelii św. Mateusza: „Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu a przyszliście do Mnie. […] Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,35-36. 40). Przygotowujmy się zatem na „koniec świata” służąc bliźnim. Św. Ignacy z Loyoli, założyciel jezuitów, w swoich „Ćwiczeniach Duchownych” zaprasza do podjęcia ćwiczenia polegającego na wyobrażeniu sobie własnej śmierci. Po co? Ano po to, by lepiej żyć, by dostrzec, co rzeczywiście jest ważne. Może warto modlitewnie pomyśleć, co bym zrobił, gdybym wiedział, że za miesiąc będzie koniec świata. Co bym chciał naprawić? Co zmienić w swym sercu? Aby spokojnie, z uporządkowanym sumieniem, stanąć przed Bogiem.

 

Jezus zapowiadał swoim uczniom, że „wkrótce” przyjdzie znowu, pierwsi chrześcijanie żyli w przeświadczeniu o rychłym końcu świata, tymczasem minęło ponad 2000 lat i końca świata nie było. To kiedy będzie? 

 

Rzeczywiście, w Liście św. Jakuba znajdujemy takie oto słowa: „Bądźcie cierpliwi i umacniajcie serca wasze, bo przyjście Pana jest już bliskie” (5,8). Niektórzy ulegali nawet mniemaniu, że skoro niebawem Chrystus powróci, to nie warto się zajmować rzeczami doczesnymi. Stąd wyrzut św. Pawła: „ Słyszymy, że niektórzy wśród Was [...] wcale nie pracują, lecz zajmują się rzeczami niepotrzebnymi” (2 Tes 3,11). Okazuje się jednak, że czasowe perspektywy Boga są inne, i że od wniebowstąpienia Jezusa minęło już 2 tys. lat. Kiedy Jezus przyjdzie ponownie, nie wiemy. Cytowałem już stosowne fragmenty z Nowego Testamentu. Trzeba jednak zauważyć, że swego rodzaju końcem świata będzie dla każdego z nas nasza własna śmierć. A ta zapewne spotka nas za kilkadziesiąt, a może już za kilka, lat. Czuwajmy, bądźmy ludźmi sumienia, aby być gotowymi… Co oczywiście nie znaczy, że nie mamy cieszyć się doczesnym życiem i korzystać z darów Stwórcy.

 

Rozmawiała Marta Brzezińska

 

Ks. Dariusz Kowalczyk SJ - jezuita, doktor teologii dogmatycznej, były prowincjał jezuitów, od 2010 r. wykładowca Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie. Stały felietonista miesięcznika „W drodze" oraz tygodnika „Idziemy". Opublikował m.in.: Personalità in Dio (1999), Bóg w piekle (2001), Między dogmatem a herezją (2003), Różne oblicza Ducha (2005). Współautor podręcznika: Dogmatyka. Traktat o sakramentach (2007). Mieszka w Rzymie.