Zmienić świadomość. Na chwilę przestać być sobą lub też poznać to, co zazwyczaj jest niedostępne. Zaktywizować uśpioną część umysłu; uśpić tę szarą, codzienną, racjonalną. Znudzony sobą człowiek sięga po coraz to nowsze środki w nadziei, że coś odkryje, że uda mu się wykorzystać całkowicie potencjał własnej inteligencji. Pobudzić mózg, wedrzeć się do jego uśpionych dotąd, niedostępnych zakamarków.

Wyznawcy wschodnich religii twierdzą, że to ich bóg stworzył "magiczne zioła", które niedoskonałemu człowiekowi pozwalają, choć na chwilę, poznać boską istotę. W ten sposób starają się oni udowodnić tezę, że narkotyk istniał "od zawsze". Są jednak i tacy, którzy uważają, że narkotyki i uzależnienie to choroba ostatnich stuleci, że zdolny do tego był tylko zupełnie zdezorientowany mieszkaniec stechnicyzowanego świata.

Narkotyk to substancja, od której trudno jest się nie uzależnić. Nawet w podświadomości narkomana jest jakieś tabu przestrzegające przed niebezpieczeństwem zażywania tego typu środków. Dlatego każdy narkoman tworzy własną teorię uzasadniającą "konieczność" sięgnięcia po haszysz, opium czy LSD. Nie ma dwóch takich samych narkomanów, podobnie jak i różne są powody, które "zmuszają" do brania. Ogólnie można jednak powiedzieć, że zawsze pojawia się jakiś brak. Najczęściej brak wiary w samego siebie, w możliwości innego żyda lub we własne zdolności twórcze.

Narkoman z lat 60. cierpiał na brak wolności, ograniczało go życie, a on chciał lepiej poznać samego siebie, poczuć więź z innymi ludźmi. Dziwnym trafem połączył więc ćpanie z filozofią Wschodu i medytacją. W swoim nałogu szukał wyzwolenia. Branie oznaczało realizowanie idei wolności osobistej, nieograniczone przez nikogo zabijanie samego siebie. Wolny wybór, o którym jeszcze na początku można było mówić, z czasem stawał się koniecznością, pojawił się przymus zażywania narkotyków, przymus myślenia, o tym skąd wziąć następną porcję. Im dłużej brał, tym bardziej mógł się przekonać, że filozofia i narkomania nijak się do siebie mają, lecz wtedy zwykle za późno było na jakiekolwiek zmiany. Brakowało energii i zdrowia.

 Przedstawiciel następnego pokolenia chorował na brak poczucia bezpieczeństwa, ciągle czuł się zagrożony, nie wytrzymywał psychicznie. Brał różne środki tylko po to, aby na chwilę się oszołomić i zapomnieć o rzeczywistości. Dzisiejszy ćpun dysponuje bogatym laboratorium pełnym syntetycznych środków odurzających. Zażywa głównie amfetaminę, przy pomocy której próbuje dogonić świat (cierpi na brak czasu) lub LSD, po to, aby na chwilę odpocząć i "popodróżować po sobie".

 Narkotyk to substancja tajemnicza, o niezwykłych właściwościach, może przynieść siłę i ekstazę, równie dobrze chorobę psychiczną i śmierć. Narkotyków nie można używać "kulturalnie", podobnie jak to się robi z alkoholem. W ich przypadku każde użycie jest już nadużyciem i kończy się uzależnieniem psychiki lub dała. Nałóg pojawia się niezależnie od tego, kto i z jakich powodów bierze środki odurzające. Narkomanem zostaje równie dobrze infantylny nastolatek, który próbuje na chwilę się oszołomić, jak i dojrzały artysta "poszukujący" w używce natchnienia. Problem tylko w tym, czy narkotyki to substancje niszczące czy wspomagające rozwój? W "Sztucznych rajach" Baudelaire opisuje pewne przyjęcie, na którym żywo omawiano ten problem. Wszystkiemu temu przysłuchiwał się Balzac, który wyglądał na żywo zainteresowanego działaniem narkotyków na psychikę. Kiedy jednak zaproponowano mu spróbowanie, obejrzał, powąchał i podziękował. Człowiek rozwija się poprzez pracę i tworzenie. Narkotyki uniemożliwiają i jedno, i drugie. Znika wola życia i szanse na rozwój.

