Gdyby Bogdan Klich miał honor oficera lub urzędnika z czasów II RP, po katastrofie smoleńskiej złożyłby rezygnację ze stanowiska szefa MON, odszedłby z polityki, a może nawet popełnił honorowe samobójstwo. Nie ma bowiem żadnej wątpliwości, że on jako szef Ministerstwa Obrony Narodowej ponosi polityczną odpowiedzialność za błędy i zaniechania, które doprowadziły do katastrofy smoleńskiej. To również jego oraz jego podwładnych zaniechania doprowadziły do tego, że na pokład samolotu dostali się naraz wszyscy dowódcy Wojska Polskiego. Nie ulega wątpliwości, że to wszystko obciąża szefa MON, który nadzoruje wojsko oraz VIPowski pułk lotniczy.

 

Jednak na szefie MONu to nie robi wrażenia. On honoru oficera z czasów międzywojennych nie ma. Świadczy o tym m.in. jego bezrefleksyjna postawa po katastrofie smoleńskiej. Nie uznał wtedy za stosowne podać się do dymisji (co ciekawe zagroził premierowi dymisją, gdy szef rządu okroił zbytnio budżet MON w 2009 roku). Dzisiejszą wypowiedzią dla „Polski The Times” szef MON udowadnia jednak, że nie tylko odstaje od realiów II RP, ale również jest zwykłym karierowiczem, który sam nie poczuwając się do niczego, obarcza winą za wszystko podwładnych.

 

- Odpowiedzialność w niej (armii-red.) jest przypisana do stanowiska. Za szkolenie pilotów odpowiedzialni są dowódcy jednostek lotniczych. Za planowanie i nadzór nad szkoleniem - Dowództwo Sił Powietrznych. Już nawet sztab generalny, który jest pomiędzy tym dowództwem a ministrem, za szkolenie pilotów nie odpowiada – tak mówił szef MON, pytany o jego odpowiedzialność za łamanie przez żołnierzy regulaminów opracowanych przez MON.

 

W innych wypowiedziach Klich przyznaje, że bierze „pełną odpowiedzialność za wszystkie decyzje, które do tej pory podejmował”. Jednak zaraz zaznacza, że „w żadnym stopniu, w żaden sposób nie uczestniczył w procesie decyzyjnym przy organizacji i przygotowaniach do tego lotu”.

 

Na uwagę dziennikarza, że 36. pułk transportowy podlega MONowi, a za błędy w szkoleniu odpowiadają również zwierzchnicy, w tym szef resortowi, Bogdan Klich powiedział: „Byłbym bardzo ostrożny w stawianiu tak jednoznacznych tez. Przed publikacją raportu zespołu ministra Jerzego Millera trzeba się wstrzymać z osądami. Przypomnę jednak, że już w 2008 r. wspólnie z moimi współpracownikami ministrem Czesławem Piątasem i świętej pamięci gen. Franciszkiem Gągorem podjęliśmy zdecydowane działania na rzecz przestrzegania przez żołnierzy regulaminów, norm i programów szkoleniowych”.

 

Przekaz szefa MONu jest więc jasny: Klich zrobił wszystko dobrze i zgodnie z prawem. Co złego to nie ja, to moi podwładni – tak mówi nam dziś minister, zwalając na swoich ludzi odpowiedzialność za błędy i zaniechania, które przyczyniły się do katastrofy smoleńskiej. Minister nie tylko w haniebny sposób odcina się publicznie od swoich ludzi, z którymi kieruje resortem obrony, obarczając ich zaniedbaniami całego resortu, ale również stosuje kuriozalny sposób myślenia, który zakłada, że odpowiedzialność za działania podwładnych kończy się przed szczeblem ministerialnym. Bogdan Klich – najważniejszy psychiatra w wojsku i najważniejszy wojskowy wśród psychiatrów – na pewno wytłumaczył sobie jakoś, że ten sposób myślenia jest sensowny. Oby opinia publiczna nie była tak łatwowierna...

 

Stanisław Żaryn