W niedawnym artykule w „Financial Times” premier Donald Tusk nakreślił wizję utworzenia unii energetycznej, czyli prowadzenia wspólnej polityki energetycznej wewnątrz unii. Jest to śmiała wizja, jak na kraj, który przy tych sprawach ma faktycznie niewiele do powiedzenia. Unijna polityka energetyczna z postulatem dekarbonizacji energetyki i drastycznych redukcji emisji dwutlenku węgla, bazującym na dogmacie antropogenicznego efektu cieplarnianego jest przecież zabójcza dla naszej gospodarki.

Donald Tusk napisał, że konieczne jest powołanie jednej instytucji, która kupowałaby gaz dla wszystkich 28 krajów Unii Europejskiej. Innymi pomysłami jest solidarność na wypadek odcięcia dostaw dla jednego z krajów oraz 75 proc. system dopłat dla niezbędnych inwestycji w zbiorniki do magazynowania zapasów i konieczną infrastrukturę. Premier chce także wykorzystania istniejącego potencjału złóż węgla kamiennego i gazu łupkowego w UE. Ponadto niezbędna jest dywersyfikacja dostaw surowców. Tusk chce kupować gaz ziemny od Stanów Zjednoczonych i Australii.

Postulaty ze strony rządu są z jednej strony naiwne, z drugiej zaś zbyt daleko idące. Zaczynając od końca kupowanie gazu z USA czy Australii byłoby bardzo drogie, zwłaszcza, gdy można znaleźć dostawców od których dzieli nas niższa odległość geograficzna. Po drugie wiara, że UE nagle zmieni swoją politykę klimatyczną i postawi na węgiel kamienny jest raczej pobożnym życzeniem rządu, który do tej pory zrobił niewiele, aby zabezpieczyć interesy energetyczne naszego kraju w długiej perspektywie czasowej. Wreszcie postulat utworzenia unii energetycznej czyli unifikacji europejskiej polityki w tym zakresie może być niekorzystny dla Polski. Każdy z krajów Unii prowadzi własną politykę energetyczną i owa suwerenność powinna zostać zachowana. Polska jest obok Danii najmniej zależnym od importu energii krajem UE i ma jedną z najtańszych energii w Europie. Dlatego działanie pod dyktando Niemiec czy Francji, byłoby nieopłacalne i skutkowałoby nieuchronnymi podwyżkami.

[koniec_strony]

Dobrym pomysłem jest natomiast utworzenie swoistego konsorcjum, które pozwoliłoby negocjować wspólne zakupy surowców. Takie działania – hurtowe zakupy są powszechne w biznesie i gwarantują lepsze warunki podpisywania umów. W tym przypadku polscy negocjatorzy są wyjątkowo nieporadni – płacimy przecież jedne z najwyższych w Unii ceny za import gazu z Rosji. Dlatego sformułowanie wspólnych warunków kontraktów byłoby dla Polski korzystne. Nie musi się to jednak wiązać ze wspólną polityką energetyczną jako całością. Każdy kraj ma inną wizję takiej polityki, inną specyfikę, inną infrastrukturę, inny mix energetyczny, inne podejście do zapasów. Innymi słowy unia energetyczna to raczej utopia, niemożliwa do zrealizowania przy obecnych podziałach i sprzecznych interesach wewnątrz Unii.

Wspólne zakupy surowców z Rosji mogą być jednak tym, co zjednoczy kraje UE. Wszystkim krajom zależy, aby kupować jak najtaniej i nie podlegać naciskom politycznym. Odmienne są zaś cele polityki energetycznej. Polska zamierza zablokować pomysł 40 proc. redukcję gazów cieplarnianych do 2030 r. na kolejnych spotkaniach przywódców Unii. Mamy za sobą kraje Wyszehradu oraz Rumunię i Bułgarię. Podział na Starą Europę i Europę Środkowo-Wschodniej, której liderem jest Polska, staje się coraz bardziej widoczny. 

Tomasz Teluk