 Jeszcze nie tak dawno mówiono o lekkich i twardych narkotykach. Te pierwsze (marihuana, haszysz, LSD) miały swoich wyznawców wśród pisarzy, plastyków, studentów. Te twardsze (heroina, kokaina) zostawiano "marginesowi". Dzięki tak wysoce postawionym protektorom, LSD i marihuana doczekały się własnej filozofii (lub religii jak ktoś woli) brania. W dużej mierze przyczynili się do tego Aldous Huxley i Timothy Leary - "kapłan" psychodelicznej religii. Według niego LSD nie tylko nie szkodzi, lecz wręcz przedwnie, pomaga człowiekowi w rozwoju własnej świadomości. Leary przez długi czas prowadził w tajemnicy badania na 400 ochotnikach wybranych spośród studentów. Podawał im różne ilośd LSD, robił testy, badał wpływ środka na psychikę. Eksperyment został nagle przerwany samobójstwem jednego z uczestników, a Leary został zawieszony w swojej "naukowej" działalności na parę lat. Po jakimś czasie znów wrócił do pracy, tym razem próbując przekonać psychiatrów o skuteczności narkotyków halucynogennych w leczeniu chorób psychicznych. Tego typu próby poczyniono w nowojorskim Centrum Badawczym Zdrowia Psychicznego, gdzie LSD podano grupie neurotyków. Oczekiwano, że narkotyk pomoże skrócić czas terapii i pomoże pacjentom dokonać wglądu we własne przeżycia. Okazało się, że narkotyk pomagał tworzyć wizje, stawiać hipotezy, jednak zamiast przybliżać ludzi do własnego Ja, oddalał ich.

W programie badawczym LSD wziął również udział Huxley, który miał "ukazać nowe oblicze tajemniczego środka". Huxley nie był zainteresowany badaniem toksyczności czy też leczniczego wpływu LSD na zaburzenia psychiczne. Pociągały go jedynie możliwości "poszerzenia horyzontów myśli i wyobraźni" przy pomocy sztucznej substancji. Przez długi okres żył pełen poczucia niższości wobec szaleńców i wizjonerów . Narkotyk dawał mu szansę - jak twierdził - przeżycia tego, co widzą tylko nieliczni. Z tego zachwytu nad meskaliną i LSD powstały "Drzwi percepcji", lektura podstawowa dla spragnionych psychodelicznych przeżyć hippisów. W ten sposób Huxley miał swój udział w narkotycznej ewangelizacji szerzonej przez Learego. Halucynogenna pastylka, niczym komunia, miała przenosić swoich wiernych do raju pełnego kolorów, do "nowego, wspaniałego świata", w którym nie ma szarych, betonowych ulic i bloków. 'To nam się po prostu należy" - twierdził pisarz. - "Jest to wysoce nieprawdopodobne, aby ludzie mogli się obyć bez sztucznych rajów". Narkotyk stał się kamieniem filozoficznym, który pozwalał zamienić szare na złote.

Halucynacje stały się modne. Mit o cudownych narkotykach trafił na grunt pożądania, chęci wyjścia poza codzienność. LSD, haszysz, marihuana stały się symbolem archetypicznej ziemi obiecanej, ciągłej tęsknoty za rajem. Psychodeliczna filozofia przeniknęła literaturę, muzykę, film. Wokół narkotyków halucynogennych tworzył się snobizm. Gdzieś po drugiej stronie "sztucznych rajów" był marazm, determinacja, przerażenie...

Lenny Bruce, młody poeta amerykański wykończył się od ciągłego narkotyzowania. Jako poeta-narkoman był nieproduktywny, nieznany za życia. Rozgłos przyniosła mu śmierć wskutek przedawkowania heroiny. Nagle stał się bohaterem, jego wiersze drukowano w wielotysięcznych nakładach. Podobnie narkotycznym poetą był Allan Ginsberg, znany jako "poeta marihuany". Sławy nie przyniosły mu oryginalne wiersze, lecz głoszone hasła wolności seksualnej i narkotycznej. W latach 60. i 70. pojawiło się wiele książek i broszur opisujących narkotyczne wizje. Wszystkie były do siebie podobne, bo pisali je ludzie pozbawieni talentu lub tacy, którzy talent dawno utracili. Wszystkie opisywały psychodeliczne podróże, olśnienia, wizje. Wszystkie były niemal jednakowe. W grupie wyznawców LSD i marihuany był również młody Kesey, który jeździł po Stanach z tłumem ludzi, organizując im psychodeliczne party. W jego przypadku - jak twierdził - zażywanie LSD usprawiedliwione było potrzebą "wzmocnienia artystycznego". I o ile chorych psychicznie zamykano w szpitalach, nie chcąc słyszeć o ich fantastycznych wizjach, to narkotyczni, sztuczni schizofrenicy cieszyli się popularnością.

