Kardynał Reinhard Marx wraz z całą swoją liberalną świtą powinni się wstydzić. Niemiecki Episkopat opublikował przerażające dane na temat apostazji. W ubiegłym roku Kościół opuściło prawie 220 tysięcy osób. To wzrost aż o 20 proc. względem poprzedniego roku.
Niemiecki Episkopat bardzo chciałby stawiać się w roli wzorca, który miałby być naśladowany przez biskupów całego świata. Dotyczy to przede wszystkim kwestii fałszywie rozumianego aggiornamento i kłaniania się duchowi czasu. I tak cały Kościół powinien zdaniem Niemców stać się „otwarty” na takie nowinki jak docenianie „dobra w związkach homoseksualnych”, chętne zatrudnianie w katolickich instytucjach - jak Caritas - cudzołożników i sodomitów, dopuszczenie osób żyjących w pozamałżeńskich związkach (tzw. "małżeństwa" cywilne) do Komunii świętej.
Tymczasem statystyki w nieubłagalny sposób pokazują, że liberalny kurs Niemców to droga prosto do samozagłady. Co roku z niemieckiego Kościoła występują setki tysięcy ludzi. O ile w 2013 roku było to dokładnie 178 805 osób, to w roku ubiegłym – już 217 716.
W Niemczech mamy więc do czynienia nie tyle z pozytywnym „efektem Franciszka”, co raczej ze skrajnie negatywnym „efektem Marxa”. Oczywiście, episkopat może bronić się, że to nie przez kurs progresywny, ale przez obowiązkowy dla wszystkich katolików w Niemczech podatek kościelny. Jest jednak oczywiste, że gdyby ludzie zachowywali wiarę i wiedzieliby, że poza Kościołem nie ma zbawienia - nigdy nie dokonywaliby apostazji.
Ci zresztą, którzy w Kościele niemieckim jeszcze pozostali, nie mają się wiele lepiej. To w ogromnej mierze poganie, co pokazują wyraźnie statystyki obecności na Mszy świętej. W niedzielnej liturgii uczestniczyło w omawianym okresie zaledwie 10,9 proc. katolików.
Kurczy się też liczba księży: w 2014 roku było ich tylko 12 219, a więc o 117 mniej, niż w roku 2013.
Dla każdego jest widoczne, że stan niemieckiego Kościoła jest przerażający. Katolików za Odrą jest już procentowo znacznie mniej, niż w cesarstwie rzymskim przed nawróceniem Konstantyna. To po prostu czysty nawrót do pogaństwa: i to pogaństwa barbarzyńskiego, jak pokazują choćby statystyki aborcji, których w Niemczech dokonuje się rocznie ponad 100 tysięcy.
Co tymczasem mówi o tym wszystkim sam kardynał Marx?
„Opublikowana dzisiaj statystyka pokazuje, że Kościół jest wielostronny i ma misjonarską siłę, nawet, jeżeli liczba wystąpień z Kościoła boleśnie uświadamia nas, że nie docieramy do ludzi z naszym przesłaniem. Za liczbą wystąpień z Kościoła stoją osobiste decyzje życiowe, których w każdym poszczególnym przypadku bardzo żałujemy, ale zarazem szanujemy je jako wolne decyzje. Będziemy dalej starać się, czynić naszą misję wiarygodną, tak, byśmy mogli głosić radość Ewangelii i by wielu ludzi odnalazło – także na powrót – swoją ojczyznę we wspólnocie Kościoła” – powiedział.
Ani słowa, że może jest tu jakaś wina samych niemieckich biskupów. Nic: tylko "dalsze starania". A więc liberalne szaleństwo będzie trwać, a Niemcy będą dechrystianizować się jeszcze bardziej. Duch apostoła Germanów św. Bonifacego, który za bezkompromisową wierność prawdzie oddał życie, zaginął całkowicie. I nic dziwnego: dziś niemiecki episkopat woli zajmować się sprawami społecznymi, takimi jak imigracja, zmiany klimatu czy problemy ekonomiczne. Jeśli głosi wiarę, to głównie rozwodnioną. Nie ma w tym Ducha Świętego - co jasno pokazują mizerne efekty pracy biskupów. Dla nas to ważna lekcja: słusznie przestrzegali wielcy papieże XIX i początku XX stulecia - katolicyzm nie może być liberalny.
Paweł Chmielewski