Głównym dogmatem tego środowiska, nazywanego niekiedy katolewicą jest specyficznie pojmowana kultura dialogu. Kultura ta wymaga, by katoliccy inteligenci, katolicy "na pewnym poziomie", potrafili się dogadać z innymi inteligentami, niekoniecznie kojarzonymi z opcją katolicką. W końcu "inteligent z inteligentem zawsze znajdzie wspólny język". Dzięki "owocnemu dialogowi" z różnymi środowiskami katolicy otwarci mogą poszczycić się całym gronem takich "przyjaciół" jak Adam Michnik, prof. Jan Hartman, Zygmunt Bauman, Monika Olejnik, Tadeusz Bartoś, Jacek Żakowski i wielu innych koryfeuszy lewicowo-liberalnej myśli.

Problem polega na tym, że jeżeli zaprasza się kogoś na grzeczną i kurtuazyjną debatę, na której zadaje się grzeczne "nie obrażające nikogo pytania" pytania, to nasz rozmówca też grzecznie i na poziomie udzieli odpowiedzi. Tylko pojawia się podstawowe pytanie - co z tego wynika? Nic! Cóż budującego może wynieść katolik z rozmowy "Tygodnika Powszechnego" z Zygmuntem Baumanem o roli Kościoła w świecie współczesnym? Bauman mówi, że w płynnej rzeczywistości taka instytucja jak Kościół Katolicki musi się szybko zmienić i stać bardziej elastyczny wobec wyzwań współczesności inaczej zginie. Co wynika z rozmowy "Więzi" z Olgą Tokarczuk o Maryi? Oni pytają się jej grzecznie, kim dla niej jest Maryja, a ona grzecznie odpowiada, że katolicką boginią podobną do bogiń mitologicznych pojawiających się w rożnych kulturach. Co z tego wynika dla katolicyzmu i dla ludzi wierzących? Nic! Co wynika z rozmowy ks. Adama Bonieckiego z Moniką Olejnik o Kościele? Nic, ponieważ Monika Olejnik i całe środowisko "GW" jest temu Kościołowi nieprzychylne, ba oni go nie znają i nie mają żywego doświadczenia wiary i osobistej więzi z Jezusem.

Na tej samej zasadzie kulturalnej rozmowy z ludźmi na "pewnym poziomie" o Kościele można rozmawiać z Jerzym Urbanem i Czesławem Kiszczakiem. Przecież oni też są bardzo inteligentni, grzecznie pytani potrafią grzecznie odpowiadać. Zastanawiające jest tylko, czego katolicy otwarci, ludzie w końcu wierzący i kochający Chrystusa mogą chcieć od wrogów naszej wiary? Co nowego mogą im wnieść Olga Tokarczuk, Adam Michnik, Zygmunt Bauman czy Jan Hartman?

Przecież ci "sojusznicy", jeśli już akceptują Kościół, to jedynie jako zło konieczne. Wystarczy zapytać Michnika, Monikę Olejnik i Ireneusza Krzemińskiego czy zależy im na rozwoju Kościoła, by przekonać się o szczerości ich dobrych intencji. Dlaczego więc ks. Wojciech Lemański, ks. Adam Boniecki, ks. Kazimierz Sowa, "Znak" i "Więź" szukają sojuszników tam, gdzie ich nie ma? Dlaczego szukają odpowiedzi dla swojej wiary na pustyni duchowej?

Zresztą Adam Michnik nigdy nie ukrywał, że jemu Kościół nie jest do niczego potrzebny, ale skoro musi już być, to lepiej wyhodować sobie taką jego wersję, która będzie jak najmniej przeszkadzała jego wizji "postępu".

Ten dialog ślepego z głuchym jest straszenie jałowy i inny być nie może, ponieważ uczeń Chrystusa choć żyje na tym świecie, jest „nie z tego świata", sam Chrystus powiedział "Kto kocha mnie ten nienawidzi świata". Natomiast przyjaciele katolików otwartych są jak najbardziej z "ducha tego świata". Kiedy nie da się połączyć dwóch oczywistych sprzeczności, to w imię obrony dialogu wchodzi się na taki poziom abstrakcji i ogólności, że powstaje jałowy, pseudointelektualny bełkot, z którego absolutnie nic nie wynika.

Im bardziej lewica staje się radykalna w swoich żądaniach, tym więcej katolicy otwarci muszą się gimnastykować, by połączyć ogień z wodą. Próba szukania punktów stycznych Dekalogu z antydekalogiem to ekwilibrystyka intelektualna, coraz trudniejsza do wykonania. Szkoda, że przedstawicieli "Tygodnika", "Więzi" i "Znaku" nie stać na powiedzenie w końcu "non possumus". Nie można prawd wiary poświęcać dla głasków salonu. "Niech tak będzie tak, a nie nie" przestrzega Ewangelia. Inaczej postawa bezkolizyjna wobec ducha tego świata może doprowadzić do wspólnej fotki ks. Bonieckiego z Nergalem i do stwierdzenia, że "jeśli komuś przeszkadza krzyż w Sejmie, to należy go zdjąć". W psalmie 141, psalmista prosi Najwyższego, "Bym nigdy z ludźmi, którzy nieprawość czynią nie jadł ich potraw wybornych. Łaską jest dla mnie chłosta z rąk sprawiedliwego. Olejek występnego niech nigdy nie zdobi mej głowy".

Oczywiście ważnym kontrargumentem katolików otwartych może być stwierdzenie: "My ewangelizujemy w ten sposób trudne środowiska, wchodzimy na współczesne Areopagi". Zgoda, ale Jezus powiedział też do swoich uczniów: "Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obróciwszy się, was nie poszarpały. Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie!". Ewangelizacja też ma swoje granice. Jezus ostrzega, by nie narażać Ewangelii na przekłamanie i podeptanie tylko dlatego, by się przymilić innym. To my mamy się dostosowywać do Ewangelii, nie odwrotnie.

Jakub Pacan