Pod wpływem narkotyków pisywał francuski poeta Henri Michoux. W odróżnieniu jednak od Keseya czy Huxleya posiadał on ogromną samodyscyplinę i dystans do swojej twórczości. Po paru latach potrafił zauważyć, że pod wpływem meskaliny utracił swój styl i łatwość formułowania myśli. Michoux był bliski odkrycia starej prawdy, że narkotyk nie dodaje talentu, a wręcz przeciwnie, może przyczynić się do szybkiego wypalenia. Hyman Bloom był dobrze zapowiadającym się rysownikiem, dopóki nie spróbował "wzmocnić talentu" narkotykami. Oglądający jego pracę dr Rinkel był przerażony :"być może są to artystyczne wizje, lecz samo oglądanie ich sprawia mi ból". Dosyć późno Bloom przekonał się, że znaczenie narkotyków dla plastyków - podobnie jak i pisarzy - jest znikome. Dzieje się tak choćby z tego powodu, że wyobraźnia pozostaje bierna, przed oczami przesuwają się wizje i obrazy, których nie sposób przenieść na płótno. Zawsze będą płaskie i niezrozumiałe. Biorąc narkotyki trudno być autentycznym, dosyć szybko uzależnienie zahacza o pewne stereotypy postrzegania i zachowania się. Niewielu artystów może powiedzieć jak Śledziewski: "ja nie muszę nic brać, aby lepiej i ciekawiej widzieć, ja to >coś< mam w sobie".

Środki narkotyczne działają przede wszystkim na system nerwowy, zmieniają sposób postrzegania, plączą wcześniejsze doświadczenia, zmieniają dystans. To, co żywe i kolorowe, w czasie próby uchwycenia staje się jałowe, sztuczne, traci znaczenie. "Jedyny wpływ, jaki wywierają, to iluzja, która jest niebezpieczna dla ludzi prawdziwie twórczych. Tracą oni wtedy motywację do tworzenia czegoś naprawdę nowego. U tych mniej utalentowanych iluzja umacnia przekonanie, że są twórcami " - stwierdził dr William Murphy, amerykański psychoanalityk. Murphy dobrze wiedział, że tego typu zabawy doprowadzają do paranoi i psychozy. Tym, którzy jeszcze w to nie wierzyli, przeciwnicy dr Learego przedstawiali wyniki eksperymentów. W jednym z nich podano LSD braciom bliźniakom. Jeden z nich chorował wcześniej na schizofrenię. Każdy dostał tę samą dawkę, o tej samej godzinie. Schizofrenik nie przeżył niczego nowego w tym doświadczeniu, natomiast zdrowego brata odwieziono do szpitala. Jeszcze przez trzy dni po zaprzestaniu działania narkotyku pojawiały się u niego samorzutnie stany lękowe, zdawało mu się, że istnieje poza ciałem, do którego nie może wrócić. To było jak śmierć kliniczna. Tylko, że zamiast spokoju i jasności był lęk. Tego typu przypadków było coraz więcej. Prasa donosiła o dziwnych wypadkach i samobójstwach, sekcje zwłok w większości przypadków wykazywały obecność we krwi narkotyków halucynogennych.

Coraz ostrożniej reklamowano więc środki psychodeliczne i narkotyki. Chwilowy entuzjazm ucichł i kolejne pokolenie próbowało żyć bardziej trzeźwo niż rodzice. Od czasu do czasu pojawiały się w amerykańskich pismach medycznych artykuły dr Osmonda. Nie widział on nic złego w zażywaniu "lekkich" narkotyków. Należało tylko podawać je właściwym osobom: artystom, pisarzom, ludziom dojrzałym. Problem w tym, kogo uznać za dojrzałego. Według Karen Horney większość z nas to neurotycy; ci, co zostają, zaliczani są do psychopatów. Żadna z tych grup nie wykazuje się zdrowiem psychicznym i dojrzałością. Ktoś inny obliczył, że co setna osoba nosi w sobie zalążek psychozy. Każdy narkotyk stymulujący działa wówczas jak wyzwalacz psychozy lub paranoi. W ten sposób równie dobrze zamiast amfetaminy można proponować miejsce w szpitalu psychiatrycznym.

