Romney po zwycięstwie w ostatni wtorek na Florydzie i dzisiejszym sukcesie w Nevadzie ma już 95 delegatów na partyjną konwencję przedwyborczą, która pod koniec sierpnia w Tampa na Florydzie mianuje kandydata GOP na prezydenta. Gingrich zdobył dotąd 30 delegatów, Paul 13, a Santorum 10- informuje Fox News. Romney był faworytem prawyborów w stanie Nevada, gdzie dużą część prawicy stanowią mormoni. Jednak komentatorzy podkreślają, że w Nevadzie na Romneya głosowała również duża część „Tea Party”, której politycy do tej pory przyjaźnie patrzyli na Ricka Santorum i Newta Gingricha. Po ogłoszeniu wyników wyborów, Romney po raz kolejny uderzył nie w swoich kontrkandydatów, ale w prezydenta Obamę, obwiniając go o złą sytuację gospodarczą USA. "Błędna polityka prezydenta sprawiła, że ciężkie czasy trwają dłużej" - powiedział. Jego główny oponent prawicowy Gingrich zapewnił, że nie zamierza wycofać się z wyścigu. „Będę kandydatem na prezydenta. Nie wycofam się z wyścigu, jakby tego chciał Mitt Romney. Miejmy nadzieję, że republikanie postawią na alternatywę wobec umiarkowanego polityka” – powiedział były spiker Izby Reprezentantów. Z wyścigu nie wycofują się chyba również Paul i Santorum. Ten drugi wciąż przekonuje, że tylko on może zapewnić prawicy zwycięstwo, co jednak jest już tylko pustą retoryką.

Dwa dni temu Romney otrzymał niespodziewane poparcie od multimilionera Donalda Trumpa, który był brany pod uwagę kilka miesięcy temu jako następca Baracka Obamy. Trump, który od lat bezpardonowo walczy z Obamą, przyznał w Nevadzie, że tylko Romney może uratować kraj przed katastrofą. Jestem bardzo ciekaw jak wyglądało dobijanie targu by Trump stanął obok Romneya (polecam „Idy marcowe”, gdzie pokazana jest bezwzględna gra o uzyskanie takiego poparcia), bowiem wielu dziennikarzy było zaskoczonych decyzją multimilionera. Większość „bukmacherów” stawiała, że Trump poprze Gringricha, który jest mu bliższy ideologicznie i osobiście (w końcu obaj lubią zmieniać żony).

Wydaje się, że mamy już chyba pewnego prawicowego kandydata na prezydenta USA. Romney wygrał większość prawyborczych starć i ma przeważającą liczbę elektorów. Zanosi się na to, że najbliższe lata będą bardzo trudne dla światowego pokoju i ważne by prezydentem był twardy gracz, który jest świadom, że imperium amerykańskie ma obowiązek być „światowym policjantem”. „Nigdy więcej izolacjonizmu” - powiedział w słynnym przemówieniu w Chicago 1999 roku Tony Blair, który jak żaden inny europejski socjalista rozumiał potrzebę amerykańskiego przywództwa. Myślę, że Gingrich i Romney gwarantują to, że USA nie odwróci się od świata by dbać głównie o wewnętrzną politykę. Na dodatek obaj rozumieją, że dużym problemem w przyszłości może być reżim Putina i nieroztropne jest odpuszczanie Europy, jak robi administracja Obamy. Chyba ani Santorum (który nie widział, że Polska to sojusznik) ani Ron Paul, izolacjonista podobny do Pata Buchanana, który był przeciwny rozszerzania NATO m.in o Polskę, nie zapewnią kontynuacji polityki Reagana czy Bushów. W przypadku Romneya pozostaje niestety otwarte pytanie: czy chrześcijanie zacisną zęby i zagłosują na sekciarza, a nie lewicowego wyznawcę Chrystusa, który schwytał Bin Ladena.



Łukasz Adamski