W październiku odbędzie się referendum, w którym Kolumbijczycy zaaprobują porozumienie pokojowe między rządem a partyzantami.

 

Co prawda podpisanie układu pokojowego odbyło się już w czerwcu, jednakże przez cały czas trwają rozmowy w sprawie szczegółów, pomiędzy stroną rządową a dowództwem Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii (Fuerzas Aradas Revolucionaras de Colombia - FARC). Podpisanie porozumienia poprzedziły cztery lata negocjacji.

Wojna domowa pochłonęła ponad ćwierć miliona ofiar, dotykając nawet 7 milionów mieszkańców tego kraju. Ucierpieli przeważnie mieszkańcy prowincji, którzy musieli ewakuować się z terenów ogarniętych przemocą. Zarzewiem konfliktu był przede wszystkim przemysł narkotykowy, przynoszący gigantyczne zyski i gwarantujący pracę rolnikom. W tej walce nie obowiązywały żadne reguły gry - państwo i mafijni bossowie bezwzględnie zwalczali się nawzajem.

Początkowo, w latach 60. ubiegłego stulecia, w sporze dominowały jednak wątki ideologiczne. Partyzantka przyjmowała lewicową ideologię rewolucyjną. Początkowo rebelianci deklarowali, że walczą o prawa biedoty, jednak bardzo szybko ich ideały legły w gruzach. Współpraca z narkobiznesem umocniła finansowo rebelię, baronom narkotykowym dodając militarnego oręża i praktyczną bezkarność.

Konflikt przybierał różnorodne fazy. W latach 80. walczyli praktycznie wszyscy przeciwko wszystkim. Nie przebierano w środkach, stosując miny przeciwpiechotne, dając do ręki broń dzieciom, czy stosując okrutne i wyrafinowane metody tortur i zabójstw. Praktyczna demobilizacja przypadła na lata 2003-2006, gdzie znacząco spadła temperatura konfliktu wraz z liczbą morderstw.

Genezy wojny domowej należałoby szukać jeszcze w początku ubiegłego wieku. W Kolumbii od zawsze istniały lokalne oddziały samoobrony, gotowe bronić interesów najniższych warstwo społecznych. Starcia nasiliły się, gdy w wewnętrzną politykę kraju zaczęli ingerować Amerykanie. FARC stał się militarnym skrzydłem komunistów, walczących z amerykańskim imperializmem.

Gdy kontynent ogarniał wirus teologii wyzwolenia, lokalni przywódcy chcieli przeprowadzić rewolucję analogiczną do tej na Kubie. Powstawały coraz bardzie radykalne odłamy z maoizmem włącznie. Bojówki zabijały polityków, wojskowych, księży. Wkrótce do walk dołączyli także Indianie, których zaczęli szkolić na swoje potrzeby marksiści-leniniści.

W końcu lat 80. zaczęły przeważać elementy polityczne. Ruchy wyzwoleńcze zaczęły się przekształcać w ugrupowania związkowe. Powstała eż Rewolucyjna Partia Robotnicza Kolumbii. W połowie lat. 80 jeden z oddziałów probował nawet dokonać przewrotu wojskowego, ale w efekcie z FARC wyłoniła się Unia Ojczyźniana, partia, która pozwoliła na stworzenie pierwszych rozejmów.

Im lepsze wyniki polityczne osiągała Unia, tym większe spotykały ją represje. Kolumbijscy bogacze, mający do dyspozycji wojsko, a także antylewicowi handlarze narkotykowi, zaczęli konsekwentnie eliminować swoich przeciwników. To doprowadziło do eskalacji przemocy. Z początkiem lat 90. przed wyborami zamordowano… 70 proc. kandydatów na urząd prezydenta. Zginęło też 2,5 tys. członków partii.

Lata 90. to także czasy bezwzględnych rządów jednego z największych baronów narkotykowych wszechczasów - Pablo Escobara. W kraju rozpętała się wojna karteli. Główną areną walk stało się Medellin. Ginęli wojskowi, prokuratorzy, sędziowie, policjanci i postronni. Na ulicach toczyły się regularne bitwy, w których niemal codziennie ginęli ludzie. Escobar stał się wrogiem publicznym nr. 1. Do jego ekstradycji próbowali doprowadzić Amerykanie.  Ostatecznie boss osiadł w luksusowym więzieniu i kierował swoim kartelem zza krat.

Nie zatrzymało to także fali przemocy. Gdy mniej aktywni byli żołnierze karteli, swoje miejsce na rynku zdobywali rewolucjoniści. Jak grzyby po deszczu, pod skrzydłami FARC rosły nowe grupy paramilitarne. Rząd tymczasem borykał się z plagą korupcji, co doprowadziło nawet do zerwania współpracy antynarkotykowej z USA. Toczyła się już regularna wojna między FARC a wojskami rządowymi.

Nowe tysiąclecie otwarły rządy prezydenta Alvaro Uribe. Uribe, który postawił na radykalną walkę z rebeliantami, był sowicie wspierany przez USA. Państwo pokazało swoją siłę i stłamsiło coraz słabsze grupy neomarksistów. Bojówkarze coraz częściej zaczęli być postrzegani nie jako obrońcy ciemiężonych, lecz jak zwykli terroryści. Podczas, gdy broń składały kolejne grupy, z innymi prowadzono rozmowy o pokoju.

W 2007 r. FARC uwolniło najbardziej znaczących więźniów politycznych. Trwała wymiana zakładników, w której pośredniczyły też kraje ościenne np. Wenezuela. Inne państwa - Nikaragua i Ekwador zaczęły ponadto oskarżać Kolumbię o naruszanie ich granic w czasie zbrojnych wypadów. Rok później zmarł założyciel FARC Manuel Marulanda. Gdy Uribe zastąpił prezydent Juan Manuel Santos zadeklarował zmianę taktyki i zrezygnowanie z rozwiązań militarnych.

Tak się jednak nie stało, a FARC kontrolowało nawet… 1/3 terytorium kraju. Coraz więcej sympatyków zdobywało także wśród ludności cywilnej. Liczba bojówkarzy była szacowana nawet na 30 tys. Niemniej proces pokojowy stał się faktem. Był to ogólnonarodowy zryw, w który bardzo aktywnie włączył się Kościół Katolicki. Episkopat oraz poszczególni biskupi wezwali wiernych do zaangażowania się w pojednanie i wybaczenie sobie ran zadanych w przeszłości.

W 2012 r. podpisano pierwszą i przełomową deklarację, na postawie której zapadło zawieszenie broni. Rokowania były podejmowane w Hawanie i przerywano je wieloma incydentami. Wreszcie udało się podpisać porozumienie pokojowe. Wszystko wskazuje więc na to, że pół wieku wojny w tym kraju, przejdzie w końcu do historii.

Tomasz Teluk