We współczesnej publicystyce politycznej słowa „demokracja” i „republika” oraz „demokratyczny” i „republikański” są często traktowane jako synonimy i używane wymiennie. Tymczasem nic bardziej mylnego. Według klasycznej typologii, funkcjonującej od czasów starożytnych, można wyróżnić trzy rodzaje ustrojów politycznych w zależności od tego, kto sprawuje władzę. Rządy jednostki to monarchia, mniejszości - oligarchia, zaś większości - demokracja.

W tym kontekście republika jest ustrojem mieszanym, zawierającym elementy wszystkich trzech wymienionych wyżej typów. Przykładem może być I Rzeczpospolita, gdzie czynnik monarchiczny reprezentowany był przez króla, oligarchiczny przez senat, a demokratyczny przez sejm. Także Stany Zjednoczone – zgodnie z wizją swych ojców założycieli – nie były czystym ustrojem demokratycznym, lecz republiką, czyli systemem mieszanym. Władza prezydenta USA może być porównywana pod względem kompetencji z władzą wielu monarchów europejskich, zaś funkcję arystokratyczno-oligarchiczną pełnią senat i sąd najwyższy.

W Federalist Papers znajduje się wiele ostrzeżeń przed demokracją bezpośrednią, która może grozić tyranią większości i zepsuciem obyczajów. Pierwsi prezydenci amerykańscy – George Waszyngton, John Adams czy James Madison – byli żarliwymi antydemokratami. Charles i Mary Beard piszą wręcz, że ojcowie założyciele USA nienawidzili demokracji bardziej niż grzechu pierworodnego. W dziełach zebranych Thomasa Jeffersona słowo „demokratyczny” pojawia się tylko raz (w jednym z prywatnych listów), zaś do historii przeszedł słynny okrzyk Alexandra Hamiltona, skierowany do Waszyngtona: „Naród, Sir, jest wielką bestią!”. Pierwszym amerykańskim prezydentem, który określił sam siebie demokratą, był dopiero wybrany w 1828 roku Andrew Jackson.

Amerykańska myśl polityczna nawiązywała niekiedy do rzymskiej tradycji republikańskiej. Chętnie cytowano zwłaszcza Cycerona, który dowodził wyższości republiki, czyli „przemyślanego i harmonijnego połączenia elementów wziętych z trzech wzorcowych postaci ustroju”, nad demokracją, oligarchią czy monarchią w stanie czystym.

W Rzymie narodziła się jednak inna formuła republikańska, która nie została połknięta przez cesarstwo (tak jak stało się to w imperium rzymskim), lecz od niemal dwóch tysięcy lat trwa nieprzerwanie do dziś. Chodzi mianowicie o Kościół katolicki. W swej ziemskiej postaci nosi on w sobie wszelkie znamiona systemu republikańskiego, gdyż harmonijnie łączy w sobie komponenty monarchii, oligarchii i demokracji.

Pierwiastek monarchiczny reprezentuje oczywiście urząd papieża. W społeczeństwach przednowożytnych autorytet władców związany był z ich boską legitymizacją. W tym punkcie papież posiada przewagę nad wszystkimi monarchami w dziejach świata. W odróżnieniu od nich bowiem jego namaszczenie na następcę św. Piotra pochodzi, drogą nieprzerwanej sukcesji, bezpośrednio od Jezusa Chrystusa, czyli Syna Bożego. Biskup Rzymu nazywany bywa więc namiestnikiem Boga na ziemi.

[koniec_strony]

Warto nadmienić, że mimo tak potężnej legitymizacji władza papieża nie jest absolutna, tak jak rosyjskich carów, mongolskich chanów czy europejskich królów z okresu absolutyzmu oświeconego, którzy byli źródłem praw i mogli powiedzieć: „Państwo to ja”. Papież związany jest prawem Bożym i nie może zmieniać nauczania Kościoła. Jest raczej depozytariuszem i strażnikiem prawd niż ich kreatorem.

Wyboru papieża dokonują kardynałowie, zwani niekiedy książętami Kościoła. To właśnie oni wraz ze wszystkimi biskupami tworzą hierarchię katolicką, czyli oligarchiczny odpowiednik arystokracji. Stabilizują kościelny układ, wnoszą do niego doświadczenie, mądrość i rozwagę.

Całości dopełnia wyraźny element demokratyczny, którego przykłady widoczne są na różnych szczeblach organizacji Kościoła. Na stopniu najwyższym jest to konklawe, gdy w ramach systemu demokracji przedstawicielskiej dokonuje się wyboru papieża. Na niższych szczeblach czynnik demokratyczny mocno obecny jest zwłaszcza w zakonach, gdzie wspólnoty dokonują demokratycznych wyborów generałów, prowincjałów czy opatów.

Fakt, że nawet w XX wieku papieżami mogli zostać ludzie pochodzący z nizin społecznych (jak św. Pius X czy św. Jan Paweł II), wskazuje na jeszcze jeden aspekt republikanizmu. Republika, jak pisali autorzy starożytni (choćby Arystoteles), może przetrwać tylko dzięki cnotom republikańskim, wśród

których wyróżniają się zwłaszcza samodyscyplina i umiar. Niektórzy rzymscy autorzy twierdzili, że republika upadła, gdyż upadły dobre obyczaje. W tym kontekście Kościół jako szkoła cnót nadprzyrodzonych jest samoodnawiającym się organizmem, gdyż formuje osobowości zdolne do poświęceń, wyrzeczeń i bezinteresownej pracy dla ogółu. Tym właśnie tłumaczyć można fakt, że ludzie „znikąd” (w sensie statusu społecznego), tacy jak Giuseppe Sarto czy Karol Wojtyła, mogli stanąć na czele światowej hierarchii kościelnej. Reprezentowali bowiem pewien typ zachowań i poglądów, który zapewnia trwanie Kościoła, a który chrześcijanie nazywają świętością.

Znana dewiza chrześcijańska mówi, że łaska buduje na naturze. Oprócz elementu nadprzyrodzonego, czyli czynnika boskiego, w Kościele istnieje też element czysto ludzki. Mamy prawo podejrzewać, że Opatrzność nieprzypadkowo wybrała dla swej ziemskiej organizacji formę republikańską. Być może właśnie ta formuła najlepiej odpowiada naturze życia społecznego i politycznego. Dowód? Od dwóch tysięcy lat na świecie zmieniło się wiele  ustrojów, a Kościół katolicki wciąż trwa, ma się nieźle i nic nie wskazuje na to, by miało być inaczej.

Gergelyi Hegyi
Tłumaczył: Marcin Drozd

Tekst ukazał się w kwartalniku FRONDA (nr.52/2009)