Tomasz Wandas, Fronda.pl: Jak ocenia Pan Profesor targi, które odbyły się w Hanowerze?

Prof. Klaus Bachmann: Nigdy nie uczestniczyłem, wiec trudny mi powiedzieć. Z doniesien ktore znam z Niemiec, nie różniły się od poprzednich edycji.

O czym świadczy fakt, że Polska była tam krajem partnerskim Niemiec?

Świadczy to o tym, że jest ważnym rynkiem dla niemieckiej gospodarki i że (na razie) polityka wewnętrzna w Polsce zbytnio nie wpływa na stosunki gospodarcze miedzy oboma krajami.

Czy to świadczy o naszych bardzo dobrych relacjach, czy może było próbą załagodzenia złych relacji?

Raczej to pierwsze. Z punktu widzenia rządu w Berlinie relacje wcale nie są złe. One są po prostu mało istotne. Nie ma w Niemczech dyskusji o stosunkach polsko-niemieckich, cały kraj, politycy, media, intelektualiści, komentatorzy dyskutują o stosunkach z Turcją, oczywiście ze Stanami Zjednoczonymi i o stosunkach z Rosją. Jeśli w Polsce powstało wrażenie, że Polska - albo lepiej polski rząd - jest uciążliwym partnerem albo nawet przeciwnikiem Niemiec, i że w Niemczech dyskutuje się o Polsce albo o wzajemnych stosunkach, to dlatego, że każdy komentarz w niemieckich mediach jest natychmiast tłumaczony, cytowany i wykorzystywany w wewnątrzpolskich sporach. Takie artykuły zupełnie giną w morzu artykułów i komentarzy na temat USA, Rosji i Turcji. Z punktu widzenia rządu niemieckiego, Niemcy nie maja problemu z Polską, lecz Polska ma problem z instytucjami UE i Rady Europy.

Pojawia się opinie, że Angela Merkel zaprosiła nas do partnerstwa, gdyż potrzebuje min. naszego wsparcia przy kampanii wyborczej, która zbliża się tuż tuż. Czy może być w tym źdźbło prawdy?

W najmniejszym stopniu. Polska nigdy nie była - i teraz też nie jest - tematem, za pomocą którego można w Niemczech wywalczyć dodatkowe glosy w kampaniach wyborczych. W Polsce tak jest - można prowadzić antyniemieckie kampanie albo ostrzegać przed zagrożeniami ze strony Niemiec i w ten sposób mobilizować wyborców, ale odwrotnie to nie funkcjonuje. Próbowała to kiedyś Erika Steinbach, która dzięki swoim antypolskim wypowiedziom (i polskich reakcji na to)  stała się bardziej znana w Niemczech, ale wcale nie dostała za to więcej głosów. Najpierw straciła swój okręg wyborczy i weszła do Bundestagu tylko z listy partyjnej, potem straciła swoją pozycję w partii (dlatego też, że przeciwstawiała się Angeli Merkel), a w końcu sama wystąpiła z partii. W Polsce są ludzie (coraz rzadziej, ale są) którzy uważają Niemcy za zagrożenie, ale w Niemczech nie ma nikogo, kto by uważał Polskę za zagrożenie.
Angela Merkel nie musi zabiegać o poparcie polskiego rządu w kampanii wyborczej, bo wizerunek polskiego rządu wśród tych Niemców, którzy w ogóle interesują się Polską, jest taki, że takie poparcie mogłoby jej co najwyżej zaszkodzić. Polski rząd mógłby zrobić jedno, co by Merkel pomogło wobec niemieckiej opinii publicznej  (choć wątpię, aby to się przekładało na więcej głosów): przyjąć tych ok 9000 uchodźców, do których rząd Ewy Kopacz się zobowiązał. Wtedy mogłaby powiedzieć w Niemczech że to jej sukces, że przekonała polski rząd i że Polska jest tak solidarna, jak niektórzy w Niemczech się tego spodziewali. Ale obaj wiemy, ze to jest kompletnie nierealistyczne.

Dziękuję za rozmowę.