Kiedy upadł mit o substancji wspomagającej rozwój osobowości i samego siebie, pozostał prymitywny środek oszałamiający - narkotyk. Co jakiś czas oczywiście ktoś próbuje go nobilitować, powołując się na status społeczny zażywających (artystów, polityków). Ktoś inny uważa, że "cel" uświęca środki, a cel jest jak zawsze szczytny: lepiej pisać, lepiej malować, lepiej żyć. Ekstaza i tworzenie stają się obsesją. Zanim ktoś zejdzie do narkotycznego piekła, wierzy, że istnieje wyższa racja, aby brać, palić, wdychać. "Człowiek, który za pomocą środków farmaceutycznych próbuje stworzyć sobie raj - pisze Baudelaire - przypomina maniaka, który zastępuje prawdziwe meble i żywe ogrody malowankami na płótnie". Baudelaire, opisując świat narkomana dekadenta sprzed stu lat, pokazuje jego tragizm, nadludzki wysiłek zerwania z uzależnieniem, tragizm zniewolenia. Współcześni "zwolennicy malowanek" spożywają narkotyki w nieograniczonych ilościach przy dźwiękach muzyki i podczas zabawy. Twierdzą, że poszukują prawdziwości i autentyczności. Tymczasem narkotyk odgradza ich od siebie jeszcze bardziej. Kiedy nie można osiągnąć wyzwolenia, pozostaje zagłuszanie tęsknoty. Każdy oszołamia się więc na własne konto, dla własnych celów, ryzykuje, bawi się życiem. Chce czuć wszystko na raz lub zupełnie nic. Zmieniła się też sceneria pomieszczeń, w których współczesny narkoman dokonuje swojej ucieczki. Ciche pomieszczenie wypełnione dymem z kadzidełek, zastąpione zostało ogromną halą dyskotekową z ogłuszającą muzyką techno. Dzień po dniu osiąga się tam ekstazę i oszołamia psychikę. Znikają dylematy moralne, problemy, konflikty. Wraca filozofia Learego: " Człowiek czujący, nie jest w stanie myśleć, jest oszalałym ze strachu robotem". Celem życia staje się ogłuszenie i ekstaza, w której zanika Ja, wyłączane są uczucia. Należy skupić się na ciele, poddać się tańcowi, wpaść w trans. Wszystko jest dozwolone. Zarówno w życiu jak i w sztuce.

Dzisiejsza narkotykomania ma charakter rekreacyjny. Kokaina, haszysz czy LSD służą - jak pisze Miłosz - do zabijania nudy. Główną zasadą, jaką kieruje się człowiek w życiu, jest zasada przyjemności. Jego działanie w dużym stopniu uzależnione jest od nagród, satysfakcji i "głasków" (termin zaczerpnięty z analizy transakcyjnej). Szczególnym powodzeniem cieszą się "głaski psychiczne" - miłe słowa, podniety, dobre samopoczucie. Głaski - czyli zbierane przyjemności - pozwalają się rozwijać i żyć. Są jednak tacy, którym trudno jest zebrać je w sposób naturalny. Wtedy pojawia się narkotyk, który stymuluje ośrodek przyjemności w mózgu. Dla wielu jest on dobrą, bo łatwą w użyciu alternatywą. Zamiast męczyć się w czasie długotrwałej psychoterapii wystarczy zażyć środki halucynogenne czy przeciwbólowe.

Narkotyk jest substancją zaborczą, żąda pełni władzy nad człowiekiem. Dlatego kiedy się pojawia, znika wszystko inne. Nie ma co się łudzić, że w przypadku "artysty" będzie łaskawszy. O ile pierwszy etap twórczości narkomana może zawierać jeszcze barwne elementy, to po pewnym czasie perspektywa się zawęża. Wrażliwość, niepokój, tęsknota - wszystko to zostaje zabite. "Zostajemy wtedy bezbronni i naiwni jak kretyni zdolni podziwiać przez kilka godzin plamkę na obrusie" - powiedział Witkacy. Jakiś czas później ogłosił koniec swojej kariery artystycznej. A przecież człowiek twórczy nigdy nie przestaje się rozwijać, poszukiwać, penetrować własne Ja. Zatrzymanie rozwoju to śmierć. Chyba, że jest się narkomanem i to "coś" już się dawno wypaliło. Po chwilach euforii i ekstazy przychodzi marazm, pustka. Zapełnić ją może kolejna dawka narkotyku. Nigdy prawdziwe życie.

Kinga M. Rolna

Pismo Poświęcone Fronda nr 2/3 jesień-zima 1994